Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!

niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział XII

Belial
Dłoń trzymająca mój krawat nieznacznie zadrżała, a potem jej uścisk nasilił się, gdy z każdą sekundą pogłębiałem pocałunek – ssąc opuchnięte i wciąż jeszcze zakrwawione wargi Ravena i liżąc je, by potem napierać na nie zębami, a na koniec wsunąć swój język w usta demona. Moje ręce niemal bezwiednie powędrowały w dół jego pleców, aż ostatecznie zatrzymały się na jego pośladkach; mocno zaciśnięte, wciąż nienasycone. Przez głowę przemknęła mi rozpaczliwa myśl, czy ten pocałunek nie jest aby pożegnaniem z mojej strony. Jeśli dalej będziemy się tak spotykać, moja zazdrość w końcu kogoś zabije. I to niekoniecznie mnie, pomyślałem z przestrachem. Przerażała mnie zarówno łatwość, z jaką Raven wyprowadzał mnie z (i tak chwiejnej) równowagi, jak i sam fakt, że ten mężczyzna nieustannie mnie pociągał, i to nawet nie z taką samą siłą, lecz z każdym dotykiem coraz bardziej, aż w końcu – tu, na tym korytarzu, po usłyszeniu groźby z jego ust – zdałem sobie sprawę, że najchętniej zamknąłbym go we własnej komnacie, by nikt nie mógł go oglądać i pożądać, skrzywdzić czy – tym bardziej – kusić. Jak to się w ogóle stało...?
Ta dziwna zaborczość (a może nawet pewien rodzaj typowej dla drapieżników terytorialności) przepełniała mnie, mieszając się z pożądaniem i całkowicie spychając na boczny tor myśli, które nurtowały mnie jeszcze kilka godzin temu; myśli związane z nieznośnym podejrzeniem, że Raven kochał się ze mną tylko po to, by móc zakosztować krwi pełnej mocy, krwi upadłego anioła.
Kiedy od całowania się z Ravenem zabrakło mi tchu, oderwałem swoje usta od jego warg, przesuwając je na krzywiznę jego szczęki, tuż obok ucha, i odetchnąłem głęboko, zaciągając się zapachem demona. W policzek delikatnie łaskotał mnie zabłąkany kosmyk jego włosów, wydobywając ze mnie ciche westchnienie. Ująłem ten kosmyk palcami i zacząłem się nim bawić, przyglądając się mu uważnie i nie mogąc się nadziwić jego miękkości. Po chwili jednak wypuściłem pukiel z dłoni, momentalnie otrząsając się z tego rozproszenia. Spojrzałem na Ravena.
Uciekaj – powiedziałem poważnie, z żalem zabierając drugą rękę z jego tyłka. Gdy demon nie poruszył się, zmarszczyłem brwi w gniewnym grymasie. – Słyszysz? Uciekaj do swojego pana, bo jeszcze chwila w twoim towarzystwie, a całkiem się zapomnę – warknąłem, nie mogąc utrzymać głosu spokojnym na wzmiankę o Lucyferze, którego miałem w tej chwili ochotę zabić w bardzo wymyślny sposób.

Raven
Zapomnisz się? Ach, książę, nigdy się tego nie dowiesz, ale nie ma niczego, czego pragnąłbym bardziej. A z każdym twoim słowem, z każdym zaborczym pocałunkiem sam również tracę kontrolę. Chcę, żebyś – teraz, w tej chwili, bez najmniejszego wahania – przyparł mnie mocno do muru i posiadł tyle razy, ile tylko zapragniesz. Moja wola ugina się pod najlżejszym nawet dotykiem twoich dłoni. Jeden gest i będę twój już na zawsze. Pozwól mi zatonąć w rozkoszy, jaką tylko ty potrafisz mi dać, przeklęty demonie. Duma i obowiązki – cóż to znaczy? Wszystko to żałosne pozory świata, który wali się w gruzy za każdym razem, kiedy mnie dotykasz! Proszę, pozwól mi poczuć się tak, jakbym był kimś wyjątkowym, kimś tylko dla ciebie. Daj mi iluzję bycia niezastąpionym! Pozwól mi, błagam... I przez chwilę krótszą niż ułamek sekundy rzeczywiście wierzyłem, że tak naprawdę może się stać.
Nie, odezwał się w mojej głowie rozpaczliwie trzeźwy głos rozsądku. Tak nie będzie. Nie jestem niewolnikiem swoich żądz. To wszystko zaszło zdecydowanie zbyt daleko. Muszę uciec; w tej chwili, natychmiast, nieodwołalnie. Odetchnąłem głęboko i odsunąłem się od Beliala. Te cudowne, rozchylone wargi, kwintesencja zapomnienia. I te dłonie, zachłanne dłonie, którymi dotykał mnie w tak rozkoszny sposób. Nie! Odwróciłem wzrok. Nie pozwolę na to!
W porządku – stwierdziłem wypranym z emocji głosem i zrobiłem krok w tył, wciąż starając się nie patrzeć na Beliala. – Czas wracać. – Odwróciłem się. – Obowiązki wzywają, i to nie tylko mnie, książę. Mniemam, iż rozumiesz, do czego piję – rzuciłem przez ramię, po czym oddaliłem się niespiesznie w kierunku sali bankietowej.

Belial
Patrzyłem z rozpaczą, jak Raven oddala się powoli w głąb korytarza. A więc jednak – to koniec? Obowiązki wzywają i tyle? Potrząsnąłem głową w niemym proteście i ruszyłem w tę samą stronę co demon, starając się po drodze doprowadzić do porządku. Dopiero po kilku krokach dotarło do mnie, że przecież wcale nie muszę iść, mógłbym się spokojnie teleportować. Tylko po co? Dobrze wiesz, że chcesz jeszcze na niego popatrzeć, zaszydził głos sadysty w mojej głowie. Zaraz potem dostrzegłem, jak parę metrów przede mną Adam znika za drzwiami jednej z łazienek. Zaskoczony, zatrzymałem się i zmarszczyłem brwi, aż nagle mnie olśniło – Przecież nie może się pokazać na bankiecie taki rozczochrany i cały we krwi. Już sam fakt, że tak wolno myślałem i reagowałem świadczył o tym, jak bardzo poruszony byłem całym zajściem.
Po chwili podjąłem dalszą wędrówkę. Kiedy przechodziłem obok pomieszczenia, w którym zniknął Kruk, czułem się, jakby przyciągała mnie tam jakaś siła; jakbym był spętany jakimś niewidzialnym łańcuchem, który napinał się w miarę mojego oddalania się stamtąd. Wróciłem więc pod drzwi. Moja ręka zawisła nad klamką, a po krótkim wahaniu w końcu opadła na dół i wszedłem do jasno oświetlonej łazienki. Przez moment stałem tylko w przejściu, mrugając oczami i próbując przyzwyczaić wzrok do tej drastycznej zmiany oświetlenia. Niemal na oślep zamknąłem za sobą drzwi, po czym oparłem się o nie plecami.
Co ty tu robisz? – zapytał Raven. A ton jego głosu był tak ostrożny, że nie dało się z niego kompletnie nic wyczytać. Spojrzałem przed siebie, wreszcie coś widząc.
Sam chciałbym to wiedzieć – powiedziałem ochryple, obserwując taflę lustra, w której odbijała się twarz zdumionego demona.

Raven
Powoli zakręciłem wodę i oparłem się o krawędź umywalki, zaciskając dłonie tak mocno, że aż mi zbielały opuszki palców. Kilka minut. Potrzebowałbym zaledwie kilku minut, żeby się uspokoić i przyoblec twarz w zimną, obojętną maskę; codzienną iluzję normalności, która zawsze tak doskonale się sprawdzała. Do cholery, jeśli w Piekle zostałby zorganizowany konkurs na najmniej fortunne wejście roku, Belial niewątpliwie zgarnąłby główną nagrodę.
Wyjdź – warknąłem gniewnie. Demon nie zareagował; mało tego, wciąż wpatrywał się uważnie w moje odbicie w lustrze. Widok jego przenikliwych, niepokornych oczu – dlaczego wciąż nie wiem, co się w nich kryje? – podziałał na mnie jak czerwona płachta na byka. – Wynoś się stąd! – wrzasnąłem, czując, jak niebezpiecznie szybko tracę nad sobą kontrolę. – Jak śmiesz zbliżać się do mnie po tym, co mi zrobiłeś? I po tych wszystkich groźbach? Jakim prawem mieszasz się w relacje między mną a moim panem?! – Nie panując nad sobą, odwróciłem się i jednym skokiem znalazłem się przy Belialu. Zanim zdążył zareagować, zacisnąłem dłonie na jego szyi, rozdarty między dwoma pragnieniami: zabiciem go w wyjątkowo bolesny sposób, a ponownym zatopieniem się w rozkoszy jego cudownych, rozchylonych w zdziwieniu ust. Ta ambiwalencja uczuć doprowadzała mnie do szału; wściekłość wybuchała we mnie coraz gorętszym płomieniem. – Spójrz na siebie! Mówisz, żebym od ciebie uciekał, a sam za mną łazisz! Co jest z tobą nie tak, do kurwy nędzy?! Bawią cię takie pojebane paradoksy?!
Przestań. – Belial wyglądał na ciężko zszokowanego tym wybuchem. Nie bez pewnego wysiłku oderwał moje dłonie od swojej szyi, więżąc je jednocześnie w silnym uścisku. – Raven, słyszysz mnie? Przestań!
Nie, to ty przestań! Przestań mnie tak traktować! Czy ja ci wyglądam na jakąś pieprzoną zabawkę, którą ot tak możesz zabrać Lucyferowi?! Tylko dlatego, że taką masz zachciankę? Pierdolony egotyk! Nie jestem i nigdy nie będę twój, dlaczego nie potrafisz tego pojąć, idioto?! – zamilkłem na chwilę, bo zabrakło mi tchu. Belial westchnął i niespodziewanie puścił moje nadgarstki.
Uspokoiłeś się już? – spytał cicho, odwracając wzrok od mojej rozzłoszczonej twarzy. Czyżbym zobaczył w jego oczach smutek? Nieważne, i tak mnie to teraz nie obchodziło. Słowa, raz wypuszczone na wolność, wylewały się ze mnie wzburzonym potokiem, zrywając po drodze wszelkie tamy; te wszystkie ograniczenia, jakie na siebie nakładałem i które trzymały moje życie we względnej normalności. Już dawno nie byłem równie rozwścieczony, a spokojne zachowanie Beliala jeszcze bardziej wzmagało we mnie tę nieokiełznaną furię. Wolałbym już, żeby także zaczął na mnie krzyczeć; żeby mnie spoliczkował, zranił, cokolwiek! Wszystko byłoby lepsze od tej nieruchomej sylwetki, nieprzeniknionej miny i oczu, które tak uparcie omijały moją twarz!
Jeszcze nie skończyłem! – wrzasnąłem, popychając go na ścianę. To w końcu wywołało jakąś żywszą reakcję; Belial podniósł głowę i wpatrywał się teraz uparcie w moją twarz, jednocześnie łapiąc mnie za ramiona i przytrzymując tak mocno, że prawie nie mogłem się ruszyć. – To wszystko przez ciebie, słyszysz? – krzyczałem, szarpiąc się. – Wariuję za każdym razem, kiedy cię zobaczę! Tak, jest mi z tobą cudownie, jak z nikim innym! Nawet teraz, nawet po tym wszystkim, jedyne czego pragnę to to, żebyś... żebyś... – Nie dokończyłem; mój głos załamał się. – Zobacz, do czego mnie doprowadziłeś! – krzyknąłem, niemal bezwiednie odnotowując, że twarz mam całą mokrą od łez. Demon zaczął coś mówić, ale nawet nie zamierzałem go słuchać. – Zamknij się, idioto! To i tak nie ma żadnego znaczenia! Właśnie dlatego nigdy się temu nie poddam, bo w zupełności wystarczy mi bycie zależnym od innego demona! – Dalej już nie mogłem mówić; moim ciałem wstrząsnął głośny szloch. Oparłem głowę na piersi Beliala i wtuliłem się w niego, łkając rozpaczliwie. Nie wiedziałem już sam, co jest prawdą, a co kłamstwem w tym, co właśnie wykrzyczałem.

Belial
Trzymałem Ravena w swoich ramionach, tuląc go mocno i kołysząc delikatnie, by się uspokoił. Nigdy bym nawet nie przypuszczał, że może kłębić się w nim tyle emocji. Zawsze taki opanowany, taki chłodny. Nawet nasze dotychczasowe utarczki ograniczały się raczej do bycia przezeń ledwie poirytowanym, byłem więc niewiarygodnie zaskoczony tym wybuchem.
Ćśśś... – mruczałem w zamierzeniu uspokajająco, ale to nie działało. Nie wiedziałem, jak się zachować. Nie, żebym nigdy nie był w sytuacji, gdy kochanek czy kochanka rzucają mi w twarz oskarżeniami lub wyznaniami ze łzami w oczach. Tyle, że do tej pory miałem takie histerie w dupie; zostawiałem delikwenta samemu sobie i usilnie starałem się unikać ponownego spotkania. Teraz jednak nie nie czułem potrzeby ucieczki, lecz... zaopiekowania się.
Czyżbym stracił cały instynkt samozachowawczy? – wypowiedziałem swoją myśl na głos. I dopiero nagły ruch tuż przy mojej twarzy uświadomił mnie, że nie zatrzymałem tej myśli w swojej głowie. Raven obserwował mnie (a przynajmniej mógłbym tak powiedzieć, gdybym miał pewność, że widzi coś zza kurtyny łez). – Już? – zapytałem, tym razem celowo. I zaraz się zdenerwowałem, bo on – oczywiście! – zrozumiał to opacznie i natychmiast szarpnął się do tyłu z bardzo bolesnym wyrazem twarzy, który zdawał się mówić: boże-jak-mogłem-być-tak-głupi.
Uspokój się, nie o to mi chodziło! – zawołałem i przyciągnąłem go do siebie. – Cokolwiek zrozumiałeś, to nie o to chodziło – wymamrotałem. Demon szamotał się jeszcze przez chwilę, ale nie miał szans się wyrwać, więc w końcu zastygł bez ruchu, jak zwierzę uwięzione przez światła samochodu. Wzmocniłem jeszcze uścisk (ale nie tak, by zadawał ból).
Westchnąłem cicho.
Dlaczego ty nigdy nie dasz mi dojść do słowa, zawsze musisz wszystko zrozumieć po swojemu – mruknąłem z wyrzutem. Przez dłuższą chwilę stałem cicho, zastanawiając się, jak ubrać myśli w słowa. Dlaczego mówienie prawdy jest takie...? Nie zdawałem sobie sprawy, że usilne pragnienie, by ci uwierzono, może być tak trudne do zaspokojenia. Z kłamstwem jakoś nie ma tego problemu. Po prostu nawijasz i już, najwyżej ktoś uwierzy (lub nie) i do widzenia.
Jednak zanim zdążyłem przeanalizować swoją kwestię, Raven zatrząsł się. Spojrzałem na niego z niepokojem. I oto stał w uścisku moich ramion, próbując powstrzymać płacz: głowa zwieszona w dół, twarz zasłonięta włosami. Delikatnie odgarnąłem tę cudowną miękkość za jego ucho.
Nie chcę, żebyś był moją zabawką – powiedziałem łagodnie.
Cudownie, więc teraz nie jestem nawet...
Cicho. Nie przerywaj. – Zaczerpnąłem głęboko powietrza, a potem nieznacznie odsunąłem demona od siebie. Tylko na tyle, by móc swobodnie na niego patrzeć; w tej chwili nie byłbym w stanie zmusić się do rozłąki na odległość większą niż zasięg moich ramion.
Ostrożnie ująłem twarz niższego mężczyzny w dłonie.
Jesteś dla mnie kimś znacznie ważniejszym, nie widzisz tego? Tego, jak jestem zazdrosny? O każdą pieprzoną osobę na tym bankiecie. Bo patrzą na ciebie i cię pożądają. A ja nie wiem nawet, co ci siedzi w tej dumnej głowie, ponieważ ciągle się przede mną ukrywasz... Nie, wróć, to nie tak. To nawet nie jest ukrywanie się. Zresztą to nie o tym miałem... Ach, na Belzebuba! – zawołałem i zacisnąłem powieki, bo słowa znów mi uciekły. To było jak próba pochwycenia kształtu wody. No nie da się, coś ciągle się wymyka z rąk. – Ja też wariuję. Przez ciebie. Znamy się tak krótko, tak słabo, a ja mimo to czuję, jakbym cię znał od wieków. Proszę, spróbuj zrozumieć... – wyszeptałem na koniec. Chciałem mu przekazać spojrzeniem to wszystko, czego nie umiałem powiedzieć, ale moją mocą nigdy nie było ukazywanie prawdy oczami, więc tylko pochyliłem się nieznacznie, by pocałować Ravena; powoli, by – tym razem – mógł zaprotestować, gdyby tego zechciał.

Raven
Przez dłuższą chwilę stałem nieruchomo – nie oddając pocałunku, ale też nie próbując się wyrwać czy uciec. Jeśli miałbym być szczery, to było szalenie przyjemne – te miękkie, lekko wilgotne wargi biorące mnie całego w posiadanie, tak zupełnie naturalnie przejmujące kontrolę nad całą sytuacją. Chyba powinienem coś powiedzieć, prawda? Zabawne, wcześniej nie dawałem mu dojść do słowa, a teraz nawet nie potrafiłem zmusić się do skomentowania tych wszystkich wyznań. Może po prostu wyczerpałem już swój dzienny limit nieprzemyślanych słów. Ach, że niby moje usta są zajęte czymś przyjemniejszym niż mówienie? To swoją drogą.
Słowa, słowa. Cóż za pustka. One tylko wszystko psują.
Zapominając na chwilę o wszystkich wątpliwościach i kłębiących się w mojej głowie pytaniach, gwałtownie przyciągnąłem Beliala do siebie i zacząłem oddawać pocałunek, z początku trochę niepewnie, ale już po chwili rozchyliłem usta, pozwalając, by nasze języki splotły się ze sobą w rozkosznym tańcu. Jęknąłem cicho, bo dłonie demona niemal natychmiast zsunęły się na moje pośladki, a nasze ciała otarły się o siebie w pewnym bardzo wrażliwym miejscu. Wtedy też zdałem sobie sprawę, jak bardzo obaj jesteśmy podnieceni. Ach, pragnę cię! Ciebie całego, dokładnie tak!
Nagle zaczęły mi przeszkadzać nasze ubrania, stanowiące tak przykrą barierę dla naszych rozpalonych ciał; dlatego też przerwałem pocałunek, sięgnąłem do szyi Beliala i zacząłem rozwiązywać jego krawat. Zachęcony moimi poczynaniami, mój kochanek także zaczął mnie rozbierać. Marynarka, kamizelka, krawat – wszystko to po chwili zostało odrzucone na bok, a demon ponownie przywarł do moich ust, jednocześnie rozpinając mi koszulę, robiąc to tak szybko i niecierpliwie, jakby każda chwila dzieląca go od dotknięcia mojego nagiego ciała była dla niego niewysłowioną męką. Cóż, ja jednak pomimo całego wzbierającego we mnie pożądania wolałem robić wszystko nieco wolniej; ostatecznie, nie zależało mi tylko na prostym i szybkim zaspokojeniu żądzy. Dlatego też zdjąłem mu z ramion marynarkę dopiero wtedy, kiedy sam byłem półnagi. Bez zbytniego pośpiechu rozpiąłem kilka górnych guzików u jego koszuli i wtuliłem twarz w odsłoniętą szyję, zaraz przy obojczyku, rozkoszując się jej cudownym zapachem i jednocześnie skubiąc ją lekko kłami. Miałem ogromną ochotę wgryźć się w to miękkie, pulsujące zagłębienie, ale aż nazbyt dobrze pamiętałem, jak ostatnio skończyło się picie książęcej krwi, więc z cichym westchnieniem zjechałem ustami nieco niżej. Rozpiąłem resztę guzików i delikatnie musnąłem językiem sutki Beliala. Bawiłem się tak przez chwilę, z zadowoleniem zauważając, jak bardzo na mojego kochanka działa ta subtelna pieszczota, po czym uniosłem głowę i ponownie złączyłem nasze usta w głębokim pocałunku.

czwartek, 29 listopada 2012

In the morning: ten demon ma kłopoty!

One-shot ze specjalną, urodzinową dedykacją dla mojej bratniej duszy, mojej duchowej bliźniaczki.
Sto lat, szczęścia, seksu i w ogóle samych zajebistości, najdroższa! :* Mam nadzieję, że to krótkie opowiadanie da Ci choć odrobinę radości. :)

* * *

Nie, nie, nie! Kurwa, ile razy mam powtarzać?! Zawiąż mi tę muszkę porządnie, a nie jak jakiś paralityk! – wydarłem się na służącego, do granic możliwości zirytowany jego ślamazarnością i niekompetencją. Co chwila zerkałem nerwowo na srebrny zegarek zawieszony na misternym łańcuszku. Jak ten przeklęty demon się nie pospieszy, Raven obudzi się, zanim wszystko będzie gotowe!
J-j-już, wasza piekielna wysokość – wyjąkał sługa.
No nareszcie – mruknąłem cicho z aprobatą i przyjrzałem się sobie w ogromnym zwierciadle. Czarny surdut był idealnie skrojony i nawet Pedantyczny Paniczyk nie uświadczyłby na nim ani jednego paproszka. Do tego nieskazitelnie biała koszula i takież rękawiczki, elegancka czarna muszka (w końcu zawiązana jak należy!), wypastowane na wysoki połysk buty. Włosy, wyjątkowo, miałem porządnie uczesane, a na moim nosie znajdowały się okulary w delikatnych oprawkach. Po prostu piekielnie idealny kamerdyner. Na wszelki wypadek strzepnąłem jednak z ramienia jakiś niewidzialny (i pewnie nawet nieistniejący) pyłek, następnie zaś poczyniłem ostatnie przygotowania i teleportowałem się do rezydencji Adama Veneux de Bris.

Pora wstawać, paniczu – zawołałem radośnie i rozsunąłem zasłony. Czy tam kotary. Mniejsza z tym.
Co ty kurwa wyprawiasz? – po chwili z góry pościeli dobiegł mnie niezadowolony syk Ravena.
Czas już wstać, paniczu. Zaraz podam śniadanie – wyjaśniłem cierpliwie z olśniewającym uśmiechem na ustach. Kruczek spojrzał na mnie mrużąc oczy, a po chwili na jego twarzy zagościł wyraz niedowierzania. Wykorzystałem tę chwilę i postawiłem tacę z posiłkiem. Ha, nikt mi nie powie, że śniadanie do łóżka nie jest sprawdzonym chwytem!
Na śniadanie przygotowałem paniczowi francuskie croissanty z czekoladą, szklankę świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy oraz dużą filiżankę pańskiej ulubionej czekolady do picia – poinformowałem zdębiałego Ravena. – Proszę się pospieszyć, bo croissanty i czekolada wystygną – zganiłem go lekko. A potem się zaczęło.

Ty jesteś jakiś nienormalny! – wydzierał się na mnie Raven. – Wszystko, czego dotkniesz, to musisz popsuć! Wynoś się z mojej rezydencji, mam cię dość jak na jeden dzień – warknął na zakończenie swojej trwającej już dobre pół godziny tyrady. Westchnąłem nieznacznie. Coś czułem, że tym razem nie uda mi się obrócić demona ogonem, bo żeby móc skłamać, musiałbym najpierw dojść do głosu.
Skłoniłem głowę, udając skruchę.
I nie udawaj, że jest ci przykro – dodał lodowatym tonem.
Kurwa, no. Przecież nie zrobiłem nic złego! Że parę rzeczy mi nie wyszło? Zdarza się, po co od razu się tak awanturować...
Przecież chciałem dobrze – mruknąłem cicho i przestąpiłem nerwowo z nogi na nogę.
A wyszło jak zwykle.
Ale to przecież nie moja wina, że czekolada była za gorąca! Skąd miałem wiedzieć, że inne demony nie piją cieczy o takiej temperaturze?!
Jak nie wiedziałeś, to trzeba się było dowiedzieć, kretynie!
Ale sok sam wylałeś!
Bo postawiłeś go ze złej strony!
Ale okruszki z croissantów to już nie moja wina. Po prostu nie umiesz jeść – oznajmiłem nagle.
Ups. Chyba przegiąłem.
Raven zaczerpnął głęboko powietrza.
TY JESTEŚ CHYBA JAKIŚ UPOŚLEDZONY!!! – wydarł się. Aż się skrzywiłem od tej dawki decybeli. – Nie mogłeś kupić ich w piekarni? Naprawdę musiałeś sam je robić, idioto?! NIE NADAJESZ SIĘ NA KUCHARZA, TEMAT ZAMKNIĘTY! Te... terrible wypieki były wysuszone na wiór!
Oj, no bo sam je podgrzewałem, a wiesz, jaki gorący jest ogień piekielny – błąknąłem w momencie, gdy demon zrobił sobie przerwę na oddech.
Tak? A jak wyjaśnisz to, że wyjebałeś się na moim unikatowym dywanie i zniszczyłeś go doszczętnie tym niedorzecznym tortem? – powiedział zimno Raven. Oj, niedobrze. Zaraz znowu będzie o tym gadał. – I w ogóle co ci strzeliło do tej tępej głowy, żeby wbijać w niego tyle świeczek? – zapytał na pozór spokojnie.
No, bo...
MILCZ, KIEDY JA MÓWIĘ! Jeszcze nie skończyłem! Jakim idiotą trzeba być, żeby władać płomieniami i nie wpaść na myśl, że kiedy stół i fotele zajmują się ogniem, to można po prostu skorzystać ze swojej mocy, by wszystko ugasić? Ale nieeee, musiałeś mi najpierw spalić pół jadalni! – wrzasnął na koniec, a jego oczy przez ułamek sekundy zasnute były czerwienią.
Zacząłem wpatrywać się w swoje buty i nie odzywałem się. Hej, przecież nie powiem mu, że wypierdoliłem się tylko dlatego, że był tak słodko zarumieniony po zrobieniu mi awantury o śniadanie. Ani że na chwilę zapomniałem o swojej mocy, bo się zawstydziłem tego upadku. Przecież to kompletnie pozbawione klasy.
Przecież już ci mówiłem, że zapłacę za wszystkie szkody – mruknąłem przygnębiony. A miało być dzisiaj tak idealnie.
O tak, żebyś wiedział, że mi zapłacisz – odparł mściwie. Aż się wzdrygnąłem po tych słowach i spojrzałem na Ravena nierozumiejącym wzrokiem. Wkróce jednak zrozumiałem.

Nnngh... – jęknąłem ochryple przez knebel i zawisłem na rękach, skutych jakimiś kurewsko grubymi i ciężkimi kajdanami przyczepionymi do ściany. Gdyby nie to, że Raven właśnie mnie biczował, pewnie bym się nimi zachwycił i zapragnąłbym sprawić sobie takie do własnego lochu.
Co, już nie możesz krzyczeć? – usłyszałem tuż przy uchu. – Jeszcze tylko kilka batów i spłacisz część swojego długu. Ten dywan naprawdę był bezcenny – powiedział demon ze słyszalnym w głosie lekkim rozbawieniem. A zaraz potem usłyszałem świst i moje plecy przecięła kolejna fala bólu. Zacisnąłem zęby na kneblu. Normalnie nie mam nic przeciwko odrobinie bólu, ale hej – tylko, gdy dzieje się to podczas seksu! Tymczasem na seks się z całą pewnością nie zanosiło, a odrobina powoli zaczynała zbliżać się do tej cienkiej granicy oddzielającej przyjemność od czystej tortury. Po kręgosłupie spłynęła mi strużka gęstej, ciepłej cieczy.

Jęknąłem przeciągle, gdy poczułem na wrażliwej po batożeniu skórze pleców delikatny dotyk języka zlizującego krew. Miękki język Ravena sunął powolnymi, zmysłowymi ruchami w dół, a po chwili do tego oszałamiającego subtelnością odczucia dołączyły jeszcze wrażenia związane z dotykiem chłodnych palców demona. Syknąłem, gdy w pewnym momencie mężczyzna przyssał się mocniej do rozcięcia, powiększając je jeszcze bardziej swoimi ostrymi kłami. Na dłuższą chwilę pomieszczenie wypełniło się odgłosami przełykania i moich cichych pojękiwań. Potem usłyszałem lekkie westchnienie, a język i palce Adama wznowiły swoją podróż. Oparłem czoło o ścianę i z niecierpliwością czekałem, kiedy w końcu dotrą do tego miejsca, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę. Nie chciałem dać po sobie poznać, jak bardzo tych kilka minut pieszczot mnie podjarało (jeszcze by się Raven rozmyślił i z premedytacją zostawił mnie w potrzebie!), więc jedynie stałem, zaciskając dłonie w pięści. Kiedy już zacząłem sądzić, że demon się tylko ze mną drażni, poczułem w sobie jego palec i krzyknąłem cicho. Bardzo szybko do jednego dołączyły kolejne, stymulując mnie jeszcze bardziej, aż w końcu zacząłem poruszać biodrami, by zasygnalizować, że chcę więcej, że już nie mogę czekać. Gdy do tego ponaglenia dołączyły jeszcze błagalne jęki pozbawione słów, Raven wreszcie jednym płynnym ruchem znalazł się w moim wnętrzu, tym samym wydobywając ze mnie zduszony krzyk.

Przez chwilę żadne z nas się nie ruszało. Jedna z dłoni Adama znalazła się na moim biodrze, a potem przesunęła na brzuch, by spocząć na klatce piersiowej. Druga natomiast zatrzymała się tuż nad moim członkiem. Parę sekund później Raven zaczął robić jednocześnie trzy rzeczy: bawić się moim sutkiem, pieścić mój penis i intensywnie poruszać się we mnie. Wiłem się i krzyczałem, a gdy już nie mogłem więcej krzyczeć – jęczałem, próbując dać upust swojej przyjemności, która ciągle narastała we mnie przy wtórze plaśnięć ciała uderzającego o ciało i jak zawsze słodkich dźwięków z ust mojego kochanka. Nagle na karku poczułem ostre ukłucie, które jednak zaraz przerodziło się w kolejne źródło rozkoszy, gdy demon znów zaczął pić moją krew. Fala przyjemności, jaka mnie potem zalała, niemal zbiła mnie z nóg, a moje ochrypłe od wcześniejszych krzyków gardło nagle wypełnił jeszcze jeden krzyk: głośniejszy, dłuższy. Chwilę później Raven również osiągnął orgazm, a pomieszczenie ponownie rozbrzmiało dźwiękami pięknej agonii.

Staliśmy tak przy ścianie przez bardzo długi czas, nie mogąc złapać oddechu ani uspokoić bicia serc, aż wreszcie Adam oderwał się od moich pleców i rozwiązał mi knebel.
Zostało ci jeszcze kilka rat do spłacenia – wymruczał uwalniając mnie z okowów. Moje ręce opadły bezsilnie wzdłuż ciała, a ja oparłem się bokiem o ścianę, przymykając oczy. Raven przytulił się do mnie lekko.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – mruknąłem.


piątek, 9 listopada 2012

Rozdział XI

Raven

Warknąłem gniewnie w reakcji na śmiałe poczynania Beliala.

Och, wydaje mi się, że wskutek naszego ostatniego spotkania odniosłeś mylne wrażenie, iż jestem bardzo potulny i uległy – syknąłem cicho w jego kierunku. Byłem już cholernie podniecony zarówno naszą wcześniejszą szamotaniną, jak i bliskością demona (dlaczego, no dlaczego on zawsze tak na mnie działa?!), ale nie miałem zamiaru dać tego po sobie poznać. Zacisnąłem zęby z mocnym postanowieniem, by nie wydać z siebie nawet najlżejszego jęku czy westchnięcia. Jeszcze tylko tego by brakowało, bym miał karmić jego wybujałe ego przekonaniem, iż zawsze może robić wszystko, na co tylko przyjdzie mu ochota. – Słyszałeś, idioto? Nie dam się ponownie opętać... nie dam się zniewolić – warknąłem. Język demona zsunął się powoli na moją szyję. Z każdą sekundą coraz bardziej traciłem nad sobą kontrolę, co ani trochę mi się nie podobało. – To ja... to ja decyduję o tym, komu mam ochotę się poddać – wydyszałem słabnącym głosem. Nacisk dłoni Beliala na moich nadgarstkach był bolesny, byłem jednak szalenie wdzięczny, że tak mocno mnie trzyma. Gdyby było inaczej, zapewne osunąłbym się na ziemię; tak bardzo drżały mi kolana. Mój zaślepiony pożądaniem umysł powoli przestawał racjonalnie myśleć.



Belial

Wsunąłem wolną dłoń w jego bokserki i zacząłem gładzić palcami jego podbrzusze, lecz wciąż uparcie omijając to najwrażliwsze miejsce.

Jeśli sugerować się tym, że właśnie ci stoi, to chyba jednak nie za bardzo decydujesz – zaszydziłem. Kontynuując lizanie szyi, zdarłem z niego bieliznę, a potem rozpiąłem swoje spodnie i zacząłem ocierać się penisem o jego pośladki. Byłem odrobinę zaskoczony faktem, że tym razem z ust demona nie dobywają się żadne namiętne dźwięki. Jednak to gniew był emocją, która mną tym razem kierowała, a ten jego głupi upór jeszcze tylko dolewał oliwy do ognia. – Ach, więc dzisiaj z tym walczymy, co? Dla mnie nawet lepiej – zaśmiałem się cicho.

Przesunąłem się nieco w bok, ująłem w dłoń jego podbródek i stanowczym gestem zmusiłem Ravena, by na mnie spojrzał. Gdyby był człowiekiem, coś takiego pewnie skręciłoby mu kark. Na szczęście demony są o wiele wytrzymalsze. Uśmiechnąłem się, obnażając kły. – Nie zamierzam bawić się w opętywanie czy zniewalanie. Przecież ktoś inny już to zrobił – zadrwiłem, nie bez goryczy zresztą. Przez ułamek sekundy obserwowałem zmieniający się wyraz jego twarzy, a następnie liznąłem go po policzku. – Ale wiesz – szepnąłem – dzisiaj zamierzam cię po prostu zerżnąć.

Zaraz po tych słowach wszedłem w niego, brutalnie i tak głęboko, jak tylko się dało to zrobić bez przygotowania.



Raven

Ktoś inny to zrobił? O co ci... – zacząłem, ale już po chwili wrzasnąłem z bólu, gdy wszedł we mnie tak niespodziewanie, mocno i brutalnie, jakby chciał mnie rozerwać, sprawić mi tyle cierpienia, ile to tylko było możliwe. Po chwili poruszył się w moim wnętrzu, wchodząc jeszcze głębiej; moje usta opuścił kolejny krzyk. I jeszcze następny. Po moich policzkach spłynęło kilka nieposłusznych łez, ale niemal natychmiast się opanowałem i skierowałem rozwścieczony wzrok na jaśniejące błękitem tęczówki Beliala.

Pojebało cię?! – wydarłem się na niego, usiłując za wszelką cenę wyzwolić się z jego silnego uścisku. – To boli, popaprańcu! Przestań, słyszysz?! – Szarpnąłem się jeszcze raz, ale demon tylko warknął i nabił mnie na swoją męskość jeszcze mocniej, wyduszając z mojego gardła kolejny ochrypły krzyk. Ból był tak przenikliwy, że pragnąc go jakoś zagłuszyć, przygryzłem sobie wargę aż do krwi. Po mojej brodzie i szyi spłynęła ciepła, czerwona strużka, mieszając się ze łzami, które wciąż nie chciały przestać płynąć z moich oczu. Zacisnąłem powieki, opierając się czołem o zimną ścianę i poddając biernie poczynaniom Beliala. Nie mogłem nic zrobić. Byłem całkowicie bezsilny. 



Belial

Wchodziłem w niego coraz szybciej i z taką siłą, że przez moment krótszy niż ułamek sekundy czułem lekką obawę, czy aby czasem nie uszkodzę go nieodwracalnie. Jednak raz dawszy upust swojej furii i frustracji, w którą wpędzał mnie ten demon, nie umiałem przestać. Nie było już odwrotu. I pewna mroczniejsza część mnie nawet go nie chciała.

Zacisnąłem mocniej palce na biodrze Ravena, wbijając w jego ciało paznokcie i zostawiając mu na skórze małe wgłębienia w kształcie półksiężyców, które wkrótce nabiegły krwią. Wpychałem się w niego, jakbym chciał przewiercić go na wylot, dając tym samym żałośnie czytelny znak: „mój, albo niczyj inny!”, w tej chwili jednak nic mnie to nie obchodziło. Ze świadomości tego, jaki jest bezsilny i zdany na moją łaskę, czerpałem pewną perwersyjną przyjemność, niemal dorównującą tej cielesnej. Hol wypełniały odgłosy mojego ciała uderzającego o jego ciało, mojego ciężkiego oddechu i jego łkań. Już nie krzyczał; i fakt ten tylko podsycał moją złość.

Ostatni raz pchnąłem, używając jeszcze więcej siły i wydobywając w ten sposób jeszcze jeden krzyk z gardła demona, i doszedłem w jego wnętrzu, nie dając się ponieść fali rozkoszy i nie artykułując swojego spełnienia. Odsunąłem się nieznacznie, a Raven dosłownie zawisł na mojej ręce, natychmiast więc przysunąłem się z powrotem, podtrzymując go naciskiem swoich bioder.

Jakiś potulny i uległy się nagle zrobiłeś – syknąłem, nadal wściekły. Nie doczekałem się jednak odpowiedzi, chyba że za takową można uznać cichy jęk. O, nie, tak nie będzie. Jeszcze z tobą nie skończyłem!

Docisnąłem mężczyznę do ściany, przylegając ściśle klatką piersiową do jego pleców; moje usta znajdowały się tuż przy jego lewym uchu. Jedną dłonią przesuwałem po trzonie jego penisa, a po dłuższej chwili moich starań zaczął on w końcu rosnąć. Puściłem jego nadgarstki i objąłem go w pasie, cały czas napierając na górną część jego ciała i dbając o to, by nie mógł się wyrwać. Moja ręka wędrowała po całej długości jego erekcji coraz szybciej, w iście demonicznym tempie, i to w końcu wywołało jakąś żywszą reakcję. Raven pojękiwał, a ja słuchałem tego z wyraźną satysfakcją.

Dlaczego wciąż nazywasz mnie idiotą? – warknąłem niespodziewanie. – Dlaczego mnie zwodzisz? Dlaczego to Lucyfer ma u ciebie szczególne względy, a nie ja?! – to ostatnie niemal wykrzyczałem. I w tej samej chwili poczułem, że członek Ravena sztywnieje jeszcze bardziej i że lada moment będzie po wszystkim. – Nie pozwolę na to! – krzyknąłem rozjuszony i od razu zabrałem dłoń, jakby parzyło mnie to, co w niej trzymałem. – Dochodząc, będziesz na mnie patrzył! – zawołałem.

Odwróciłem go przodem do siebie i dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że od zagryzania warg ma całą zakrwawioną twarz. Podłożyłem jedną rękę pod jego plecy, a drugą kontynuowałem to, co przed chwilą przerwałem.

Otwórz oczy – powiedziałem stanowczo tuż przy jego twarzy. O dziwo, posłuchał mnie. Patrząc z tak niewielkiej odległości w jego niesamowite oczy, czując zapach jego krwi zaledwie parę centymetrów od moich ust, słysząc jego ciche jęki – po prostu nie umiałem się powstrzymać, niemal automatycznie złączyłem nasze wargi w pocałunku. Nie trwał on jednak długo, bo natychmiast głód jego ust przerodził się we mnie w głód jego krwi, którą też zacząłem od razu zlizywać. Kiedy dotarłem do niewielkiego, pulsującego zagłębienia u dołu jego szyi i już miałem wbić w to kuszące ciało swoje kły, ciało Ravena napięło się, a na dłoni poczułem ciepło spływającej cieczy.



Raven

Dlaczego Lucyfer ma u mnie szczególne względy? – powtórzyłem z niedowierzaniem, po czym jęknąłem przeciagle, gdy Belial wzmocnił uścisk dłoni na mojej pobudzonej męskości. Zmysłowy dotyk demona doprowadzał mnie do szaleństwa, ale jego natarczywe pytania wciąż nurtowały mój pogrążony w chaosie umysł, nie pozwalając na całkowite zanurzenie się w przyjemności. Dlaczego tak bardzo zależy ci na odpowiedzi? Czyżbyś nie wiedział, że... – Och, naprawdę jesteś aż tak głupi? – wydyszałem cicho, ale Belial chyba nie usłyszał moich słów, a ja także wkrótce o nich zapomniałem, pochłonięty bez reszty odczuwaniem rozkoszy, jaką mi dawał. Kiedy nasze usta złączyły się w głębokim, namiętnym pocałunku, moje ciało przeszył kolejny, jeszcze intensywniejszy dreszcz przyjemności. Jego zwinny język, zlizujący krew z moich rozchylonych warg; to wspaniałe ciało, napierające na moje z siłą i władczością, której nie potrafiłem się przeciwstawić; pragnąłem wręcz stać się jeszcze bardziej uległy, trwać w tych niewzruszonych ramionach do końca świata, dopóki tylko będą chciały mnie trzymać... Tak bardzo chcę być twój! A jednak... pewna część mnie przekornie broniła się przed całkowitym poddaniem... ta drobna, kłująca iskra buntu, która wybuchła we mnie niepohamowanym płomieniem wraz z unicestwiającym moje ciało orgazmem. Dochodząc, spoglądałem w oczy Beliala, ale moje przewrotne myśli uciekały do widoku innych niebieskich tęczówek; tych, w których nigdy nie widziałem najlżejszego nawet cienia pożądania; tych, których mimo wszystko tak bardzo pragnąłem.

Tych, które zawsze jawią się w moich wspomnieniach wypełnione bezbrzeżną pustką i rozpaczą.

Kiedy wydałem z siebie ostatni krzyk rozkoszy, Belial puścił mnie tak szybko i gwałtownie, że osunąłem się bezwładnie na podłogę. Po nieskończenie długiej chwili, kiedy w końcu udało mi się złapać oddech i uspokoić szalone bicie serca, rozchyliłem niepewnie powieki. Po moich policzkach spłynęło kilka zapomnianych łez, ale nie zwróciłem na to najmniejszej uwagi.

I co, jesteś teraz z siebie zadowolony? – spytałem lekko zachrypniętym głosem, wpatrując się uparcie w twarz Beliala, chociaż i tak nie mogłem dostrzec zbyt wiele w otaczającym nas mroku. – Możesz posiąść moje ciało setki razy, ale nigdy nie zdobędziesz niczego więcej – wyszeptałem ze złością, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę, jak bardzo moje słowa mijają się z prawdą. Powoli podniosłem się z podłogi, ubierając jednocześnie bokserki i spodnie, ale wciąż nie miałem w sobie dość siły, by odsunąć się od ściany i odejść w kierunku sali bankietowej; trwałem więc w bezruchu, obserwując uważnie ciemną sylwetkę swojego kochanka.



Belial

Opierałem się o przeciwległą ścianę, wygłodniałym wzrokiem obserwując powolne ruchy demona i słuchając gorzkich słów, któe wydobywały się z jego ust. Kiedy w końcu zamilkł, zacząłem się śmiać, ale po kilku sekundach momentalnie spoważniałem, a mój śmiech ucichł jak ucięty nożem.

Nie, nie jestem z siebie zadowolony – warknąłem. – Nigdy nie jestem z siebie zadowolony, głupcze. A już najmniej w tej chwili! – wykrzyczałem i, sam nie wiedząc kiedy i jak, momentalnie znalazłem się znów tuż przy nim, jakby ten piękny, wiecznie wyniosły mężczyzna wytwarzał jakieś dziwne pole grawitacyjne, które mnie do niego przyciągało.

Położyłem dłonie na ścianie po obu stronach twarzy Ravena.

Nawet... – zacząłem, ale zamiast dokończyć, odwróciłem głowę w prawą stronę, zakląłem soczyście i walnąłem pięścią w gładką taflę, aż posypał się tynk. Powoli odwróciłem się znów i spojrzałem demonowi w oczy, widząc z tej niewielkiej odległości bardzo dokładnie, jak zwężają mu się źrenice. Ze strachu czy w reakcji na światło wydobywające się z moich tęczówek?

Jeśli nie mogę cię mieć, to może on też nie powinien – powiedziałem z pozornym spokojem. – Jak myślisz, może powinienem go zabić? I tak od wieków jest dla mnie tylko jak wrzód na dupie. Albo nie, czekaj – dodałem szybko, gdy mężczyzna zaczął odpowiadać. – Może powinienem go uwieść – powiedziałem z namysłem, przenosząc swój wzrok na sufit. Po krótkiej chwili wróciłem spojrzeniem do twarzy Ravena, próbując odczytać jego minę, ale – jak zawsze w przypadku tego mężczyzny – bez skutku. Przysunąłem się bliżej, tak, że mogłem poczuć na swoich ustach jego nieznacznie przyspieszony oddech. – Jak sądzisz, powinienem to zrobić? – szepnąłem. – Może gdy on zapomni o tobie, ty również o nim zapomnisz? – powiedziałem, kusząc go tonem głosu, jakbym składał obietnicę, po czym musnąłem jego policzek. – To nie powinno być trudne... Lucyfer jest z Lilith, bo trzyma się jakichś niedorzecznych zasad, które sam sobie wymyślił, ale jej nie kocha – wyszeptałem z wargami czule przyciśniętymi do jego ucha. – Co byś mi radził, ptaszyno? – dokończyłem miękko.



Raven

Uwieść, tak? Zapomni o mnie? Rzygać mi się chciało od tych bredni.

Pierdolisz jak potłuczony – warknąłem z wściekłością. Nim Belial zdążył się zdziwić, chwyciłem go mocno za krawat i przyciągnąłem w swoją stronę, jednocześnie obnażając kły w pełnym furii grymasie. – Chcesz rady? Dobrze, dostaniesz ją. – Wzmocniłem uchwyt na śliskim materiale, palce drugiej dłoni zaciskając na gorsie koszuli Beliala. Demon spojrzał na mnie spode łba, ale nie zrobił nic ponadto; nie próbował nawet wyrwać się z mojego uścisku. Ta dziwna, niepasująca do jego charakteru bierność rozjuszyła mnie jeszcze bardziej. Zmrużyłem lekko oczy.
– Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał. – Mój głos z powodu tłumionej wściekłości brzmiał niżej i bardziej gardłowo niż zazwyczaj. – Tylko spróbuj mu coś zrobić. Tylko spróbuj – powtórzyłem dobitnie, przysuwając się jeszcze bliżej do jego twarzy. Nasze wargi niemal się ze sobą stykały. – Zabiję cię, słyszysz? – wysyczałem prosto w jego usta. – Zabiję cię, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu! – krzyknąłem. Po tych ostatnich, pełnych złości słowach zapadło między nami nagłe milczenie. Belial obserwował mnie z irytująco nieodgadnionym wyrazem twarzy, ja zaś wpatrywałem się intensywnie w jego rozjarzone błękitem tęczówki. Wściekłość, zazdrość, rozbawienie...? Co się w nich kryje, książę? Ach, mam dosyć tej cholernej niepewności! Jeśli nic mi nie powiesz, wezmę to co zechcę wprost twojego umysłu! Już miałem ponownie otworzyć usta, by rzucić jakimś pogardliwym komentarzem, gdy nagle ten obłędny, hipnotyzujący błękit przysłonił całe moje pole widzenia. Jednocześnie poczułem, jak demon rozpaczliwie wpija się swoimi wargami w moje, obdarzając je głębokim, zaborczym pocałunkiem.

wtorek, 6 listopada 2012

Traktat historyczny o malarstwie

No dobra, żartuję, żadnego traktatu nie będzie. Jest za to mały bonusik w postaci podobizny Belusiątka i Kruczusia, macie, jarajcie się w oczekiwaniu na nowy, gorący rozdział (oj, dzieje się tam, dzieje :3).





W oryginalnym rozmiarze i lepszej jakości tutaj.
Och, a jeszcze w temacie malarstwa: przypomniała mi się pewna anegdotka.

Sytuacja miała miejsce w moim pokoju, podczas czytania przeze mnie książki i obserwowania od czasu do czasu kątem oka poczynań Beliala. Siedział przy sztaludze (zajebanej z pracowni malarstwa i rysunku na mojej uczelni) i zawzięcie coś malował (moimi) akrylami, cały czas psiocząc.
     Ja: Co tam malujesz?
Belial: Pozycje do kamasutry.
     Ja: Eeee...
Belial: Ale modeli mi brakuje.
I w tym momencie, jakby na zawołanie,  w moim pokoju zjawił się Raven. Belial zabrał się ochoczo do zabawy pędzlami (if you know what I mean). Po skończonym seksie przeleciany Kruczek padł bez sił na pościel, rozczochrany, zarumieniony... Innymi słowy: orgazm oczny. Belial postanowił to natychmiast wykorzystać i od razu zasiadł przy sztaludze, starając się namalować akt Adasia. Demon jednak ułożył się tak niefortunnie dla malarza, że zasłaniał sobie sporą część twarzy, wywiązała się więc taka rozmowa:
 Belial: A mógłbyś rękę przesunąć nieco w prawo?
Raven: ...
 Belial: ...
Raven: ...
 Belial: ...halo?
Raven: Spierdalaj.

poniedziałek, 15 października 2012

Rozdział X

Raven
Obserwowałem tę uroczą scenkę bez specjalnego zainteresowania, spoglądając kątem oka na Lucyfera. Panie mój, wyratuj mnie z krwiożerczych łap tego szaleńca, któremu przy innych demonach muszę okazywać (nie)należyty szacunek! Kiedy dziecko w końcu się oddaliło, poczęstowałem się kieliszkiem szampana z tacy przechodzącego obok nas kelnera i spojrzałem niechętnie na Beliala.
Cóż to za enfant terrible? – spytałem głosem wręcz ociekającym drwiną. Oboje tak uroczo szczebiotali po francusku, że i ja nie mogłem odmówić sobie przyjemności wypowiedzenia paru słów w swoim ulubionym języku. – Twoja córka? – zagaiłem konwersacyjnym tonem, pociągając z kieliszka niewielki łyk.

Belial
Zgarnąłem od przechodzącego kelnera dwa kieliszki jakiegoś słabego alkoholu i od razu wypiłem ich zawartość duszkiem. Dzięki spotkaniu Mircalii trochę się uspokoiłem, ale nadal byłem zbyt wzburzony, by prowadzić normalną rozmowę, więc tylko zbyłem pytanie demona wzruszeniem ramion.
Nie chwaliłeś się, że jesteś z Lucyferem w aż tak przyjaznych... stosunkach – powiedziałem niskim ze złości głosem i zacząłem rozglądać się za kolejnym kelnerem, byle tylko nie patrzeć na Ravena. Czułem, że jeśli na niego spojrzę, mogę się nie powstrzymać i zrobić mu coś bolesnego, tu i teraz.

Raven
Dlaczego aż tak się tym emocjonujesz? – spytałem, wzruszając lekko ramionami. – Mówię ci, nabawisz się kiedyś nerwicy z tym swoim narwanym charakterkiem – stwierdziłem, pociągając kolejny łyk z kieliszka i rzucając szybkie spojrzenie w kierunku Lucyfera.
Po chwili znowu przeniosłem wzrok na stojącego przede mną demona. – Swoją drogą, dobrze wyglądasz. Przyznam, że to całkiem miła odmiana, zobaczyć cię w końcu w czymś, co nie byłoby skórzanymi spodniami – mruknąłem, przesuwając uważnym spojrzeniem po jego eleganckim garniturze.

Belial
Spojrzałem na Ravena z niedowierzaniem.
Dlaczego ja się tak emocjonuję?! – powiedziałem podniesionym głosem. – Dla... Już ja ci powiem, dlaczego – warknąłem. Złapałem demona wpół i teleportowałem nas do mieszkalnej części pałacu Lucyfera, w której teraz było ciemno i pusto.
Zmaterializowaliśmy się w kompletnej ciemności, ale dobrze znałem rozkład tego pomieszczenia. Znajdowaliśmy się w szerokim, wyłożonym marmurem holu, a mówiąc ściślej – w ukrytej za załomem niszy. Mocno pchnąłem Ravena na ścianę, aż odgłos jego pleców uderzających o mur rozniósł się głośnym echem, po czym doskoczyłem do niego i zacisnąłem dłonie na jego ramionach.
A więc teraz sobie porozmawiamy. To jak dobrze znasz Lucyfera?

Raven
Bezwiednie uniosłem dłonie, czując na ramionach silny nacisk palców demona. Z moich ust wyrwał się cichy śmiech. Niezmiernie bawiło mnie jego rozdrażnienie, nawet pomimo tego, że moja sytuacja nie przedstawiała się w tym momencie zbyt wesoło.
Gdyby nie fakt, że brak mi śmiałości na wypowiedzenie takich słów... Powiedziałbym, że znam go lepiej, niż ktokolwiek – wyszeptałem. – Niech jednak usatysfakcjonuje cię informacja, powszechnie zresztą znana, że jestem jego najwierniejszym sługą. Doprawdy, twoje rzadkie i krótkie odwiedziny w Piekle sprawiają, że od czasów Upadku nie jesteś na bieżąco z nowinkami. – Uśmiechnąłem się krzywo i podniosłem wzrok na swojego rozmówcę. W otaczających nas ciemnościach widziałem tylko niewyraźny zarys jego głowy i złowrogi błękit tęczówek, które zdawały się przewiercać mnie na wylot. – Spytam jeszcze raz, Belialu: dlaczego tak się tym emocjonujesz? Czyżbyś rościł sobie prawo do rozporządzania moimi uczuciami? Czy może kryje się pod tym... coś jeszcze?

Belial
Stłumiłem wbierający w moich trzewiach warkot. Och, jemu brak śmiałości? I jeszcze mówi to z tak rozbawioną miną? Dobre sobie! Odetchnąłem głęboko, a po chwili przybliżyłem się do Ravena, jakbym chciał go objąć, i rozluźniłem nieco uścisk dłoni na jego rękach.
Zabawne, że wspominasz o wierności – mruknąłem cicho z ustami przy jego uchu. Musnąłem wargami jego szyję, a potem gwałtownie odsunąłem się w tył, puszczając go całkowicie. – To cóż to za nowinki, które mnie ominęły? – zapytałem półgłosem z lekką kpiną, celowo ignorując dalszą część jego wywodu. – Czyżbyś był... hmm... nie wiem, jak to najlepiej nazwać, ale niech będzie... faworytą księcia Lucyfera?

Raven
Skrzyżowałem ramiona na piersi i spojrzałem na niego krzywo, chociaż wątpię, by wyłapał to w mroku spowijającym hol.
Tak, pieprzymy się z Lucyferem dzień i noc – syknąłem tonem wręcz ociekającym sarkazmem, po czym westchnąłem teatralnie. Szkoda, że w tamtej chwili nie mogłem zobaczyć jego miny; założę się, że była przezabawna. – Zawsze myślisz tylko o jednym, co? Wyobraź sobie, że istnieją na tym świecie relacje, które nie opierają się tylko i wyłącznie na seksie. – Postąpiłem krok naprzód. – Dlaczego unikasz odpowiedzi na moje wcześniejsze pytanie, książę?

Belial
Hmm... Czy zawsze myślę tylko o jednym... I tak, i nie – odpowiedziałem natychmiast, chcąc zatuszować tym lekką dezorientację. Skoro się nie pieprzą, to całe to zajście w sali bankietowej... Co to kurwa miało być? – Ale sam chyba najlepiej o tym wiesz – kontynuowałem z uśmiechem. Przyglądałem się uważnie demonowi, ciesząc się w tej chwili, że z kotami łączy mnie nie tylko niezależność, ale też i zdolność widzenia w mroku. Raven wyglądał na zaciekawionego i dyskretnie rozbawionego. Widok ten strasznie mnie irytował, miałem ochotę zetrzeć mu z twarzy to krzywe spojrzenie. – Tak sobie rozmyślam nad twoimi słowami, i wiesz co? Choć wyobraźnię mam naprawdę bujną, o ile nie wybujałą jak biust Lilith, to naprawdę ciężko mi sobie wyimaginować taką relację u demonów – powiedziałem po chwili i podszedłem do Adama. Tak jakby. Właściwie to po prostu go minąłem i oparłem się plecami o ścianę. – Może zatem zechcesz mi naświetlić istotę swojej interpretacji? – dokończyłem niedbale, wyjmując z wewnętrznej kieszeni marynarki papierośnicę. Wydobyłem ze srebrnego pudełka papierosa i zatknąłem go sobie w usta, a potem przypaliłem płomykiem przywołanym na czubek palca, tym samym oświetlając przez chwilę swoją twarz. Zaciągnąłem się głęboko i spojrzałem wyczekująco na demona.

Raven
Wyimaginuj sobie zatem w tej swojej rzekomo bujnej wyobraźni, iż nie każdy musi być równie prostolinijny jak ty – warknąłem gniewnie, ale niemal natychmiast się uspokoiłem. Nie dam się sprowokować. – Cóż, Belialu, stwierdzam z przykrością, że obca jest ci piękna sztuka konwersacji. Nasza rozmowa w dosyć niebezpieczny sposób zaczęła przypominać jednostronne przesłuchanie, czego jako wolny demon nie mam zamiaru dłużej tolerować. – Wykrzywiłem usta w wyjątkowo wrednym uśmieszku, po czym odwróciłem się na pięcie i skierowałem w stronę sali bankietowej. – Wybacz, że cię opuszczam, ale chciałbym jeszcze chwilę porozmawiać z moim panem. Nie wiem czy wiesz, ale szczególnie gustujemy... w języku francuskim – rzuciłem przez ramię prowokacyjnym tonem, po czym zaśmiałem się cicho. – Żegnam.

Belial
Żarzący się w mojej dłoni papieros stanął w ogniu, gdy przebrzmiały słowa wypowiedziane przez Ravena. I to niby mi się wszystko kojarzy?! Oderwałem się od ściany i szybkim krokiem podążyłem za oddalającym się demonem. Czy muszę mówić, że byłem wściekły? Tak cholernie wkurwiony, że cały korytarz świecił się na niebiesko. Po krótkiej chwili dogoniłem mężczyznę. Złapałem go za ramię i pociągnąłem za sobą z powrotem w kierunku niszy, nie zważając na jego protesty.
Ach, więc jestem prostolinijny? – wymamrotałem. – To teraz porozmawiam z tobą w duchu mojej prooostolinijnooości – sarknąłem przeciągając samogłoski i pchnąłem Ravena na ścianę. Natychmiast go obróciłem, nie chcąc patrzeć na jego twarz. Te jego szydercze spojrzenia naprawdę już mi działały na nerwy. – Masz rację, chyba faktycznie nie jestem stworzony do prowadzenia z tobą konwersacji, za bardzo mnie wkurwiasz – warknąłem i pociągnąłem go za włosy, a drugą dłonią unieruchomiłem jego nadgarstki tuż nad jego wygiętą w tył głową. – Swoją drogą, strasznie jesteś wobec Lucyfera służalczy i uniżony, jak na wolnego demona – rzuciłem z wściekłością i puściłem jego włosy, w zastępstwie rozpinając jego rozporek. – Przestań się wiercić, i tak ci nic to nie da – warknąłem, gdy zaczął się wyrywać jeszcze energiczniej.
Chwilę później już miał opuszczone do połowy spodnie, a po tej szamotaninie obaj mieliśmy przyspieszone oddechy. Przysunąłem się do niego jeszcze bardziej, przygważdżając całym sobą jego ciało do zimnej ściany. – Nie przepadam aż tak za francuskim. Jako prostolinijny demon chyba wolę bardziej pierwotne metody porozumiewania się – powiedziałem słodko, a potem ugryzłem go w ucho.

poniedziałek, 24 września 2012

Rozdział IX

Raven

Siedziałem przy biurku w swoim gabinecie i lizałem świeżą ranę na nadgarstku, która powoli zaczynała się już zabliźniać. Dosłownie przed chwilą nakarmiłem Cor kilkoma kroplami swojej demonicznej krwi - chowaniec utrzymywał, że ma dla mnie jakąś interesującą wiadomość, poza tym byłem mu to winny za parę zaległych przysług natury szpiegowskiej. Spoglądając z zamyśleniem w ciemne, mądre oczy kruka, pogładziłem go delikatnie po skrzydłach, uaktywniając łączącą nas telepatyczną więź. Niemal natychmiast w mojej głowie zabrzmiał spokojny głos chowańca.
- Słyszałem, że w kręgu księcia Beliala dzieją się nieprzyjemne rzeczy.
- Ach tak? - mruknąłem, starannie ukrywając zainteresowanie. Cor przekrzywił głowę, patrząc na mnie z uwagą, po czym kontynuował w podobnym tonie:
- Wszyscy są nieźle wystraszeni. Podobno książę...
- Uwielbiasz rozsiewać plotki, czyż nie? - przerwałem mu gwałtownie, odrywając się od rany i prostując na fotelu. - Skończ już. Mam teraz inne rzeczy na głowie. - Przerzuciłem na drugi koniec biurka stos dokumentów do podpisu i zacząłem przeglądać poranną korespondencję, zerkając na ptaka ponaglająco. - Miałeś mi przekazać jakąś ważną informację. Jeśli było nią bajdurzenie o wyczynach księcia Beliala, to najlepiej dla ciebie byłoby, gdybyś opuścił mój gabinet. I to w trybie natychmiastowym.
Kruk zatrzepotał z irytacją swoimi ogromnymi skrzydłami, ale ja zrobiłem tylko znudzoną minę, nic nie robiąc sobie z jego popisów.
- A zatem? - zachęciłem go.
- Książę Lucyfer urządza bankiet.
Uniosłem lekko brwi i powróciłem do przeglądania listów.
- Dlaczego zatem nie dostałem oficjalnego zaproszenia?
- Otrzymasz je dopiero za kilka dni.
- I ty, rzecz jasna, wiesz o wszystkim z wyprzedzeniem?
Gdyby kruk umiał się tajemniczo uśmiechać, nie wątpię, że właśnie w tej chwili by to uczynił.
- Kto oprócz mnie jest zaproszony? - rzuciłem od niechcenia, wpatrując się intensywnie w jakiś szczególnie niechlujnie napisany raport. Oj, chyba poleci dzisiaj parę rogatych głów, słowo daję.
- Ci co zwykle. Wiecznie nadęta śmietanka towarzyska Piekła. I parę sukkubów w charakterze wątpliwej rozrywki.
- Zapewne najwyżej postawieni też się tam pojawią - wymamrotałem, odgarniając za ucho parę nieposłusznych kosmyków moich długich włosów. Nagle jakoś straciłem zainteresowanie dokumentami. Wyglądało na to, że spotkam na tym bankiecie paru starych i nowych znajomych, których widok nie sprawi mi najmniejszej przyjemności. Ale czymże są takie drobnostki wobec perspektywy zobaczenia się z moim panem, którego nie widziałem od wielu bolesnych tygodni?
Spoglądając z uśmiechem na stojącego nieruchomo kruka, pogładziłem go po skrzydłach i zacytowałem mu poważnym tonem fragment naszego ulubionego wiersza:
- Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony, niczym demon rozmarzony;
Na podłogę cień dziobaty rzuca lampy złota kruż,
Cień, co duszę mą nieszczęsną, jak posępny srogi stróż,
Więzić będzie...
- ...Zawsze już - dokończył Cor. - Czyżbyś miał w planach dręczenie nieszczęsnej duszyczki pewnego pisarza, którego tak sprytnie opętałeś przeszło dwieście lat temu? - spytał po chwili, rozkładając szeroko swoje ogromne, czarne jak noc skrzydła.
- Skądże znowu - skłamałem gładko, po czym wstałem z fotela i otworzyłem okno. - A teraz już leć. Muszę jeszcze chwilę popracować.
- Chyba pomyśleć o zabarwionych na niebiesko oczach pewnego rozpustnego księcia - zakpił kruk, gdy tylko znalazł się w powietrzu, poza zasięgiem moich dłoni. Syknąłem gniewnie, marząc w tej chwili tylko o tym, by wyrwać bezczelnemu zwierzakowi parę piór z ogona. Kiedyś dam ci nauczkę, niewdzięczniku, obiecałem mu w myślach, zatrzaskując ze złością okno.

Kilka dni później.

Dzisiejszego wieczoru postawiłem na czerń i wszystko, co na sobie miałem, było w tym kolorze - doskonale skrojony, trzyczęściowy garnitur, jedwabna koszula i krawat. Jedyny wyjątek stanowiła srebrna biżuteria – fantazyjny piercing w uchu i kilka pierścieni na palcach. Nic wyszukanego, aczkolwiek całkiem dobrze komponowało się to z moją jasną skórą, szarymi oczami i długimi, ciemnymi włosami, opadającymi niedbale na ramiona i plecy. Przystanąłem przed ogromnym lustrem w pałacowym korytarzu i przyjrzałem się sobie krytycznie, przygryzając lekko dolną wargę. Chyba wszystko było w porządku. Odetchnąłem głęboko i strzepnąłem z klapy marynarki jakiś drobny pyłek, przygotowując się psychicznie do wkroczenia na salę wypełnioną przedstawicielami piekielnej arystokracji. Rzecz jasna, nie żałowałem tego, że się tu pojawiłem, było jednakże parę spraw, które napawały mnie dużo mniejszym optymizmem. Z pewnym niepokojem przywołałem w myślach wspomnienia ostatniego bankietu, kiedy to Lilith usiłowała mnie przekonać, bym przekwalifikował się na inkuba. Wzdrygnąłem się z niesmakiem. Jakkolwiek nie było w Piekle osoby, która znaczyłaby dla mnie więcej niż Lucyfer, tak wobec jego szanownej małżonki starałem się trzymać na duży dystans. Przy czym "starałem się nieudolnie" byłoby chyba znacznie lepszym określeniem, jako że rzadko kiedy udawało mi się wyrwać z jej zachłannych pazurów. Znając życie, dzisiaj znowu czeka mnie powtórka z rozmów przesyconych mało subtelnymi seksualnymi aluzjami i zachwytami na temat tych małych, nieznośnych ratlerków, których całe tabuny kręciły się ostatnimi czasy po Piekle. "Adamie, coś mi chyba wpadło za dekolt, mógłbyś mi pomóc to wyciągnąć? Och, nie patrz z takim strachem na mojego męża, przecież nie będziesz mnie dotykał w nieodpowiednich miejscach, czyż nie? Adamie, spójrz, to jest mój nowy ulubieniec, chyba cię polubił! Rafuś, poliż Adama po twarzy, on tak kocha pieski! Adamie, a może chciałbyś, żeby ktoś inny cię... polizał? I to nie tylko po twarzy?" Westchnąłem z rozpaczą, ale postanowiłem wziąć się w garść. Dla Lucyfera mogłem znieść wszystko, nawet to. Dopóki był tam ze mną, nic innego się nie liczyło, prawda? Wkroczyłem pewnie na salę, ignorując skupione na mnie zaciekawione spojrzenia, po czym od razu skierowałem się do miejsca, w którym siedział Lucyfer.
- Panie mój. - Nie ośmielając się spojrzeć mu w oczy, przykląkłem na jego kolano i położyłem dłoń na piersi w niemym geście uwielbienia.
- Wstań, Adamie - powiedział łaskawie Lucyfer. Podniosłem się powoli, wpatrując się w niego zachłannie. Ciekawe, czy tak właśnie czują się aniołowie, gdy spoglądają w oblicze Najwyższego, przemknęło mi przez głowę, po czym od razu zrugałem się za te niedorzeczne myśli. Bzdura. Na pewno nie czują aż tak ogromnej ekstazy i szczęścia jak ja, gdy patrzę na mego jedynego pana, stwierdziłem. A warto wspomnieć, że Lucyfer zawsze przyciąga pełne zachwytu spojrzenia, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy są wprost oczarowani przeklętym pięknem upadłego anioła. Smukła i pełna gracji sylwetka, podkreślona eleganckim strojem. Długie, jasne włosy spływające lśniącą kaskadą na ramiona i plecy. Piękna twarz o wąskim nosie, idealnie wykrojonych ustach i wysokich kościach policzkowych. Błękitne oczy w kształcie migdałów, spoglądające na wszystko i wszystkich z należną stanowisku mego pana dumą i wyniosłością.
Gwiazda Zaranna. Niosący Światło. Twoje imię tak bardzo do ciebie pasuje. Mój stworzycielu, mój jedyny panie, ty, który spętałeś mnie żelazną siłą swojej woli, bym już zawsze stał wiernie u twego boku. Nigdy cię nie zdradzę. Wskoczę za tobą w ogień i pójdę na sam koniec świata. Jestem twój, od zawsze i na zawsze. W moich oczach mimowolnie stanęły łzy.
- Tak bardzo tęskniłem, panie - wyszeptałem, po czym zbliżyłem się i przywarłem ustami do jego dłoni, obdarzając ją pełnym uwielbienia pocałunkiem.


Belial

Przeglądałem się w lustrze po raz ostatni przed wyjściem. Nie było mi spieszno na ten cały pożal się Szatanie bankiet, zwłaszcza, że już i tak byłem solidnie spóźniony. Poprawiłem mankiety olśniewająco białej koszuli i rozluźniłem odrobinę wąski, czarny, skórzany krawat. Przyjrzałem się krytycznie czarnemu garniturowi z atłasu. No cóż, nie mogłem mu nic zarzucić, był idealnie skrojony. Ale i tak wolałbym swoje skórzane spodnie. Prysnąłem Hugo Bossem w powietrze i wszedłem w tę mgiełkę zapachu, który od razu szczelnie do mnie przyległ. Sprawdziłem, czy mam w kieszeni uzupełnioną papierośnicę (miałem) i stwierdziłem, że dłużej tej farsy nie wypada mi odwlekać. Westchnąłem ciężko i teleportowałem się do pałacu Lucyfera.

Kiedy z trzaskiem zmaterializowałem się w holu, od razu obległ mnie tłum sukkubów. I jeden zazdrosny moim powodzeniem zmanierowany inkub (ej, koleś, nie słyszałeś, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek? pozbądź się lepiej tych lampasów i pantalonów!). Z przyklejonym do twarzy czarującym uśmiechem numer trzynaście udałem, ze jest mi niewymownie przykro, ale obowiązki wzywają i same panie wiedzą... Z ulgą czym prędzej się oddaliłem od tego towarzystwa.

Wszedłem na salę, rozglądając się uważnie. Nie, żebym kogoś wypatrywał... Ot, małe rozpoznanie terenu. Mimo mojej wzmożonej czujności nie udało mi się uniknąć spotkania z Lilith. W pewnej chwili poczułem ostry, cytrusowy zapach jej perfum. I zanim zdążyłem się ulotnić, już wbijała mi te swoje długie pazury w przedramię.
- Och, Belialu, nareszcie jesteś! - powiedziała kuszącym w jej mniemaniu głosem. Jeśli o mnie idzie, był po prostu modulowany i już. - Gdzieś ty się tak długo podziewał? Już myślałam, że całkiem o mnie zapomniałeś! - kontynuowała swoją tyradę, tym razem głosem rozkapryszonej dziewczynki. I głos ten ani trochę nie pasował do faktu, że kobieta właśnie złapała mnie za tyłek.
- Witaj, Sukkubino Lilith Białolica, Małżonko Lucyfera - przywitałem się oficjalnie i niemal automatycznie zdjąłem jej rękę z moich pośladków.
- Co tak sztywno? - zapytała i zrobiła naburmuszoną minę. Zaraz potem roześmiała się i przysunęła do mnie, ocierając się swoimi wielkimi piersiami o moje ramię. - A może inne rejony też już masz sztywne? Może mogłabym ci ulżyć w cierpieniu, mój uroczy buntowniku... - powiedziała oblizując wargi i trzepocząc nienaturalnie długimi rzęsami.
Ja pierdolę. Kiedyś specjalnie ją zaciągnę do łóżka i tak przećwiczę, że do końca tej swojej jebanej egzystencji nie będzie miała ochoty na seks. Ha. Wór na głowę i za ojczyznę.
- Jak zwykle jesteś urocza - odparłem z szerokim uśmiechem. - O, spójrz, czy to przypadkiem nie Astaroth do ciebie macha? - udałem zainteresowanie, a gdy tylko sukkub się odwrócił, natychmiast się teleportowałem na drugi koniec sali i głośno zakląłem, bo któryś z tych kurduplastych czworonogów zaczął mnie obwąchiwać. A potem obwarkiwać.
Parsknąłem na niego jak kot i dopiero po chwili się zorientowałem, że ktoś przygląda mi się z rozbawieniem. - Cześć, Levi - przywitałem się flegmatycznie z Leviatanem. Książę Zachodniego Piekła tylko skinął mi głową i wrócił do obżerania się smakołykami z suto zastawionego stołu. Rozejrzałem się dyskretnie, czy przypadkiem nikt inny mi się teraz nie przypatruje, i cicho pogwizdując, kopnąłem psa tak mocno, że z piskiem wyleciał przez okno. Spacerkiem oddaliłem się z miejsca zbrodni, nie zważając na zaskoczone spojrzenia demonów.

W końcu dostrzegłem sprawcę tego całego zamieszania i natychmiast do niego podszedłem. Akurat rozmawiał z rudowłosym Samaelem, do którego kiedyś miałem słabość. Słabość owa przeszła mi natychmiast, gdy podczas orgazmu jego oczy przybrały swój naturalny, wężowy wygląd.
- Siema. Lucek, masz do mnie jakąś sprawę? Bo wiesz, bez urazy i tak dalej, ale chętnie już bym stąd poszedł - wyszeptałem mu na ucho.
Lucyfer uśmiechnął się nieznacznie.
- Poczekaj, to będzie wielkie wydarzenie. Zamierzam dziś ogłosić Piekłu wielką nowinę - powiedział uroczyście, a ja natychmiast zmarkotniałem. Kiedy wpadał w ten swój pompatyczny ton, mógłby trwać najazd smoków a ten dalej by trwał w swoim postanowieniu. - Chodź, usiądziemy sobie na podwyższeniu, to nikt niepożądany nie będzie cie zaczepiał - dodał puszczając do mnie oko.
Słowo daję, czasem miałem wrażenie, że koleś mimo wszystko zdaje sobie sprawę z poczynań swojej uroczej żony.
Podążyłem za nim i usiadłem na jednym z pięciu ozdobnych foteli. Po jednym dla każdego z głównych książąt, do tego bonus, zapewne dla Lilith. Postarałem się, by siedzieć z brzegu, żeby przypadkiem nie mogła się zainstalować obok mnie.

Przez parę minut słuchałem znudzony nowinek z piekła rodem, które wyrzucał z siebie Lucyfer. Głowę oparłem na ręce i bawiłem się jednym ze swoich rogów, a wzrok miałem utkwiony w podłodze, dlatego też nie od razu zorientowałem się, co się dzieje. Zaniepokoiło mnie dopiero milczenie Lucka. Wgapiał się w jakąś klęczącą przed nim postać, która wyglądała dziwnie znajomo.
- Panie mój - usłyszałem i drgnąłem. Co kurwa...? Czy to jest...?
- Wstań, Adamie - powiedział pobłażliwie Lucyfer.
Patrzyłem z osłupieniem, jak Raven wstaje i wpatruje się w demona z tak wielkim uwielbieniem wypisanym na twarzy, że aż mnie coś ścisnęło w środku.
- Tak bardzo tęskniłem, panie - wyszeptał mój kochanek i... pocałował Lucyfera w rękę?! O CHUJ TU CHODZI?!
- Ja za tobą również, ale już wystarczy tych czułości, demony patrzą - powiedział z uśmiechem blondyn.
Patrzyłem na to wszystko z coraz większym zdezorientowaniem, zwłaszcza, że nagle otoczenie nabrało niebieskich barw, a ja dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to nie zasługa spektakularnej zmiany oświetlenia, tylko moich wykrwawiających się błękitem oczu. I dopiero wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem całą tą sytuacją wkurwiony.
- Beliarze, chciałbym ci przedstawić... - zaczął Lucyfer, ale gdy na mnie spojrzał, momentalnie zamilkł.
- Nie musisz, doskonale się z Kruczkiem znamy - odparłem przesadnie słodko, a wszystkie demony, które stały w pobliżu, natychmiast zaczęły się oddalać od podwyższenia, jakby wyczuwając, jak bardzo jestem wściekły, i że w takim stanie mogę być bardzo niebezpieczny. Raven natomiast tylko drgnął, słysząc moje słowa, i spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami, które po chwili stały się jeszcze większe, prawdopodobnie z zaskoczenia. - A teraz, jeśli wybaczysz, chciałbym przez chwilę porozmawiać z twoim... Adamem - dokończyłem wypranym z emocji głosem. Temu spokojowi przeczył jednak lodowaty blask moich oczu, wciąż oświetlający najbliższe otoczenie.
Zanim któryś z demonów zdążył zareagować, poderwałem się z miejsca i z przesadną delikatnością ująłem nadgarstek Ravena, a potem bez słowa zacząłem prowadzić go w jakieś bardziej ustronne miejsce.
- Idioto, puszczaj mnie, muszę wracać do mojego pana! - zawołał. Błyskawicznie się odwróciłem.
- I wrócisz. Później. Może - powiedziałem bardzo cicho, świdrując go spojrzeniem. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale nagle poczułem, jak ktoś mi wskakuje na plecy i zaczyna krzyczeć moje imię. Otworzyłem szeroko oczy, a zdumienie zaczęło wygaszać błękit moich tęczówek. Bezwiednie puściłem rękę Adama.
- Mircalla? - wyszeptałem zszokowany i odwróciłem głowę, a do mojego policzka natychmiast przywarły małe, dziecięce usteczka. - Co ty tu robisz? Jak...? Kto cię tu wpuścił...?
- Och, Belusiu, jak zawsze tyle pytań! - wyszczebiotała dziewczynka i mocniej się do mnie przytuliła, próbując przy okazji przenieść się z pleców na moją klatkę piersiową, co przy tak pełnej falbanek długiej sukni nie było wcale proste.
Automatycznie wziąłem Mircallę na ręce, a ona znów się we mnie wtuliła. - Lucyfer mnie zaprosił. Powiedział, że to taki gest pojednania z tobą - powiedziała poważnym, niepasującym do wyglądu trzynastoletniej lolitki głosem. - Tak się za tobą stęskniłam! - zawołała.
- Ja za tobą też - odparłem cicho i mocniej uścisnąłem to dziecięce ciałko, a potem ze śmiechem okręciłem się parokrotnie dookoła własnej osi, wywołując tym salwę słodkiego śmiechu dziewczynki. Dół jej sukni zafurkotał, a jej długie, jasnoblond loki zafalowały w powietrzu. Kiedy się zatrzymałem, mój wzrok padł na milczącego Ravena, który przyglądał się temu zajściu z nieodgadnioną miną. I zaraz znów wezbrał we mnie gniew. - Widzisz, ma petite, to nie jest najlepsza chwila. Pozwolisz, że na moment cię opuszczę? Obiecuję, że zaraz wracam - powiedziałem miękko, jednak przez cały czas patrzyłem przy tym Adamowi w oczy. Postawiłem dziewczynkę na ziemi, a ona od razu odwróciła się i podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem.
- Oczywiście, mon ami - powiedziała poważnie i zniknęła w tłumie.