Belial
Dłoń
trzymająca mój krawat nieznacznie zadrżała, a potem jej uścisk
nasilił się, gdy z każdą sekundą pogłębiałem pocałunek –
ssąc opuchnięte i wciąż jeszcze zakrwawione wargi Ravena i liżąc
je, by potem napierać na nie zębami, a na koniec wsunąć swój
język w usta demona. Moje ręce niemal bezwiednie powędrowały w
dół jego pleców, aż ostatecznie zatrzymały się na jego
pośladkach; mocno zaciśnięte, wciąż nienasycone. Przez głowę
przemknęła mi rozpaczliwa myśl, czy ten pocałunek nie jest aby
pożegnaniem z mojej strony. Jeśli dalej będziemy się tak
spotykać, moja zazdrość w końcu kogoś zabije. I to niekoniecznie
mnie, pomyślałem z przestrachem. Przerażała mnie zarówno
łatwość, z jaką Raven wyprowadzał mnie z (i tak chwiejnej)
równowagi, jak i sam fakt, że ten mężczyzna nieustannie mnie
pociągał, i to nawet nie z taką samą siłą, lecz z każdym
dotykiem coraz bardziej, aż w końcu – tu, na tym korytarzu, po
usłyszeniu groźby z jego ust – zdałem sobie sprawę, że
najchętniej zamknąłbym go we własnej komnacie, by nikt nie mógł
go oglądać i pożądać, skrzywdzić czy – tym bardziej –
kusić. Jak to się w ogóle stało...?
Ta
dziwna zaborczość (a może nawet pewien rodzaj typowej dla
drapieżników terytorialności) przepełniała mnie, mieszając się
z pożądaniem i całkowicie spychając na boczny tor myśli, które
nurtowały mnie jeszcze kilka godzin temu; myśli związane z
nieznośnym podejrzeniem, że Raven kochał się ze mną tylko po to,
by móc zakosztować krwi pełnej mocy, krwi upadłego anioła.
Kiedy
od całowania się z Ravenem zabrakło mi tchu, oderwałem swoje usta
od jego warg, przesuwając je na krzywiznę jego szczęki, tuż obok
ucha, i odetchnąłem głęboko, zaciągając się zapachem demona. W
policzek delikatnie łaskotał mnie zabłąkany kosmyk jego włosów,
wydobywając ze mnie ciche westchnienie. Ująłem ten kosmyk palcami
i zacząłem się nim bawić, przyglądając się mu uważnie i nie
mogąc się nadziwić jego miękkości. Po chwili jednak wypuściłem
pukiel z dłoni, momentalnie otrząsając się z tego rozproszenia.
Spojrzałem na Ravena.
– Uciekaj
– powiedziałem poważnie, z żalem zabierając drugą rękę z
jego tyłka. Gdy demon nie poruszył się, zmarszczyłem brwi w
gniewnym grymasie. – Słyszysz? Uciekaj do swojego pana, bo jeszcze
chwila w twoim towarzystwie, a całkiem się zapomnę – warknąłem,
nie mogąc utrzymać głosu spokojnym na wzmiankę o Lucyferze,
którego miałem w tej chwili ochotę zabić w bardzo wymyślny
sposób.
Raven
Zapomnisz
się? Ach, książę, nigdy się tego nie dowiesz, ale nie ma
niczego, czego pragnąłbym bardziej. A z każdym twoim słowem, z
każdym zaborczym pocałunkiem sam również tracę kontrolę. Chcę,
żebyś – teraz, w tej chwili, bez najmniejszego wahania –
przyparł mnie mocno do muru i posiadł tyle razy, ile tylko
zapragniesz. Moja wola ugina się pod najlżejszym nawet dotykiem
twoich dłoni. Jeden gest i będę twój już na zawsze. Pozwól mi
zatonąć w rozkoszy, jaką tylko ty potrafisz mi dać, przeklęty
demonie. Duma i obowiązki – cóż to znaczy? Wszystko to żałosne
pozory świata, który wali się w gruzy za każdym razem, kiedy mnie
dotykasz! Proszę, pozwól mi poczuć się tak, jakbym był kimś
wyjątkowym, kimś tylko dla ciebie. Daj mi iluzję bycia
niezastąpionym! Pozwól mi, błagam... I przez chwilę krótszą
niż ułamek sekundy rzeczywiście wierzyłem, że tak naprawdę może
się stać.
Nie,
odezwał się w mojej głowie rozpaczliwie trzeźwy głos rozsądku.
Tak nie będzie. Nie jestem niewolnikiem swoich żądz. To
wszystko zaszło zdecydowanie zbyt daleko. Muszę uciec; w tej
chwili, natychmiast, nieodwołalnie. Odetchnąłem głęboko i
odsunąłem się od Beliala. Te cudowne, rozchylone wargi,
kwintesencja zapomnienia. I te dłonie, zachłanne dłonie, którymi
dotykał mnie w tak rozkoszny sposób. Nie! Odwróciłem
wzrok. Nie pozwolę na to!
– W
porządku – stwierdziłem wypranym z emocji głosem i zrobiłem
krok w tył, wciąż starając się nie patrzeć na Beliala. – Czas
wracać. – Odwróciłem się. – Obowiązki wzywają, i to nie
tylko mnie, książę. Mniemam, iż rozumiesz, do czego piję –
rzuciłem przez ramię, po czym oddaliłem się niespiesznie w
kierunku sali bankietowej.
Belial
Patrzyłem
z rozpaczą, jak Raven oddala się powoli w głąb korytarza. A więc
jednak – to koniec? Obowiązki wzywają i tyle? Potrząsnąłem
głową w niemym proteście i ruszyłem w tę samą stronę co demon,
starając się po drodze doprowadzić do porządku. Dopiero po kilku
krokach dotarło do mnie, że przecież wcale nie muszę iść,
mógłbym się spokojnie teleportować. Tylko po co? Dobrze wiesz, że
chcesz jeszcze na niego popatrzeć, zaszydził głos sadysty w mojej
głowie. Zaraz potem dostrzegłem, jak parę metrów przede mną Adam
znika za drzwiami jednej z łazienek. Zaskoczony, zatrzymałem się i
zmarszczyłem brwi, aż nagle mnie olśniło – Przecież nie
może się pokazać na bankiecie taki rozczochrany i cały we krwi.
Już sam fakt, że tak wolno myślałem i reagowałem świadczył
o tym, jak bardzo poruszony byłem całym zajściem.
Po
chwili podjąłem dalszą wędrówkę. Kiedy przechodziłem obok
pomieszczenia, w którym zniknął Kruk, czułem się, jakby
przyciągała mnie tam jakaś siła; jakbym był spętany jakimś
niewidzialnym łańcuchem, który napinał się w miarę mojego
oddalania się stamtąd. Wróciłem więc pod drzwi. Moja ręka
zawisła nad klamką, a po krótkim wahaniu w końcu opadła na dół
i wszedłem do jasno oświetlonej łazienki. Przez moment stałem
tylko w przejściu, mrugając oczami i próbując przyzwyczaić wzrok
do tej drastycznej zmiany oświetlenia. Niemal na oślep zamknąłem
za sobą drzwi, po czym oparłem się o nie plecami.
– Co
ty tu robisz? – zapytał Raven. A ton jego głosu był tak
ostrożny, że nie dało się z niego kompletnie nic wyczytać.
Spojrzałem przed siebie, wreszcie coś widząc.
– Sam
chciałbym to wiedzieć – powiedziałem ochryple, obserwując taflę
lustra, w której odbijała się twarz zdumionego demona.
Raven
Powoli
zakręciłem wodę i oparłem się o krawędź umywalki, zaciskając
dłonie tak mocno, że aż mi zbielały opuszki palców. Kilka minut.
Potrzebowałbym zaledwie kilku minut, żeby się uspokoić i
przyoblec twarz w zimną, obojętną maskę; codzienną iluzję
normalności, która zawsze tak doskonale się sprawdzała. Do
cholery, jeśli w Piekle zostałby zorganizowany konkurs na najmniej
fortunne wejście roku, Belial niewątpliwie zgarnąłby główną
nagrodę.
– Wyjdź
– warknąłem gniewnie. Demon nie zareagował; mało tego, wciąż
wpatrywał się uważnie w moje odbicie w lustrze. Widok jego
przenikliwych, niepokornych oczu – dlaczego wciąż nie wiem, co
się w nich kryje? – podziałał na mnie jak czerwona płachta
na byka. – Wynoś się stąd! – wrzasnąłem, czując, jak
niebezpiecznie szybko tracę nad sobą kontrolę. – Jak śmiesz
zbliżać się do mnie po tym, co mi zrobiłeś? I po tych wszystkich
groźbach? Jakim prawem mieszasz się w relacje między mną a moim
panem?! – Nie panując nad sobą, odwróciłem się i jednym
skokiem znalazłem się przy Belialu. Zanim zdążył zareagować,
zacisnąłem dłonie na jego szyi, rozdarty między dwoma
pragnieniami: zabiciem go w wyjątkowo bolesny sposób, a ponownym
zatopieniem się w rozkoszy jego cudownych, rozchylonych w zdziwieniu
ust. Ta ambiwalencja uczuć doprowadzała mnie do szału; wściekłość
wybuchała we mnie coraz gorętszym płomieniem. – Spójrz na
siebie! Mówisz, żebym od ciebie uciekał, a sam za mną łazisz! Co
jest z tobą nie tak, do kurwy nędzy?! Bawią cię takie pojebane
paradoksy?!
– Przestań.
– Belial wyglądał na ciężko zszokowanego tym wybuchem. Nie bez
pewnego wysiłku oderwał moje dłonie od swojej szyi, więżąc je
jednocześnie w silnym uścisku. – Raven, słyszysz mnie? Przestań!
– Nie,
to ty przestań! Przestań mnie tak traktować! Czy ja ci wyglądam
na jakąś pieprzoną zabawkę, którą ot tak możesz zabrać
Lucyferowi?! Tylko dlatego, że taką masz zachciankę? Pierdolony
egotyk! Nie jestem i nigdy nie będę twój, dlaczego nie potrafisz
tego pojąć, idioto?! – zamilkłem na chwilę, bo zabrakło mi
tchu. Belial westchnął i niespodziewanie puścił moje nadgarstki.
– Uspokoiłeś
się już? – spytał cicho, odwracając wzrok od mojej
rozzłoszczonej twarzy. Czyżbym zobaczył w jego oczach smutek?
Nieważne, i tak mnie to teraz nie obchodziło. Słowa, raz
wypuszczone na wolność, wylewały się ze mnie wzburzonym potokiem,
zrywając po drodze wszelkie tamy; te wszystkie ograniczenia, jakie
na siebie nakładałem i które trzymały moje życie we względnej
normalności. Już dawno nie byłem równie rozwścieczony, a
spokojne zachowanie Beliala jeszcze bardziej wzmagało we mnie tę
nieokiełznaną furię. Wolałbym już, żeby także zaczął na mnie
krzyczeć; żeby mnie spoliczkował, zranił, cokolwiek! Wszystko
byłoby lepsze od tej nieruchomej sylwetki, nieprzeniknionej miny i
oczu, które tak uparcie omijały moją twarz!
– Jeszcze
nie skończyłem! – wrzasnąłem, popychając go na ścianę. To w
końcu wywołało jakąś żywszą reakcję; Belial podniósł głowę
i wpatrywał się teraz uparcie w moją twarz, jednocześnie łapiąc
mnie za ramiona i przytrzymując tak mocno, że prawie nie mogłem
się ruszyć. – To wszystko przez ciebie, słyszysz? –
krzyczałem, szarpiąc się. – Wariuję za każdym razem, kiedy cię
zobaczę! Tak, jest mi z tobą cudownie, jak z nikim innym! Nawet
teraz, nawet po tym wszystkim, jedyne czego pragnę to to, żebyś...
żebyś... – Nie dokończyłem; mój głos załamał się. –
Zobacz, do czego mnie doprowadziłeś! – krzyknąłem, niemal
bezwiednie odnotowując, że twarz mam całą mokrą od łez. Demon
zaczął coś mówić, ale nawet nie zamierzałem go słuchać. –
Zamknij się, idioto! To i tak nie ma żadnego znaczenia! Właśnie
dlatego nigdy się temu nie poddam, bo w zupełności wystarczy mi
bycie zależnym od innego demona! – Dalej już nie mogłem mówić;
moim ciałem wstrząsnął głośny szloch. Oparłem głowę na
piersi Beliala i wtuliłem się w niego, łkając rozpaczliwie. Nie
wiedziałem już sam, co jest prawdą, a co kłamstwem w tym, co
właśnie wykrzyczałem.
Belial
Trzymałem
Ravena w swoich ramionach, tuląc go mocno i kołysząc delikatnie,
by się uspokoił. Nigdy bym nawet nie przypuszczał, że może
kłębić się w nim tyle emocji. Zawsze taki opanowany, taki
chłodny. Nawet nasze dotychczasowe utarczki ograniczały się raczej
do bycia przezeń ledwie poirytowanym, byłem więc niewiarygodnie
zaskoczony tym wybuchem.
– Ćśśś...
– mruczałem w zamierzeniu uspokajająco, ale to nie działało.
Nie wiedziałem, jak się zachować. Nie, żebym nigdy nie był w
sytuacji, gdy kochanek czy kochanka rzucają mi w twarz oskarżeniami
lub wyznaniami ze łzami w oczach. Tyle, że do tej pory miałem
takie histerie w dupie; zostawiałem delikwenta samemu sobie i
usilnie starałem się unikać ponownego spotkania. Teraz jednak nie
nie czułem potrzeby ucieczki, lecz... zaopiekowania się.
– Czyżbym
stracił cały instynkt samozachowawczy? – wypowiedziałem swoją
myśl na głos. I dopiero nagły ruch tuż przy mojej twarzy
uświadomił mnie, że nie zatrzymałem tej myśli w swojej głowie.
Raven obserwował mnie (a przynajmniej mógłbym tak powiedzieć,
gdybym miał pewność, że widzi coś zza kurtyny łez). – Już? –
zapytałem, tym razem celowo. I zaraz się zdenerwowałem, bo on –
oczywiście! – zrozumiał to opacznie i natychmiast szarpnął się
do tyłu z bardzo bolesnym wyrazem twarzy, który zdawał się mówić:
boże-jak-mogłem-być-tak-głupi.
– Uspokój
się, nie o to mi chodziło! – zawołałem i przyciągnąłem go do
siebie. – Cokolwiek zrozumiałeś, to nie o to chodziło –
wymamrotałem. Demon szamotał się jeszcze przez chwilę, ale nie
miał szans się wyrwać, więc w końcu zastygł bez ruchu, jak
zwierzę uwięzione przez światła samochodu. Wzmocniłem jeszcze
uścisk (ale nie tak, by zadawał ból).
Westchnąłem
cicho.
– Dlaczego
ty nigdy nie dasz mi dojść do słowa, zawsze musisz wszystko
zrozumieć po swojemu – mruknąłem z wyrzutem. Przez dłuższą
chwilę stałem cicho, zastanawiając się, jak ubrać myśli w
słowa. Dlaczego mówienie prawdy jest takie...? Nie zdawałem sobie
sprawy, że usilne pragnienie, by ci uwierzono, może być tak trudne
do zaspokojenia. Z kłamstwem jakoś nie ma tego problemu. Po prostu
nawijasz i już, najwyżej ktoś uwierzy (lub nie) i do widzenia.
Jednak
zanim zdążyłem przeanalizować swoją kwestię, Raven zatrząsł
się. Spojrzałem na niego z niepokojem. I oto stał w uścisku moich
ramion, próbując powstrzymać płacz: głowa zwieszona w dół,
twarz zasłonięta włosami. Delikatnie odgarnąłem tę cudowną
miękkość za jego ucho.
– Nie
chcę, żebyś był moją zabawką – powiedziałem łagodnie.
– Cudownie,
więc teraz nie jestem nawet...
– Cicho.
Nie przerywaj. – Zaczerpnąłem głęboko powietrza, a potem
nieznacznie odsunąłem demona od siebie. Tylko na tyle, by móc
swobodnie na niego patrzeć; w tej chwili nie byłbym w stanie zmusić
się do rozłąki na odległość większą niż zasięg moich
ramion.
Ostrożnie
ująłem twarz niższego mężczyzny w dłonie.
– Jesteś
dla mnie kimś znacznie ważniejszym, nie widzisz tego? Tego, jak
jestem zazdrosny? O każdą pieprzoną osobę na tym bankiecie. Bo
patrzą na ciebie i cię pożądają. A ja nie wiem nawet, co ci
siedzi w tej dumnej głowie, ponieważ ciągle się przede mną
ukrywasz... Nie, wróć, to nie tak. To nawet nie jest ukrywanie się.
Zresztą to nie o tym miałem... Ach, na Belzebuba! – zawołałem i
zacisnąłem powieki, bo słowa znów mi uciekły. To było jak próba
pochwycenia kształtu wody. No nie da się, coś ciągle się wymyka
z rąk. – Ja też wariuję. Przez ciebie. Znamy się tak krótko,
tak słabo, a ja mimo to czuję, jakbym cię znał od wieków.
Proszę, spróbuj zrozumieć... – wyszeptałem na koniec. Chciałem
mu przekazać spojrzeniem to wszystko, czego nie umiałem powiedzieć,
ale moją mocą nigdy nie było ukazywanie prawdy oczami, więc tylko
pochyliłem się nieznacznie, by pocałować Ravena; powoli, by –
tym razem – mógł zaprotestować, gdyby tego zechciał.
Raven
Przez
dłuższą chwilę stałem nieruchomo – nie oddając pocałunku,
ale też nie próbując się wyrwać czy uciec. Jeśli miałbym być
szczery, to było szalenie przyjemne – te miękkie, lekko wilgotne
wargi biorące mnie całego w posiadanie, tak zupełnie naturalnie
przejmujące kontrolę nad całą sytuacją. Chyba powinienem coś
powiedzieć, prawda? Zabawne, wcześniej nie dawałem mu dojść do
słowa, a teraz nawet nie potrafiłem zmusić się do skomentowania
tych wszystkich wyznań. Może po prostu wyczerpałem już swój
dzienny limit nieprzemyślanych słów. Ach, że niby moje usta są
zajęte czymś przyjemniejszym niż mówienie? To swoją drogą.
Słowa,
słowa. Cóż za pustka. One tylko wszystko psują.
Zapominając
na chwilę o wszystkich wątpliwościach i kłębiących się w mojej
głowie pytaniach, gwałtownie przyciągnąłem Beliala do siebie i
zacząłem oddawać pocałunek, z początku trochę niepewnie, ale
już po chwili rozchyliłem usta, pozwalając, by nasze języki
splotły się ze sobą w rozkosznym tańcu. Jęknąłem cicho, bo
dłonie demona niemal natychmiast zsunęły się na moje pośladki, a
nasze ciała otarły się o siebie w pewnym bardzo wrażliwym
miejscu. Wtedy też zdałem sobie sprawę, jak bardzo obaj jesteśmy
podnieceni. Ach, pragnę cię! Ciebie całego, dokładnie tak!
Nagle zaczęły mi przeszkadzać nasze ubrania,
stanowiące tak przykrą barierę dla naszych rozpalonych ciał;
dlatego też przerwałem pocałunek, sięgnąłem do szyi Beliala i
zacząłem rozwiązywać jego krawat. Zachęcony moimi poczynaniami,
mój kochanek także zaczął mnie rozbierać. Marynarka, kamizelka, krawat –
wszystko to po chwili zostało odrzucone na bok, a demon ponownie
przywarł do moich ust, jednocześnie rozpinając mi koszulę, robiąc
to tak szybko i niecierpliwie, jakby każda chwila dzieląca go od
dotknięcia mojego nagiego ciała była dla niego niewysłowioną
męką. Cóż, ja jednak pomimo całego wzbierającego we mnie
pożądania wolałem robić wszystko nieco wolniej; ostatecznie, nie
zależało mi tylko na prostym i szybkim zaspokojeniu żądzy.
Dlatego też zdjąłem mu z ramion marynarkę dopiero wtedy, kiedy
sam byłem półnagi. Bez zbytniego pośpiechu rozpiąłem kilka
górnych guzików u jego koszuli i wtuliłem twarz w odsłoniętą
szyję, zaraz przy obojczyku, rozkoszując się jej cudownym zapachem
i jednocześnie skubiąc ją lekko kłami. Miałem ogromną ochotę
wgryźć się w to miękkie, pulsujące zagłębienie, ale aż nazbyt
dobrze pamiętałem, jak ostatnio skończyło się picie książęcej
krwi, więc z cichym westchnieniem zjechałem ustami nieco niżej.
Rozpiąłem resztę guzików i delikatnie musnąłem językiem sutki
Beliala. Bawiłem się tak przez chwilę, z zadowoleniem zauważając,
jak bardzo na mojego kochanka działa ta subtelna pieszczota, po czym
uniosłem głowę i ponownie złączyłem nasze usta w głębokim
pocałunku.