Leżałem
na ogromnym, dębowym łożu z baldachimem w mojej sypialni i smętnie
przyglądałem się śliwkowym ścianom. Znajdowałem się w moim
niewielkim mieszkaniu na Ziemi, w jakimś zapadłym miasteczku,
którego nazwa niewarta jest nawet odnotowania. Dookoła mnie
uzbierał się już pokaźnych rozmiarów stos (pustych, niestety!)
butelek Jacka Danielsa. Nie licząc szkła i mojego prawie
dwumetrowego ciała, łóżko było wręcz nieznośnie puste. Co
boleśnie przypominało mi o kłótni z Ravenem sprzed tygodnia.
Właściwie to nawet nie pamiętam, o co nam poszło. Fakt jest taki,
że siedziałem tu teraz sam: zły, znudzony i kompletnie pijany.
Strzepnąłem
kolumnę popiołu z papierosa prosto na pościel, bo do popielniczki
nie udało mi się wycelować.
— Noż
kurwa, czy nawet to musi mi się nie udawać? —
wymamrotałem sfrustrowany. Nieporadnie zwlokłem się z łóżka i
potknąwszy się o kolejną partię pustych butelek, runąłem na
ziemię jak długi. Doczołgałem się do telefonu i sprawdziłem,
czy ktoś przypadkiem nie nagrał mi się na sekretarce. Nie
masz żadnych nowych wiadomości.
Chciałem zaklnąć, ale trochę plątał mi się język, dlatego w
ramach umartwiania się i samo-pokuty puściłem sobie ostatnią
wiadomość od Ravena: Belialu,
jesteś skończonym kretynem i największym idiotą w dziejach
Piekła. Nie chcę już nigdy więcej oglądać twojej bezczelnej
gęby! Rozumiesz? To koniec! Nie dzwoń! Nie pisz! Nie przychodź do
mnie więcej i nie waż się ZNOWU rozwalać mi bramy, bo naślę na
ciebie Lilith! Żegnaj!
— Nie
to nie — burknąłem pod nosem.
Potem
wymacałem na podłodze pilot od wieży i włączyłem muzykę. Aż
jęknąłem nad własną głupotą.
You
can't escape the wrath of my heart
Beating
to your funeral song (You're so alone)
All
faith is lust for hell regained
And
love dust in the hands of shame (Just be brave)...
Z
głośników popłynął głos Ville Valo. Kiedy ostatnio kochaliśmy
się tu z Ravenem, pomyślałem, że to świetny materiał na
pościelówy. Nadal tak uważałem, ale po co słuchać pościelów,
gdy nie ma się z kim uprawiać seksu?
Przytrzymując
się nóg łóżka zacząłem powoli wstawać. Kiedy już jako tako
stałem na nogach, uformowałem małą kulę ognia. Poczekałem, aż
się powiększy, i wyrzuciłem ją w stronę odtwarzacza. Jakoś nie
przyszło mi do głowy, że można go po prostu wyłączyć pilotem.
Leżący
na szafie Mefisto, biały norweski leśny, prychnął wzgardliwie,
zeskoczył zgrabnie na ziemię i dystyngowanym krokiem wyszedł z
pokoju. Obrzuciłem mętnym spojrzeniem dopalające się resztki
wieży i osmaloną ścianę.
—
Śmierdzi
tu jak w Piekle — wybełkotałem. — Chyba się przejdę trochę —
poinformowałem siebie i pusty pokój.
Kiedy
po milionach lat udało mi się wyjść na zewnątrz, świeże
powietrze w kilka sekund nieco mnie otrzeźwiło. Szkoda jednak już
została wyrządzona i po głowie nadal tłukła mi się ta przeklęta
piosenka.
I'll
be the thorns on every rose
You've
been sent by hope (You'll grow cold)
Ruszyłem
powoli w stronę baru o ironicznej dla mnie nazwie Sperma
szatana,
który został tak ochrzczony przez jakiegoś pseudodowcipnego
człowieka, najwyraźniej fana tego trudno dostępnego trunku z
gatunku jaboli. Doczłapałem się tam powoli i próbowałem otworzyć
drzwi, te jednak ani drgnęły. Spojrzałem na nie uważniej.
Dostrzegłem wiszącą na nich kartkę, że właścicielowi jest
bardzo przykro i bla bla bla, ale mało klientów i musi zamknąć
interes. W dupę Lucyfera! Akurat teraz? Co ja takiego zrobiłem?!
Przecież w tej pipidówie nie ma innej knajpy! Z wściekłości aż
całkiem wytrzeźwiałem. No nie, jeszcze ten debilny głos w mojej
głowie! Zaraz spalę to całe miasto i tyle!
Let
me weep you this poem as Heaven's gates close
Paint
you my soul, scarred and alone
Waiting
for your kiss to take me back home...
Postanowiłem
zmienić nieco otoczenie i teleportowałem się do pierwszego
lepszego miejsca, które przyszło mi na myśl.
— Kurwa
— powiedziałem z rozpaczą. — Czemu wszystkie moje myśli są
dzisiaj takie jednotorowe?! — zapytałem drzew i krzaków wokół
mnie.
Znajdowałem
się bowiem na dzikiej plaży. Tak, tu też uprawialiśmy seks.
Dziki, namiętny, wyuzdany... STOP. Bo całkiem się rozkleję. A ja
NIGDY się nie rozklejam!
Skoro
już tu jestem, to równie dobrze mogę sobie trochę pospacerować,
pomyślałem. Tak, wiem, tłumaczenie godne ćpuna. Hej, ale nie bez
powodu mam na imię "nic niewart", okay? Szedłem przez
zarośla kierując się w stronę wybrzeża. Coraz głośniej
słyszałem szum fal, jednak nie zagłuszał on tej przeklętej
piosenki.
Hold
me
Like
you held on to life
When
all fears came alive and entombed me...
Patrząc
uważnie w ziemię, pokonałem ostatni fragment lasu i dotarłem nad
morze. Spojrzałem w górę i serce we mnie zamarło. Chyba
do reszty już zwariowałem. Albo nadal jestm pijany.
Przede
mną stał Raven i patrzył na mnie z zaskoczoną miną. Ja też mu
się przyglądałem, nie dowierzając własnym oczom. Czy
to jakaś sztuczka? Może ja śnię? Jeśli tak, to nie chcę się
obudzić!
I
am the nightmare waking you up
From
the dream of a dream of love (Just like before)
Bałem
się poruszyć, naiwnie myśląc, że jeśli będę trwał w
absolutnym bezruchu, to stworzona przez mój mózg iluzja nie
zniknie.
— Nie
jestem żadną iluzją, idioto — zirytowała się moja wizja. Ale
któraż iluzja nie twierdziłaby, że nie jest iluzją?
— Twoja.
Bo chciałaby się od ciebie jak najszybciej uwolnić! — warknął
stojący przede mną mężczyzna.
Odetchnąłem
głęboko.
— Skoro
nie jesteś iluzją wykreowaną przez szalony mózg wariata, to skąd
wiesz, o czym właśnie pomyślałem?
Raven
klepnął się dłonią w czoło.
— Może
dlatego, że jestem telepatą, sklerotyku? — zdenerwował się.
Uuuuups...
— To
jeszcze nie jest żaden dowód — stwierdziłem. Ale w głębi mojej
czarnej duszy już wiedziałem, że to spotkanie jest prawdziwe, po
prostu głupio było mi się przyznać do błędu.
— Zaraz
będziesz miał dowód, jak cię poszatkuję — wymamrotał.
Zignorowałem
jego groźbę. Zamiast tego zapytałem: — A co ty tu właściwie
robisz?
Na
twarzy Ravena odmalowało się niedowierzanie.
— Czy
ty naprawdę jesteś taki głupi?! — wybuchnął po chwili. —
Przecież to moje ulubione miejsce do spacerów! MOJE! To, że raz...
że... — zaplątał się demon. Zaraz jednak odzyskał rezon. —
Nie masz prawa tu przychodzić! Jasne?! — wrzasnął.
Skuliem
się i spojrzałem na niego żałośnie.
— Tęsknię
za tobą — powiedziałem cicho. — Nie wiem, co mi zrobiłeś, i
nie obchodzi mnie, jak ci się to udało, ale nie mogę przestać o
tobie myśleć — dokończyłem szeptem.
Raven
nie odzywał się przez bardzo długi czas, tylko przypatrywał mi
się w milczeniu. Na jego twarzy odmalowywały się różne emocje,
których nie umiałem odczytać, i widziałem wyraźnie, że zmaga
się z podjęciem jakiejś decyzji.
Love
me
Like
you love the sun
Scorching
the blood in my vampire heart...
W
głowie znów rozbrzmiał mi tekst piosenki. Tym razem jednak nie
wkurzył mnie, tylko napełnił nadzieją. Powoli ruszyłem w stronę
Ravena.
—
Stój
tam, gdzie jesteś — powiedział demon, a jego twarz wykrzywił
grymas złości.
Olałem
jego polecenie i nadal się do niego zbliżałem. Raven jednak zaczął
się cofać w stronę wody. Z boku nasz spacer musiał wyglądać
komicznie.
Kiedy
byliśmy już po pas w wodzie, teleportowałem się.
Zmaterializowałem się tuż przed nim i mocno go objąłem.
—
Puszczaj
mnie, zboczeńcu! — wykrzyczał mężczyzna i zaczął się
szarpać. Przez jego próby wyrwania się straciłem podparcie na
piaszczystym podłożu i całkowicie zanurzyłem się w wodzie, a
razem ze mną trzymany przeze mnie demon. Zalała nas olbrzymia fala
i przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jest ziemia, a gdzie niebo.
Kiedy Raven przestał się szamotać, bardzo się przestraszyłem i
natychmiast teleportowałem nas na brzeg. Położyłem ukochanego na
ziemi, przyłożyłem głowę do jego piersi i zacząłem nasłuchiwać.
Nie oddychał! Z rozpaczą przywarłem do jego ust i wpompowałem w
nie kilka oddechów. Ciało pode mną zakrztusiło się i z ulgą się
odsunąłem.
—
Co
ty robisz, kretynie! Jestem demonem, nie mogę się utopić! —
wrzasnął na mnie Raven. Hmm, faktycznie.
—
Widzisz?
Przez ciebie głupieję — powiedziałem poważnie, spoglądając w
dół na jego twarz.
—
Już
nie zwalaj winy na mnie — warknął. Ale już się nie wyrywał.
Zawsze jakiś postęp.
—
A
nie moglibyśmy się pogodzić? — zapytałem nagle z nadzieją.
—
Nie
— odpowiedział, ale w jego głosie nie słyszałem wcześniejszej
stanowczości. — I nie patrz tak na mnie — zastrzegł od razu.
—
Jaaaak?
— spytałem przeciągając samogłoski.
—
Tymi
niebieskimi ślepiami, idioto — powiedział na wydechu.
—
Nie
umiem na ciebie patrzeć inaczej — wyznałem.
Westchnął.
—
Straszny
z ciebie kłamca — usłyszałem po chwili.
—
Chyba
chciałeś powiedzieć: najlepszy — poprawiłem go. — Ale w tej
jednej sprawie jestem całkowicie szczery — dokończyłem miękko i
pochyliłem się.
—
Nieprawda
— wyszeptał Raven, a jego oddech stał się płytszy.
Tym
razem ja westchnąłem, a mężczyzna pode mną lekko zadrżał, gdy
owionął go mój ciepły oddech.
—
Do
diabła, ile ty dzisiaj wypiłeś?! — zirytował się znowu i
zmarszczył nos.
—
Jak
widać, niewystarczająco — wymamrotałem, przypominając sobie
wcześniejsze katusze. — Nie wierzysz mi, że cię pragnę? —
zapytałem.
—
O,
w to akurat wierzę bez zastrzeżeń — odparł z goryczą.
—
To
o co ci chodzi? — zdziwiłem się.
—
O
nic, złaź ze mnie — powiedział i próbował mnie z siebie
zepchnąć, ale nie dałem się przesunąć. — No rusz się,
idioto! — zawołał rozpaczliwie.
Desperacko
zastanawiałem się, co zrobić. Teraz, gdy byłem tak blisko Ravena,
wiedziałem, że bez niego nie wytrzymam. Że bez jego obecności
strawi mnie agonia tak straszna i nieodwracalna, że coś w końcu
pęknie we mnie i już nie będę sobą. Że to będzie jak ponowny
upadek. Kolejne wygnanie. Zrobiłem więc jedyną rzecz, jaka w tym
momencie przyszła mi do tej durnej głowy.
—
Let
me bleed you this song of my heart deformed, I lead you along this
path in the dark. Where I belong 'till I feel your warmth...? —
zaśpiewałem cicho.
Raven
przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami.
—
There
was a time when I could breath my life in you, and one by one your
pale fingers started to move...
— wyszeptał. Dotknął dłonią mojej twarzy i dokończył
cichutko śpiewając: — And
I touched your face and all life was erased, you smiled like an angel
falling from grace...
Skrzywiłem
się nieco.
—
Ale
żeś trafił z tym ostatnim.
Roześmiał
się lekko w odpowiedzi.
—
Nie
tylko ty potrafisz czynić aluzje — zakpił.
—
Make
love, not war — zasugerowałem, na co on tylko przewrócił oczami.
Przez
chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Wreszcie Raven otworzył
usta chcąc coś powiedzieć, ale szybko do niego przywarłem
wargami, zamykając mu je w ten sposób. Dosyć
tego gadania, pomyślałem.
Początkowo
pocałunek był niespieszny, wręcz leniwy. Prawie grzeczny. Takie
buzi na przeprosiny. Zaraz jednak straciłem cierpliwość i mocniej
naparłem swoimi ustami na Ravena. Przygryzłem mocno jego wargę, aż
wydobyłem z niego jęk. Wtedy wreszcie wsunąłem swój język i
poczułem gładką miękkość jego języka. Gwałtownie penetrowałem
wnętrze jego ust i nagle poczułem, że mężczyzna wplata swoje
dłonie w moje mokre włosy. Puls mi przyspieszył i zacząłem lekko
ocierać się biodrami o demona. Kiedy już nie mogłem złapać
tchu, przerwałem pocałunek. Odsunałęm się.
Raven
oparł się na łokciach i spojrzał na mnie zdziwiony. Zacząłem
powoli odpinać naramienniki. Najpierw sprzączka na ramieniu. Potem
na piersi. I pod drugim ramieniem. Wreszcie spadły na piasek.
Następnie rozwiązałem buty i je ściągnąłem, cały czas patrząc
na Ravena, który w międzyczasie usiadł. Rozpiąłem pasek i
nieznośnie powoli wyciągałem go ze szlufek. Usłyszałem, jak mój
kochanek głośno przełknął ślinę. Pasek dołączył do
pozostałej części garderoby. Przejechałem dłońmi po swojej
klatce piersiowej, wzdłuż torsu i aż do bioder, a Raven śledził
ten gest wygłodniałym wzrokiem. Zaśmiałem się miękko i zacząłem
zmysłowo poruszać biodrami w rytm wyimaginowanej muzyki. Zamknąłem
oczy, lekko odchyliłem głowę w tył i odpinałem guziki spodni,
jeden po drugim. Spojrzałem na demona spod półprzymkniętych
powiek, twarz rozświetlił mi błękitny blask moich oczu. Raven
patrzył na mnie jak zahipnotyzowany. Zacząłem powoli zsuwać
przemoknięte spodnie. Pochylił się do przodu i oparł ręce o
piasek. Zsunąłem spodnie z bioder, obnażając tym samym moją
erekcję. Więcej striptizu nie zdążyłem zrobić, bo Raven zerwał
się z ziemi i przywarł do mnie w szaleńczym pocałunku. Po chwili
oderwał się i niesamowicie szybko zdarł ze mnie spodnie.
Następnie
zaczął równie gorączkowo rozpinać swoją koszulę, a ja pomogłem
mu z jego spodniami, przy okazji zdejmując mu także buty. Chwilę
potem znów się całowaliśmy z pasją, tym razem klęcząc;
ocierając się o siebie, przesuwając dłońmi po włosach, plecach,
pośladkach; obaj stęsknieni za swoim dotykiem. Pospiesznie zacząłem
wycałowywać sobie drogę w dół.
—
Wstań
— wydyszałem, kiedy dotarłem do sutków.
—
Słucham?
— zapytał rozkojarzony.
—
Powiedziałem:
wstań — powtórzyłem władczo. Zrobił, o co poprosiłem.
Chwyciłem
go za tyłek i zacząłem lizać jego brzuch. Przesuwałem się
powoli w kierunku jego męskości. Gdy byłem już blisko, bez
ostrzeżenia zassałem jego żołądź, a potem wziąłem go całego
w usta. Raven jęknął i złapał mnie za włosy. Przesuwałem głową
w przód i w tył, a Raven pomagał mi biodrami. Teraz już jęczał
głośno. W pewnym momencie zachwiał się, ale nie pozwoliłem mu
upaść. Wmocniłem żelazny uścisk dłoni na jego pośladkach.
Poczułem pod palcami, jak jego mięśnie się spinają; jego plecy
wygięły się w łuk, a on sam zaczął krzyczeć i w dół mojego
gardła spłynęło jego ciepłe nasienie. Przełykałem wszystko z
zamkniętymi oczami. Wypuściłem go dopiero wtedy, gdy zmalał mi w
ustach. Przytuliłem swój policzek do brzucha Ravena, obejmując
ciasno mojego mężczyznę i ponownie nie pozwalając upaść jego
drżącemu ciału. Gdy oddech mu się wyrównał, zaczął
przeczesywać palcami moje włosy. Mruczałem. Przysięgam, dosłownie
mruczałem z rozkoszy.
Nie
mogąc spokojnie znieść tej pieszczoty, odepchnąłem go mocno i
przewrócił się na miękką ziemię.
—
Co
ty znowu robisz, idioto?! — zawołał oburzony. Nie odpowiedziałem,
lecz zacząłem się czołgać wzdłuż jego ciała powolnymi,
zmysłowymi ruchami. Kiedy byłem na wysokości jego krocza,
polizałem jego jądra. Raven krzyknął cicho, zaskoczony. Byłem
jak w transie. Jak na głodzie. Ćpun uzależniony od dotyku i
dotykania jego ciała.
Lizałem
go, aż znowu urósł, stwardniał. Pełzłem wzdłuż ciała demona,
cały czas się o niego ocierając. Pocałowaliśmy się. Potem
chwyciłem dłoń Ravena i wsadziłem sobie jego palce do ust. Ssałem
je i lizałem, a gdy przestałem, pochyliłem się nad jego twarzą i
powiedziałem krótko:
—
Przygotuj
mnie.
Nie
musiałem mówić tego drugi raz.
Jęknąłem
z ustami przy jego szyi, mój oddech stał się krótszy i bardziej
urywany.
—
Wystarczy
— powiedziałem zduszonym głosem. Kiedy wyciągnął ze mnie
palce, poczułem niemal namacalną pustkę. Podniosłem się na ręce
i zapełniłem tę pustkę: z zamkniętymi oczami i pomagając sobie
ręką, usiadłem na jego penisie. Przez chwilę się nie ruszałem,
rozkoszując się tym, jak głęboko we mnie był. Potem zacząłem
się ruszać, napierw powoli, gdyż jeszcze odczuwałem trochę bólu.
Później jednak przyspieszyłem i ustaliłem tempo. Raven złapał
mnie za biodra, zaraz jednak jedna z jego rąk powędrowała do mojej
męskości. Gdy on zaczął przesuwać dłonią w górę i w dół,
ja zacząłem jęczeć. Odczuwałem coraz większą przyjemność; on
we mnie, tak głęboko; jego cudowne ręce na mojej erekcji, na mojej
skórze. Cały zatopiłem się w odczuwaniu, cały byłem jednym
pulsującym punktem odczuwającym rozkosz. Dźwięki, które wydawał,
tylko jeszcze bardziej mnie podniecały.
Wreszcie
poczułem, że zbliża się ten moment. Moje ciało wyprężyło się,
odrzuciłem głowę w tył i zacząłem krzyczeć. Niemal w tym samym
czasie dołączył do mnie krzyk Ravena. Ekstaza, którą czułem,
była nie do opisania. W pełni wynagradzała mi czas spędzony bez
mężczyzny, z którym właśnie dochodziłem.
Kiedy
wszystko się skończyło, opadłem bezsilnie na ziemię tuż obok
Ravena. Nie mogłem złapać oddechu, a gardło miałem całkowicie
zdarte. Nie pamiętałem, żebym krzyczał tak głośno czy tak
długo. Serce tłukło mi się w piersi i miałem wrażenie, że
nadmiar krwi zaraz eksploduje w moich żyłach. Odwróciłem głowę,
by spojrzeć na mojego kochanka. Zdziwiłem się, gdy okazało się,
że on cały czas mi się przygląda. Jego oddech również był
urywany, ale i tak dużo spokojniejszy od mojego. W pewnej chwili
uśmiechnął się lekko, a ja zrozumiałem ze zdumieniem, że za sam
ten uśmiech mógłbym się oddać na najgorsze tortury. Gdy byłem
już w stanie w miarę normalnie oddychać, ostatkiem sił wtuliłem
się w niego.
—
And
you're my haven in life, and you're my haven in death, baby —
wyszeptałem mu do ucha szczęśliwy.