Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!

środa, 2 stycznia 2013

Fascination Street

Z urodzinową dedykacją dla mojej ukochanej M. Wszystkiego najlepszego, najdroższa! Jak najwięcej zdrowia, szczęścia, weny twórczej, seksu i oczywiście - yaoizmu! Bądź nadal tak wspaniałą osobą, jaką jesteś teraz, bo właśnie za to Cię uwielbiam ;*
Twoja A.


***

Oh you know that I'd do anything for you
Then curl up by the fire and sleep for awhile
It's the grooviest thing, it's the perfect dream

Są wszędzie. Gdziekolwiek pójdę, łypią na mnie tymi swoimi wielkimi, drwiącymi ślepiami. W łazience, w jadalni, w sypialni, w moim gabinecie. Bezczelnie depczą po służbowych papierach i drapią bezcenne, wiktoriańskie meble. A to futro! Na Lucyfera, nawet dzisiaj znalazłem w swoim śniadaniu długi, rudy włos. Jak on się tam znalazł? Zresztą nieważne, jednak wolę nie wiedzieć. Kładę głowę na biurku w rozpaczliwym geście, gdy nagle wchodzisz do mojego gabinetu – niemal ma jak na zawołanie! – od samego progu obdarzając mnie szerokim, bezczelnym uśmiechem. Ach, jesteś równie irytujący jak ten przeklęty zwierzyniec, który przywlokłeś do mojego domu!
Belial, ty niewydarzony idioto!!!
Mi też miło cię widzieć, Raven.
Nie odwracaj demona ogonem, kretynie! Lepiej zrób coś z tymi swoimi kotami!
Nieładnie tak krzyczeć na swojego gościa, wiesz?
Jakimś cudem powstrzymuję się od wypowiedzenia na głos paru niecenzuralnych (lecz zarazem bardzo szczerych) słów, po czym wzdycham przeciągle, wodząc oczami za czarno–białym dachowcem, który najwyraźniej doszedł do błędnego wniosku, że zabytkowy szezlong w rogu pokoju idealnie nadaje się na drzemkę. Natomiast drugi futrzak, biały norweski leśny, rozkłada się spokojnie na mojej porannej korespondencji, przy okazji potrącając filiżankę z czekoladą. Gorąca ciecz wylewa się na dywan, a ja warczę cicho i niemal automatycznie sięgam za pasek, gdzie zawsze noszę kilka shurikenów. Na szczęście w ostatnim przebłysku świadomości przypominam sobie o twojej obecności i z niemałym trudem hamuję mordercze instynkty. Kłótnie kłótniami, ale jeszcze nie zalazłeś mi za skórę tak, żebym miał zabijać twoich ukochanych pupili. Ale mało do tego brakuje.
Spokojnie, Adamie. Tylko spokojnie.
Proszę, przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego muszę cię znosić we własnym domu. Razem z całym twoim kocim inwentarzem.
Podziękuj za to swojemu umiłowanemu panu, którego głupie pomysły sprawiły, że wszystkie moje domy są doszczętnie zrujnowane. – W twoim głosie nie wyczuwam żadnych silniejszych emocji, ale mam wrażenie, że z rozkoszą zapoznałbyś Lucyfera z przebogatym wyposażeniem swojej sali tortur. Oczywiście, jeśli nadal byś ją miał. – Ale to nie jedyny powód – kontynuujesz po chwili, siadając na krawędzi biurka. – Masz mieć na mnie oko. Tak słyszałem.
Coś takiego. Zapewne po to, żebyś nie robił głupstw?
Otóż to. – Nachylasz się nieznacznie w moim kierunku, a twoje wargi wyginają się w kpiącym uśmieszku. – Dopilnujesz, żebym nie robił głupstw, ptaszyno?
Chyba zdajesz sobie sprawę, że w twoich ustach brzmi to bardzo przewrotnie?
Och, ja nie bywam przewrotny.
I zanim twoje słowa zdążą przebrzmieć w powietrzu, jesteś już przy mnie, z ustami tuż przy moim uchu. Luźny kosmyk twoich ciemnych włosów łaskocze mnie po policzku, a po kręgosłupie przebiega mi delikatny dreszcz.
Przecież znasz mnie nie od dziś. Naprawdę nie bywam przewrotny, czasem tylko... – Suniesz językiem po mojej szyi, a ja nie potrafię powstrzymać cichego jęku. – Nieco... Hmm, Raven, no powiedz mi, jaki bywam?
Wkurwiający – udaje mi się wydyszeć. – Cholernie wkurwiający.
Zaczynasz się śmiać. Przez chwilę patrzę na ciebie spod wpółprzymkniętych powiek, po czym gwałtownie wstaję i przypieram cię do biurka, niespodziewanie dla mnie samego więżąc twoje dłonie w silnym uścisku. Sam właściwie nie wiem, dlaczego tak mocno cię trzymam, bo przecież nie wyglądasz tak, jakbyś chciał się uwolnić spod mojego zaborczego dotyku; wręcz przeciwnie, niemal natychmiast przestajesz się śmiać, a twoje ciało lekko się wypręża, jakby chciało być jeszcze bliżej mojego, zniwelować ostatnie milimetry dzielącego nas dystansu. Pochylam się; nasze usta niemal bezwiednie łączą się w głębokim, namiętnym pocałunku, ale dosyć szybko go przerywam; doprawdy, jestem dzisiaj zbyt niecierpliwy. Zjeżdżam ustami nieco niżej – zatrzymując się na chwilę przy sutkach, liżąc je i skubiąc lekko kłami – ale przy nich także nie wytrzymuję zbyt długo. W końcu padam na kolana; rozpinam niecierpliwie rozporek, zsuwam z twoich bioder spodnie i bez chwili wahania biorę do ust wzniesiony erekcją penis. Mmm, czysta rozkosz, czyż nie? Ssę go i od czasu do czasu delikatnie przygryzam, wsłuchując się jednocześnie w cudownie brzmiące pojękiwania opuszczające twoje gardło. Pozwalam także, by do zabawy przyłączyły się moje palce: jedną dłonią pieszczę twoje jądra, zaś drugą przesuwam po udzie, zatrzymując się ostatecznie na pośladkach. Pieszczę cię tak do momentu, gdy niespodziewanie nasze spojrzenia się ze sobą krzyżują; drżymy lekko, zupełnie jakby przeskoczyła między nami iskra elektryczna.
Ach, nie, już dłużej nie wytrzymam! Wstaję, popycham cię brutalnie na biurko; każda chwila dzieląca mnie od zawładnięcia twoim ciałem stała się teraz wrogiem, którego bezwzględnie muszę pokonać. Ach, nareszcie! Zanurzam się w tobie; tak głęboko, jak tylko można to zrobić bez przygotowania, jednocześnie zaciskając palce na twojej potężnej erekcji. Krzyczysz, a ja kompletnie przestaję nad sobą panować. Cały świat nagle znika, rozpływa się w tym szalonym kalejdoskopie obrazów, zapachów i dźwięków. Jesteśmy tylko ty i ja, dwa pulsujące szaleńczą namiętnością ciała, splecione ze sobą w tak silnym uścisku, że nic, absolutnie nic nie byłoby nas teraz w stanie rozdzielić. Wchodzę w ciebie coraz szybciej, z każdym kolejnym pchnięciem zbliżając nas do finału. I w końcu nadchodzi ten moment – obaj dochodzimy jednocześnie, nasze krzyki mieszają się ze sobą.
A później przychodzi cisza, kiedy – wreszcie zaspokojony – sycę oczy pięknem twojej twarzy i wtulam się w twoje silne, rozpalone ciało. Chyba nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię uwielbiam. Jak patrzę na ciebie, kiedy nie jesteś świadom mojego wzroku.
Leżelibyśmy tak jeszcze długo wśród wszystkich tych listów i raportów, gdyby w polu mojego widzenia nie pojawił się nagle ogromny, czarny kruk stukający dziobem w szybę. Niechętnie zsuwamy się z biurka, a ja muskam myślową macką umysł chowańca. Przez chwilę go słucham, po czym wybucham radosnym śmiechem. Wpatrujesz się we mnie z tak wielkim zaskoczeniem, że mój śmiech jeszcze bardziej przybiera na silę.
Cor... Cor – wskazuję dłonią na kruka, kiedy już jako-tako mogę mówić. – Patrz na Cor! Boi się wlecieć do pokoju, bo jest w nim tyle kotów!
Tak cudownie jest się znowu śmiać. Z tobą to jest takie proste, tak naturalne. Właściwie... z tobą wszystko nabiera znaczenia.

***

Pushing my face in the memory of you again
But I never know if it's real

Przemierzamy wspólnie ulice miasta. Jak ono się nazywało, pamiętasz? Ale czy to ważne? Zagłębiamy się w morze świateł, labirynt eleganckich uliczek, chłonąc ogrom i wspaniałość tego tętniącego życiem miejsca. Widzisz na sklepowej wystawie jakieś frywolne ubranie i zatrzymujesz się, patrząc na nie błyszczącymi oczami.
Chętnie bym cię w tym zobaczył – mruczysz i obejmujesz mnie w pasie, a zaraz po tym wybuchasz radosnym śmiechem.

***

I like you in that like I like you to scream
But if you open your mouth then I can't be responsible
For quite what goes in or to care what comes out

Prawdę mówiąc, dzisiaj mam ochotę na zabawę nieco innego rodzaju i myślę o niej obsesyjnie przez cały dzień. Dzień, który notabene przeszedł w wieczór z całą paradą procentów skumulowanych w moim niezbyt trzeźwym umyśle. Parbleu! Jestem kompletnie pijany; właściwie to obaj jesteśmy, ale czy to jakiś problem? Nawet nie wiesz jak to dobrze, że jesteś tutaj, tuż przy mnie; na twarzy czuję ciepły, czuły nacisk twoich warg. To jest miłe, tak rozkosznie miłe, wiesz? Z moich ust bezwiednie wylewa się bezsensowny potok wyrazów. Śmiejemy się z czegoś; nawet pozwalam ci się rozebrać, wciąż nie mogąc się nadziwić własnej uległości. Korzystając z tego, że trochę przejaśniło mi się przed oczami, rozglądam się wokół siebie; kątem oka zauważam, jak wyjmujesz z dłoni ognisty bicz.
Hmm, Raven, powiedz mi, dlaczego właściwie miałbym cię wybatożyć? Czyżbyś zrobił coś złego?
Och, tak – mruczę i rzucam ci najbardziej prowokacyjne spojrzenie, na jakie mnie stać. – Zrobiłem wiele złych rzeczy, za które teraz musisz mnie koniecznie ukarać, mój książę.
Cóż, skoro tak to wygląda... – Uśmiechasz się szeroko i zupełnie znienacka siadasz na moim podbrzuszu. Jestem już cholernie podniecony, a widok twojego zwinnego języka przesuwającego się po biczu sprawia, ze moja męskość twardnieje jeszcze bardziej, wręcz pulsuje pożądaniem. Musisz to czuć, ale z premedytacją nie robisz nic; przez chwilę jeszcze się bawisz, leniwie przesuwając skórzaną rękojeścią bicza po moim brzuchu, doskonale świadom rosnącej we mnie żądzy. – Powiedz mi tylko jedną rzecz, ptaszyno. Co konkretnie miałbym ci zrobić?
Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak się używa bicza!
Mierzysz mnie surowym spojrzeniem, po czym unosisz bat i strzelasz nim o podłogę. Raz, drugi.
Obawiam się, że się nie zrozumieliśmy. Zadałem ci pytanie.
Pokora jest czymś, czego zawsze mi brakowało, ale bicz w twojej dłoni stanowi zbyt kuszącą perspektywę, by ot tak z niej zrezygnować. Powoli oblizuję usta; mój oddech jest płytki, przerywany.
Bij mnie. Najmocniej, jak tylko potrafisz. Chcę bólu.
Mój słodki masochisto, naprawdę tylko tyle mam ci zrobić?
Przez chwilę udaję, że się zastanawiam.
Masz mnie pieprzyć – rzucam w końcu rozkazującym tonem, patrząc ci prosto w oczy.
Błysk dzikiej uciechy w twoich rozjarzonych błękitem tęczówkach.
Naprawdę tego chcesz? Mam cię rżnąć aż do nieprzytomności? Tak, żebyś nie miał już nawet siły krzyczeć? – Niespodziewanie nachylasz się nade mną i przygryzasz moje ucho; czyżbym tym razem dostrzegł w twoich oczach rozbawienie? – Powiedz to jeszcze raz, a może... dam się przekonać.
Ten głos. Niski, głęboki, dwuznaczny. Tak cudownie nieprzyzwoity. Najbardziej zmysłowy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem. Zagryzam wargi i próbuje powstrzymać jęk, ale czymże jest teraz moja wola? Twoje palce przesuwają się po mojej klatce piersiowej i zatrzymują się na sutkach.
Raven?
Pieprz mnie – udaje mi się wydyszeć. – Teraz!
Zsuwasz się ze mnie i po raz ostatni przesuwasz językiem po biczu. Nie muszę długo czekać na pierwsze smagniecie; moje plecy przecina błyskawica bólu, ale to wciąż jest zbyt delikatne – chcę więcej!
Mocniej! – krzyczę. – Ach, mocniej!
Mmm, uwielbiam, kiedy jesteś taki niewyżyty – mruczysz mi prosto do ucha, ocierając się jednocześnie penisem o moje pośladki. – Powiedz mi to jeszcze raz.
Ukarz mnie mocniej!
Chlast. Przenikliwy krzyk wyrywa się z mojego gardła. I zaraz potem kolejny, jeszcze głośniejszy, kiedy wchodzisz we mnie jednym, płynnym ruchem. Od tego rozdzierającego bólu przez chwilę ciemnieje mi przed oczami, ale przecież tak rozkosznie, tak niewypowiedzianie rozkosznie jest mieć cię w sobie! A kiedy myślę, że więcej wrażeń już nie wytrzymam, twoja dłoń zaciska się na mojej nabrzmiałej męskości. Zabawa zaczęła się na dobre. Taniec przeciwieństw, cudownych kontrastów. Smagniecie i dotyk. Przyjemność i ból. A im więcej bólu mi zadajesz, tym przyjemność staje się większa, pełniejsza, bardziej obezwładniająca.
Szybciej! Aaach, mocniej, mocniej, wejdź we mnie jeszcze głębiej! – Twoja męskość wbija się we mnie z ogromną siłą; niemal bezwiednie odnotowuję, że po moich plecach spływają strużki krwi; w powietrzu unosi się jej zapach, ciężki, kuszący. Nie kontroluję już tego, co robię i tego, co z kolejnymi krzykami rozkoszy opuszcza moje usta; w pewnej chwili zdaję sobie sprawę, że powtarzam bez ustanku twoje imię, prosząc o więcej.
Jesteś cudowny – jęczysz mi prosto w ucho, zupełnie nieświadomie doprowadzając mnie swoim rozkosznym głosem na sam szczyt; moje ciało wypręża się, a ja krzyczę, tak głośno i zapamiętale, jakby od tego zależało moje życie. W tym samym momencie ty także kończysz, wypełniając mnie swoim gorącym nasieniem.
Nabieram głęboko oddechu. Każdy centymetr mojego zakrwawionego ciała płonie bólem, ale paradoksalnie jest mi tak dobrze, że mało brakuje, bym zaczął mruczeć jak kot. Przyciskam cię do siebie, jakby w obawie, czy nie zechcesz odejść, ale nie; jesteś przy mnie. Musisz być przy mnie! Leżymy tak jeszcze długo, od czasu do czasu łącząc usta w czułym pocałunku. Słowa są zbędne. W tej cudownej przyjemności, w złączonym oddechu, w rozkosznym dotyku powiedzieliśmy już sobie wszystko.
Uwielbiam, kiedy to robisz. Bo tylko ty możesz to robić tak, żebym zwariował z pożądania.

***

Sometimes you make me feel
Like I'm living at the edge of the world
"It's just the way I smile" – you said

I oto znowu wylądowaliśmy w jakiejś knajpie, obaj tak radośnie pijani. Śmiejesz się, gdy wypowiadasz moje imię. Zwykłe, pospolite, ludzkie imię, które noszą setki mężczyzn na całym świecie. Nie powiem ci przecież, że zostało mi nadane z przekory.
Spójrz. Oto ja, bez masek, bez gry pozorów. Adam. Czarny płomień uwiązany bezbrzeżnym smutkiem i rozpaczą upadłego anioła. Nieśmiertelność dało mi kilka samotnych łez, które mój pan uronił, gdy obudził się w Otchłani – zbrukany, pozbawiony skrzydeł, ze strzaskaną aureolą u boku, na wieczność odsunięty od Światłości.
Też mam teraz swojego Adama Kadmona, wołał w uniesieniu w kierunku Nieba, łkając i tuląc mnie w ramionach.
Panie mój, o czym ty mówisz? Mój jedyny i najwspanialszy panie...
A później cisza, przerażająca cisza, którą przerywał tylko jego rozpaczliwy płacz.
Belialu, zawsze mówisz, że jestem piękny. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, że ten cudowny, melancholijny smutek, którego tak namiętnie szukasz w moich oczach, to pamiątka Upadku. Bezmyślnie i nieświadomie kochasz mnie za cień tego, co kiedyś czyniło cię czystym światłem.
Nieważne. W tej chwili jestem już tylko Adamem i nikim więcej. Dla ciebie to i tak zawsze będzie zwykłe, pospolite, ludzkie imię, prawda?

***

Oh just one more and I'll walk away
All the everything you win turns to nothing today
So just one more, just one more go, inspire in me the desire in me
To never go home

Kolejny raz tej nocy tonę w zachłannej pieszczocie twoich ust.
Jesteś mój, na zawsze mój.
Na zawsze?
Nigdy, przenigdy nie pozwolę, by ktoś mi cię zabrał.
Bez ciebie to już nie będzie to samo.
Bo bez ciebie przestanę istnieć, rozpadnę się, rozpłynę.
Nawet jeśli to wszystko jest iluzją, nie mam siły, by się z niej wyrwać. I kiedy po raz kolejny osiągam szczyt w twoich zaborczych ramionach, mogę tylko bezsilnie szeptać:
Nevermore. Nigdy więcej.
Chociaż i tak wiem, że to kłamstwo.