Belial
Wstrzymałem
oddech, gdy Raven na dłuższą chwilę zatrzymał się przy mojej
szyi. Do kogo modlą się diabły? Do kogo może zwrócić się
upadły anioł, gdy nic od niego nie zależy? Nigdy tego nie
wiedziałem, dlatego i teraz tylko w myślach uparcie powtarzałem
jak mantrę: Nie rób tego. Nie dawaj mi powodu do zwątpienia.
Czułem jego ostre zęby, napierające na moją skórę, i niemal się
do niego modliłem. Choć taki krwawy pocałunek jest ogromną
przyjemnością dla obu stron, nie chciałem go w tej chwili. Tak
bardzo chciałem natomiast uwierzyć, że nie jestem dla Ravena tylko
naczyniem z mocą.
I
oto cud – rozkoszny dotyk jego języka znacznie niżej! Połączenie
niewysłowionej ulgi i ogromnej przyjemności wydarło ze mnie jęk,
zaraz jednak uciszony pocałunkiem. Ten wcześniejszy moment
właściwie niczym nieuzasadnionego strachu sprawił, że przestałem
być tak gwałtowny. Zataczałem powoli koła, od czasu do czasu ssąc
język Ravena; przygryzając jego dolną wargę coraz mocniej, jakbym
testował wytrzymałość: jego na ból, lub swoją – kiedy
wreszcie stracę całą cierpliwość? To było jak stanie na
krawędzi. Jeden nieuważny ruch, i spadasz, wszystko przesądzone.
Położyłem
dłonie na plecach Ravena. Niemal od razu i bez udziału mojej woli
ponownie zjechały w dół, do jego tak kuszących pośladków, co
wywołało cichy jęk z ust mężczyzny. I w tym momencie spadłem.
Zacząłem
całować Adama zachłannie, a moje ręce z równą zaborczością
wędrowały po całym jego ciele: ugniatając, masując i głaszcząc,
aż wreszcie zawędrowały do rozporka jego spodni. Rozsunąłem
zamek, czyniąc z tego pieszczotę; całą dłonią przesuwałem po
nabrzmiałym kroczu. Kiedy po chwili ciało Ravena nie było już
osłonięte żadną częścią garderoby, opadłem na kolana i
chwyciłem mocno jego wystające kości biodrowe. Zadarłem głowę
do góry, napotykając tym samym spojrzenie szeroko otwartych oczu o
tęczówkach w kolorze stali i opiłków żelaza. Uśmiechnąłem się
szeroko i przymknąłem na moment powieki.
– Ten
raz będzie specjalnie dla ciebie – powiedziałem najbardziej
uwodzicielskim tonem, na jaki było mnie stać, gdy ponownie
otworzyłem oczy. Czułem, jak – który to już raz dzisiaj? –
wykrwawiają się lodowatym blaskiem, omiatając bladoniebieską
poświatą wszystko w najbliższym otoczeniu.
Pogładziłem
kciukami zagłębienia, a potem wzmocniłem uścisk dłoni. Powoli,
niemal leniwie (choć w środku aż gotowałem się z
niecierpliwości!) zbliżyłem się do wzniesionego erekcją członka
mojego kochanka. Równie niespiesznie oblizałem żołądź, czując
przy tym słony posmak, zostawiony tam przy mojej wcześniejszej
próbie „ukarania” Ravena. Zadziwiające, jak cienka jest u mnie
granica między karą a nagrodą.
Zacząłem
pieścić go językiem. Później do języka dołączyły zęby;
delikatnie odsunąłem nimi napletek, by móc swobodnie zrobić to,
na co miałem ochotę już od dłużej chwili: wziąć go w usta i
ssać, aż mój ukochany zacznie się wić.
Raven
Przez
dłuższą chwilę stałem nieruchomo, zupełnie jakbym bał się
chociażby poruszyć, w obawie, że nawet najlżejszym gestem czy
słowem zepsuję tę chwilę; tę cudowną, obezwładniającą
przyjemność, która rozprzestrzeniała się po moim ciele wskutek
wszystkich tych pieszczot. Nie robiłem nic, chociaż miałem tak
wielką ochotę krzyczeć. Jęczeć. Wić się. Wyartykułować
ogarniającą mnie przyjemność w każdy możliwy i niemożliwy
sposób. Zatopić się bez reszty w niebieskim spojrzeniu Beliala;
usłyszeć z jego ust słowa wypowiadane tak rozkosznie
nieprzyzwoitym tonem. Wpleść palce w jego cudowne, ciemne włosy.
Zapomnieć, ach, zupełnie zapomnieć o wszystkim w tych silnych,
władczych ramionach; karmić się ułudą bycia tym jedynym,
niezastąpionym, bo przecież w głębi swojej egoistycznej duszy
tego właśnie zawsze pragnąłem najmocniej - być dla kogoś kimś
najważniejszym, całym światem. Chciałem stać się takim dla
Beliala; nawet po tym wszystkim, co między nami zaszło, po złych
myślach i nieprzemyślanych czynach, po wyrzutach i kłótniach,
których gorycz wciąż między nami trwała. Pomimo tego
wszystkiego…
Książę…
Książę. Tak bardzo cię pragnę.
Jednak...
wciąż byłem niepewny. Tak naprawdę nie rozumiałem do końca
motywów postępowania Beliala. Z nim nigdy niczego nie byłem
pewien. Pomimo pozornie oczywistego, może nawet nieco
prostolinijnego zachowania wciąż był dla mnie zagadką. Tajemnicą.
Mówił,
że nie jestem dla niego zabawką. Chciałem mu wierzyć. Chciałem
mu ufać. Ale nie mogłem. Szukałem kłamstw w jego rozpalonych
błękitem tęczówkach; w jego głosie.
Do
czego zmierzasz, mój książę?, pytałem rozpaczliwie; moje
usta opuszczały westchnienia, jednak myśli zmierzały w złym
kierunku, który uniemożliwiał mi pełne odczuwanie rozkoszy; byłem
rozpaczliwie rozdarty między ogromną przyjemnością a niepokojem,
który zasnuwał moje serce niczym woal.
Ale
dokładnie wtedy Belial - zupełnie jakby wyczuł niepożądany
kierunek moich myśli - znowu uniósł spojrzenie i tym razem w tym
pulsującym, szaleńczym błękicie ujrzałem coś więcej niż tylko
namiętność. Było tam coś innego, bez wątpienia, jednak ukryte
tak głęboko, że umykało przy próbie bliższego przyjrzenia się.
Ale widziałem to. Coś na kształt zapewnienia. Prośby o to, bym
nie odtrącał go tak łatwo, tak lekkomyślnie. Może też nadziei.
Chwyciłem się rozpaczliwie tego spostrzeżenia, tego złudnego
cienia obietnicy jak czegoś, co mogłoby mi dać ocalenie.
Uwierzyłem.
I dopiero wtedy zdałem sobie w pełni sprawę, jak bardzo pobudzone
jest moje ciało; w jak rozkoszny sposób ciepłe, wilgotne wargi
Beliala otulają mojego wzniesionego erekcją penisa. Jak umiejętnie
pieści mnie jego zwinny język. To było jak sen.
Chcę
w nim zatonąć bez reszty.
Bezwiednie,
kierując się w tej chwili głównie instynktem, wplotłem palce w
ciemne włosy demona. Zacząłem jęczeć; głośno, przeciągle,
niekontrolowanie. Cofnąłem się nieznacznie i oparłem plecami o
ścianę, bo czułem, że jeszcze chwila, a nie ustoję o własnych
siłach, na nogach, które niebezpiecznie łatwo się pode mną
uginały; ta niezwykła przyjemność stała się tak
obezwładniająca, że nawet podświadomie starałem się od niej
uwolnić; tak jak uciekałem od wszystkiego, co więziło mnie zbyt
mocno, zbyt pożądliwie. Gwałtownie szarpnąłem Beliala za włosy,
chcąc odciągnąć go od swojej męskości - ale oczywiście nic to
nie dało, bo demon tylko warknął niecierpliwie i wzmocnił uścisk
dłoni na moich pośladkach. Krzyknąłem, bo jednocześnie na sile
przybrała także pieszczota, jaką mnie obdarzał. Wydaje mi się,
że chciałem wtedy coś powiedzieć - okiełznać go, powstrzymać
przed zbytnim pośpiechem, przed zadawaniem mi tej trudniej do
zniesienia rozkoszy, ach, a może wręcz przeciwnie, ponaglić go,
zmusić, by robił to szybciej, brutalniej; żeby doprowadził mnie
na szczyt jak najprędzej; sam już nie wiedziałem, czego chcę,
chciałem wszystkiego naraz i od tego uciekałem, i to było tak
słodkie, tak bolesne, i...
....I
jeszcze chwila, jeszcze sekunda w tych rozkosznych męczarniach, a
umrę, tak naprawdę, nieodwołanie, ach! Nie męcz mnie, książę!
-
Belial... Belial - jęczałem jak w transie i brzmiało to zupełnie
tak, jakbym nie znał żadnych innych słów poza tym jednym, które
w kółko powtarzałem; jakby w imieniu demona mieścił się cały
mój świat, ograniczony tylko do nas dwóch; do naszych
przyspieszonych oddechów; jego pieszczot; moich krzyków.
Demon
zassał gwałtownie mojego penisa. Było w tym coś dzikiego,
zaborczego, ale cholernie, ach, cholernie mi się spodobało. Moje
ciało przeszył kolejny, jeszcze intensywniejszy, jeszcze głębszy
dreszcz przyjemności; nie mogąc już dłużej wytrzymać, doszedłem
w ustach Beliala, zalewając mu gardło swoim nasieniem.
I
kiedy było już po wszystkim, trochę niepewne rozchyliłem
zaciśnięte dotychczas powieki, odrobinę obawiając się tego, że
jestem teraz taki odsłonięty, bezbronny przed nim; nagi, nie tylko
w sensie fizycznym, ale i psychicznym. Czułem aż nazbyt dobrze, jak
rozpalona jest moja twarz; byłem zażenowany tym, że wciąż tak
szybko, tak płytko oddycham; że podczas orgazmu przygryzłem sobie
wargę niemal do krwi, sam właściwie nie wiem czemu.
-
Belial - wyszeptałem. Demon wstał, a ja zarumieniłem się jeszcze
mocniej, widząc go tak blisko przed sobą, czując jego zapach, jego
nieokiełznaną siłę; wiedząc doskonale, że gdybym teraz go
pocałował, poczułbym na jego ustach i języku swój smak. I
chociaż wstydziłem się tej myśli nawet przed samym sobą, to w
jakiś pokrętny i perwersyjny sposób całkiem mi się ona
spodobała. Uniosłem nieznacznie głowę, i, przezwyciężając
swoją wrodzoną niepewność, wczepiłem się zębami w dolną wargę
Beliala, ssąc ją lekko. Demon nie pozostał mi dłużny - zachęcony
moimi poczynaniami, bez większych wstępów czy subtelności zaczął
mnie namiętnie całować, wsuwając język do moich ust; przesuwając
dłońmi po moim wciąż wrażliwym po dopiero co doznanym orgazmie
ciele, po mojej ciepłej, nagiej skórze.
Jęknąłem
prosto w jego usta. Ach, tego było zbyt wiele. Chciałem go.
Pragnąłem. Z każdym oddechem, z każdą myślą coraz bardziej.
Tak mocno, że to aż bolało. Oderwałem się od ust demona, od tych
kuszących, miękkich warg i spojrzałem mu prosto w oczy. Nagląco.
Niemal błagalnie.
Uwolnij
mnie. Tylko tobie na to pozwalam, książę...!
-
Belial... Nie dręcz mnie już dłużej... Weź mnie... Posiądź
mnie... Zerżnij... Teraz... Błagam... – Na poły wyszeptałem, a
na poły wyjęczałem, rozpaczliwie zaciskając palce na jego
ramionach. Słowa, te nieskładne, chaotyczne słowa oddawały w tej
chwili całą istotę mojego pożądania, które teraz stało się
naglącą potrzebą, całkowicie realną i namacalną; koniecznością,
która – niezaspokojona - mogłaby mnie najzwyczajniej w świecie
pożreć i unicestwić. - Chcę tego... potrzebuję... - wyszeptałem
cicho, niemal niezauważalnie ocierając się biodrami o swojego
kochanka i mając nadzieję, że zrozumie, w jak ogromnej potrzebie
jestem. Czułem, jak mój penis znowu zaczyna rosnąć i twardnieć;
nieco niecierpliwym gestem przesunąłem dłonią po kroczu Beliala,
upewniając się w ten sposób, że i on jest równie podniecony jak
ja. Wciąż patrząc mu głęboko w oczy, rozpiąłem rozporek jego
spodni.
Normalnie
pewnie bym tego nie zrobił. Ale wtedy byłem rozgorączkowany.
Rozpalony. Całkowicie i nieodwracalnie straciłem nad sobą
kontrolę.
Ale
podobało mi się to, cholera. I Belialowi... Belialowi chyba też.