Belial
Wpadłem
do Piekła z wielkim hukiem. Coś szwankują te portale ostatnio.
Rozejrzałem się. Moim oczom ukazał się jakiś wystraszony demon,
kulący się za zwałami gruzu. - Ej, ty! - zawołałem błyskotliwie.
- Chodź tu! - zaczął dygotać ze strachu. No nie, bez jaj, nie ma
mnie raptem kilkaset lat i już nikt nie poznaje aury jednego z
czterech książąt Piekieł? Do kitu! Opuściłem osłony maskujące
moją aurę. Demon wybałuszył oczy i zapiszczał, ale posłusznie
do mnie przydreptał. - Wiesz, gdzie znajduje
się posiadłość Adama Veneux de Bris? - demon struchlał. Co za
przygłup. Podrzuciłem w dłoni kulę ognia. Może i Piekło nie
jest najlepszym miejscem do wychowywania dzieci, ale za to jak
przyjemnie się tu używa własnych mocy! Spojrzałem zaciekawiony na
demona. - A umiesz ty chociaż mówić?
-
Tttttttttttak - wyjąkał. O mamo. Eony tu będę sterczeć, zanim
dowiem się czegoś przydatnego.
-
A idźżesz do diabła - wymamrotałem. Stworzenie posłusznie
uciekło w jedną ze zrujnowanych uliczek, machając do tego ogonem.
Jak jakiś durny pies.
Udałem
się wobec tego na rekonesans. Muszę przyznać, że mi się
poszczęściło, bo następny potępieniec był dużo bardziej
rozgarnięty i rozmowny. Co prawda, z początku nie bardzo wiedział,
o kogo mi chodzi, ale kiedy zapytałem o Ravena i bez trudu
wyciągnąłem z dłoni płonący miecz, wyśpiewał mi wszystko jak
na spowiedzi. I bardzo dobrze. Dla zabawy udzieliłem mu "ostatniego
namaszczenia" mieczem, niech gryzie piach. Ruszyłem raźno do
mojego celu, ale po kilku krokach gwałtownie się zatrzymałem.
Dlaczego oszczędziłem tego skamlącego przygłupa, a zabiłem kogoś
bardziej przydatnego? Czort wie. Chyba chaos jest w tym miejscu
bardziej skondensowany. Nic nie szkodzi, przecież mam jasny cel.
Rozciągnąłem usta w lubieżnym uśmiechu i ruszyłem w dalszą
drogę.
Raven
Stuk,
stuk.
Otworzyłem
niechętnie jedno oko. Jakim prawem ten przeklęty chowaniec
przerywał mój spokojny sen? W dodatku całe ciało miałem
zdrętwiałe - fotel przy biurku nie był najwygodniejszym miejscem
nocnego spoczynku. Przeciągając się i przeczesując dłonią
zmierzwione włosy, doczołgałem się do okna, wpuszczając do
środka Cor.
-
Co znowu? - spytałem, patrząc na kruka z niechęcią. - Nie
wzywałem cię.
Zwierzak
przekrzywił głowę, patrząc na mnie kpiąco.
-
Uznałem, że być może zainteresuje cię fakt, iż do posiadłości
zbliża się Książę Piekieł, Belial - odezwał się głos w
mojej głowie. Zerwałem się na równe nogi, przeklinając głośno.
Czy ten pomyleniec zamierza łazić za mną do końca świata?
Chowaniec
zakrakał z rozbawieniem, widząc moją rozpacz. Powstrzymując
szaloną ochotę wyrwania mu paru piór ze skrzydeł, zacisnąłem
palce na krawędzi biurka.
-
Jak daleko jest?
-
Niedaleko.
Jakby
na potwierdzenie jego słów, całą posiadłością wstrząsnął
potężny wybuch.
Belial
No,
no, gość ma klasę i stawia na drogi towar, zlustrowałem teren
otaczający dom Ravena. Niby jakieś ogrodzenie i psy stróżujące
były, ale co to za problem dla tak piekielnie dobrego demona jak ja?
Skupiłem się i posłałem w stronę bramy olbrzymią kulę ognia.
Siła wybuchu odrzuciła mnie na drugi koniec ulicy. Przynajmniej nic
mnie teraz nie dziabnie w portki, myślałem zagryzając wargi. Kiedy
przestało mi się kręcić w głowie, wkroczyłem na teren
posiadłości rozglądając się z zaciekawieniem. Jakim cudem
udało mu się w piekle wyhodować trawę? Miałem nadzieję, że
nie był to cud jednorazowego użytku. A skoro już o cudach mowa...
Gdy spojrzałem w górę, w oknie mignęła mi postać o
kruczoczarnych włosach. Tuś mi, bratku! ucieszyłem się.
Przyspieszyłem. Przed drzwiami zatrzymałem się, zastanawiając
się, co dalej zrobić. Zadzwonić? Bez sensu, przecież dopiero co
rozwaliłem mu bramę i kilka piesków (pfuj). Scheiß! Rozpędziłem
się, żeby wyważyć drzwi, ale mój bark zamiast w drewno trafił
początkowo w pustkę, a potem z całym impetem wpadłem na mojego
ponurego przystojniaka, który najwyraźniej wyszedł mi na
spotkanie. Ostatecznie wylądowaliśmy na podłodze, w znanej nam już
konfiguracji ze mną na górze. Oł je, tego mi było trzeba! Siłą
rozpędu przejechaliśmy kilka metrów po wypastowanej podłodze, a
gdy się zatrzymaliśmy, pochyliłem się do twarzy Adama. - Witaj,
ptaszyno. Widzę, że nie mogłeś się już doczekać naszego
ponownego spotkania - wymruczałem nisko i machnąłem ogonem z
ekscytacji.
Raven
-
Nie wiesz, co czego służy kołatka przy drzwiach? Musiałeś od
razu rozwalić mi połowę domu, niewydarzony idioto?! - wydarłem
się na niego. Pominąłem milczeniem fakt, że i tak nie zostałby
wpuszczony. Szczegóły, szczegóły.
-
Mam serdecznie dość ciebie i twoich wygłupów. - warknąłem,
sięgając ręką do cholewki buta. - Zachowuj się jak dzieciak, ale
nie mieszaj w to mnie, dotarło?! - wrzasnąłem, z całej siły
wbijając mu w plecy wyjęty z buta zatruty sztylet. Niepozorny
gadżet, ale jakże przydatny w pewnych okolicznościach, pomyślałem,
posyłając Belialowi paskudny uśmieszek. Wykorzystując przewagę,
powaliłem go na ziemię i zatopiłem kły w jego szyi, rozszarpując
gardło.
Belial
Chciało
mi się śmiać. Co za głupiutki demon! Zabierać się za książęcą
krew! Aż we mnie zawrzało. Dosłownie. Podkręciłem temperaturę
w swoich żyłach, a zdumiony Raven odskoczył ode mnie jak... oparzony. Mój własny
żart uwolnił przyczajony w moich trzewiach śmiech.
-
Co ci się stało w dziobek, ptaszyno? - zakpiłem. Spojrzał na
mnie z grymasem złości na tej pięknej twarzy. - Stęskniłem się
za tobą, liczyłem na jakieś milsze powitanie, a ty tymczasem
witasz mnie nie tym ostrzem, którym bym chciał – poskarżyłem
się. Moja krew rozgorzała i zdradziecki sztylet rozpuścił się, a trucizna zaczęła parować.
Stopiony metal wolno spływał mi po plecach i jeszcze niżej,
rozkosznie mnie ogrzewając. Raven głośno przełknął ślinę i
patrzył na to niecodzienne, nawet jak na standardy Piekła,
zjawisko. Był nieco przestraszony, ale nic nie odpowiedział.
-
Coś przestałeś krakać – roześmiałem się miękko i powoli
zacząłem się do niego zbliżać. Moje oczy błysnęły błękitem,
bynajmniej nie z gniewu. Jednym zrywem rzuciłem się na niego i
przygwoździłem to jego smukłe ciało do ściany. Miałem ochotę
zrobić z nim bardzo wiele rzeczy. Gdybym był gorszym demonem, na
moim obliczu z pewnością zagościłby rumieniec wstydu. Zaczałęm
więc od tego, w czym tak nieopacznie przerwała nam w lesie tamta
wścibska shinigami. Raven, oczywiście, próbował się ode mnie
uwolnić, ale bez żartów, proszę. Kto tu jest upadłym aniołem, a
kto jednym a bękartów Astarota? Wczepiłem się ustami w wargi
Ravena, a ten mnie ugryzł do krwi. Odsunąłem od niego twarz i
zlizałem szkarłatną strużkę. - Nie wiedziałem, że lubisz na
ostro – wymruczałem mu do ucha, które następnie lekko
przygryzłem. Demon sapnął, albo z zaskoczenia, albo z zadowolenia.
Albo nawet z obu tych powodów naraz. Spodobała mi się jego
reakcja, więc ugryzłem go jeszcze raz, tym razem odrobinę mocniej.
Poczułem, jak przyspiesza mu oddech i uśmiechnąłem się
szeroko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz