Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!

poniedziałek, 24 września 2012

Rozdział IX

Raven

Siedziałem przy biurku w swoim gabinecie i lizałem świeżą ranę na nadgarstku, która powoli zaczynała się już zabliźniać. Dosłownie przed chwilą nakarmiłem Cor kilkoma kroplami swojej demonicznej krwi - chowaniec utrzymywał, że ma dla mnie jakąś interesującą wiadomość, poza tym byłem mu to winny za parę zaległych przysług natury szpiegowskiej. Spoglądając z zamyśleniem w ciemne, mądre oczy kruka, pogładziłem go delikatnie po skrzydłach, uaktywniając łączącą nas telepatyczną więź. Niemal natychmiast w mojej głowie zabrzmiał spokojny głos chowańca.
- Słyszałem, że w kręgu księcia Beliala dzieją się nieprzyjemne rzeczy.
- Ach tak? - mruknąłem, starannie ukrywając zainteresowanie. Cor przekrzywił głowę, patrząc na mnie z uwagą, po czym kontynuował w podobnym tonie:
- Wszyscy są nieźle wystraszeni. Podobno książę...
- Uwielbiasz rozsiewać plotki, czyż nie? - przerwałem mu gwałtownie, odrywając się od rany i prostując na fotelu. - Skończ już. Mam teraz inne rzeczy na głowie. - Przerzuciłem na drugi koniec biurka stos dokumentów do podpisu i zacząłem przeglądać poranną korespondencję, zerkając na ptaka ponaglająco. - Miałeś mi przekazać jakąś ważną informację. Jeśli było nią bajdurzenie o wyczynach księcia Beliala, to najlepiej dla ciebie byłoby, gdybyś opuścił mój gabinet. I to w trybie natychmiastowym.
Kruk zatrzepotał z irytacją swoimi ogromnymi skrzydłami, ale ja zrobiłem tylko znudzoną minę, nic nie robiąc sobie z jego popisów.
- A zatem? - zachęciłem go.
- Książę Lucyfer urządza bankiet.
Uniosłem lekko brwi i powróciłem do przeglądania listów.
- Dlaczego zatem nie dostałem oficjalnego zaproszenia?
- Otrzymasz je dopiero za kilka dni.
- I ty, rzecz jasna, wiesz o wszystkim z wyprzedzeniem?
Gdyby kruk umiał się tajemniczo uśmiechać, nie wątpię, że właśnie w tej chwili by to uczynił.
- Kto oprócz mnie jest zaproszony? - rzuciłem od niechcenia, wpatrując się intensywnie w jakiś szczególnie niechlujnie napisany raport. Oj, chyba poleci dzisiaj parę rogatych głów, słowo daję.
- Ci co zwykle. Wiecznie nadęta śmietanka towarzyska Piekła. I parę sukkubów w charakterze wątpliwej rozrywki.
- Zapewne najwyżej postawieni też się tam pojawią - wymamrotałem, odgarniając za ucho parę nieposłusznych kosmyków moich długich włosów. Nagle jakoś straciłem zainteresowanie dokumentami. Wyglądało na to, że spotkam na tym bankiecie paru starych i nowych znajomych, których widok nie sprawi mi najmniejszej przyjemności. Ale czymże są takie drobnostki wobec perspektywy zobaczenia się z moim panem, którego nie widziałem od wielu bolesnych tygodni?
Spoglądając z uśmiechem na stojącego nieruchomo kruka, pogładziłem go po skrzydłach i zacytowałem mu poważnym tonem fragment naszego ulubionego wiersza:
- Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony, niczym demon rozmarzony;
Na podłogę cień dziobaty rzuca lampy złota kruż,
Cień, co duszę mą nieszczęsną, jak posępny srogi stróż,
Więzić będzie...
- ...Zawsze już - dokończył Cor. - Czyżbyś miał w planach dręczenie nieszczęsnej duszyczki pewnego pisarza, którego tak sprytnie opętałeś przeszło dwieście lat temu? - spytał po chwili, rozkładając szeroko swoje ogromne, czarne jak noc skrzydła.
- Skądże znowu - skłamałem gładko, po czym wstałem z fotela i otworzyłem okno. - A teraz już leć. Muszę jeszcze chwilę popracować.
- Chyba pomyśleć o zabarwionych na niebiesko oczach pewnego rozpustnego księcia - zakpił kruk, gdy tylko znalazł się w powietrzu, poza zasięgiem moich dłoni. Syknąłem gniewnie, marząc w tej chwili tylko o tym, by wyrwać bezczelnemu zwierzakowi parę piór z ogona. Kiedyś dam ci nauczkę, niewdzięczniku, obiecałem mu w myślach, zatrzaskując ze złością okno.

Kilka dni później.

Dzisiejszego wieczoru postawiłem na czerń i wszystko, co na sobie miałem, było w tym kolorze - doskonale skrojony, trzyczęściowy garnitur, jedwabna koszula i krawat. Jedyny wyjątek stanowiła srebrna biżuteria – fantazyjny piercing w uchu i kilka pierścieni na palcach. Nic wyszukanego, aczkolwiek całkiem dobrze komponowało się to z moją jasną skórą, szarymi oczami i długimi, ciemnymi włosami, opadającymi niedbale na ramiona i plecy. Przystanąłem przed ogromnym lustrem w pałacowym korytarzu i przyjrzałem się sobie krytycznie, przygryzając lekko dolną wargę. Chyba wszystko było w porządku. Odetchnąłem głęboko i strzepnąłem z klapy marynarki jakiś drobny pyłek, przygotowując się psychicznie do wkroczenia na salę wypełnioną przedstawicielami piekielnej arystokracji. Rzecz jasna, nie żałowałem tego, że się tu pojawiłem, było jednakże parę spraw, które napawały mnie dużo mniejszym optymizmem. Z pewnym niepokojem przywołałem w myślach wspomnienia ostatniego bankietu, kiedy to Lilith usiłowała mnie przekonać, bym przekwalifikował się na inkuba. Wzdrygnąłem się z niesmakiem. Jakkolwiek nie było w Piekle osoby, która znaczyłaby dla mnie więcej niż Lucyfer, tak wobec jego szanownej małżonki starałem się trzymać na duży dystans. Przy czym "starałem się nieudolnie" byłoby chyba znacznie lepszym określeniem, jako że rzadko kiedy udawało mi się wyrwać z jej zachłannych pazurów. Znając życie, dzisiaj znowu czeka mnie powtórka z rozmów przesyconych mało subtelnymi seksualnymi aluzjami i zachwytami na temat tych małych, nieznośnych ratlerków, których całe tabuny kręciły się ostatnimi czasy po Piekle. "Adamie, coś mi chyba wpadło za dekolt, mógłbyś mi pomóc to wyciągnąć? Och, nie patrz z takim strachem na mojego męża, przecież nie będziesz mnie dotykał w nieodpowiednich miejscach, czyż nie? Adamie, spójrz, to jest mój nowy ulubieniec, chyba cię polubił! Rafuś, poliż Adama po twarzy, on tak kocha pieski! Adamie, a może chciałbyś, żeby ktoś inny cię... polizał? I to nie tylko po twarzy?" Westchnąłem z rozpaczą, ale postanowiłem wziąć się w garść. Dla Lucyfera mogłem znieść wszystko, nawet to. Dopóki był tam ze mną, nic innego się nie liczyło, prawda? Wkroczyłem pewnie na salę, ignorując skupione na mnie zaciekawione spojrzenia, po czym od razu skierowałem się do miejsca, w którym siedział Lucyfer.
- Panie mój. - Nie ośmielając się spojrzeć mu w oczy, przykląkłem na jego kolano i położyłem dłoń na piersi w niemym geście uwielbienia.
- Wstań, Adamie - powiedział łaskawie Lucyfer. Podniosłem się powoli, wpatrując się w niego zachłannie. Ciekawe, czy tak właśnie czują się aniołowie, gdy spoglądają w oblicze Najwyższego, przemknęło mi przez głowę, po czym od razu zrugałem się za te niedorzeczne myśli. Bzdura. Na pewno nie czują aż tak ogromnej ekstazy i szczęścia jak ja, gdy patrzę na mego jedynego pana, stwierdziłem. A warto wspomnieć, że Lucyfer zawsze przyciąga pełne zachwytu spojrzenia, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy są wprost oczarowani przeklętym pięknem upadłego anioła. Smukła i pełna gracji sylwetka, podkreślona eleganckim strojem. Długie, jasne włosy spływające lśniącą kaskadą na ramiona i plecy. Piękna twarz o wąskim nosie, idealnie wykrojonych ustach i wysokich kościach policzkowych. Błękitne oczy w kształcie migdałów, spoglądające na wszystko i wszystkich z należną stanowisku mego pana dumą i wyniosłością.
Gwiazda Zaranna. Niosący Światło. Twoje imię tak bardzo do ciebie pasuje. Mój stworzycielu, mój jedyny panie, ty, który spętałeś mnie żelazną siłą swojej woli, bym już zawsze stał wiernie u twego boku. Nigdy cię nie zdradzę. Wskoczę za tobą w ogień i pójdę na sam koniec świata. Jestem twój, od zawsze i na zawsze. W moich oczach mimowolnie stanęły łzy.
- Tak bardzo tęskniłem, panie - wyszeptałem, po czym zbliżyłem się i przywarłem ustami do jego dłoni, obdarzając ją pełnym uwielbienia pocałunkiem.


Belial

Przeglądałem się w lustrze po raz ostatni przed wyjściem. Nie było mi spieszno na ten cały pożal się Szatanie bankiet, zwłaszcza, że już i tak byłem solidnie spóźniony. Poprawiłem mankiety olśniewająco białej koszuli i rozluźniłem odrobinę wąski, czarny, skórzany krawat. Przyjrzałem się krytycznie czarnemu garniturowi z atłasu. No cóż, nie mogłem mu nic zarzucić, był idealnie skrojony. Ale i tak wolałbym swoje skórzane spodnie. Prysnąłem Hugo Bossem w powietrze i wszedłem w tę mgiełkę zapachu, który od razu szczelnie do mnie przyległ. Sprawdziłem, czy mam w kieszeni uzupełnioną papierośnicę (miałem) i stwierdziłem, że dłużej tej farsy nie wypada mi odwlekać. Westchnąłem ciężko i teleportowałem się do pałacu Lucyfera.

Kiedy z trzaskiem zmaterializowałem się w holu, od razu obległ mnie tłum sukkubów. I jeden zazdrosny moim powodzeniem zmanierowany inkub (ej, koleś, nie słyszałeś, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek? pozbądź się lepiej tych lampasów i pantalonów!). Z przyklejonym do twarzy czarującym uśmiechem numer trzynaście udałem, ze jest mi niewymownie przykro, ale obowiązki wzywają i same panie wiedzą... Z ulgą czym prędzej się oddaliłem od tego towarzystwa.

Wszedłem na salę, rozglądając się uważnie. Nie, żebym kogoś wypatrywał... Ot, małe rozpoznanie terenu. Mimo mojej wzmożonej czujności nie udało mi się uniknąć spotkania z Lilith. W pewnej chwili poczułem ostry, cytrusowy zapach jej perfum. I zanim zdążyłem się ulotnić, już wbijała mi te swoje długie pazury w przedramię.
- Och, Belialu, nareszcie jesteś! - powiedziała kuszącym w jej mniemaniu głosem. Jeśli o mnie idzie, był po prostu modulowany i już. - Gdzieś ty się tak długo podziewał? Już myślałam, że całkiem o mnie zapomniałeś! - kontynuowała swoją tyradę, tym razem głosem rozkapryszonej dziewczynki. I głos ten ani trochę nie pasował do faktu, że kobieta właśnie złapała mnie za tyłek.
- Witaj, Sukkubino Lilith Białolica, Małżonko Lucyfera - przywitałem się oficjalnie i niemal automatycznie zdjąłem jej rękę z moich pośladków.
- Co tak sztywno? - zapytała i zrobiła naburmuszoną minę. Zaraz potem roześmiała się i przysunęła do mnie, ocierając się swoimi wielkimi piersiami o moje ramię. - A może inne rejony też już masz sztywne? Może mogłabym ci ulżyć w cierpieniu, mój uroczy buntowniku... - powiedziała oblizując wargi i trzepocząc nienaturalnie długimi rzęsami.
Ja pierdolę. Kiedyś specjalnie ją zaciągnę do łóżka i tak przećwiczę, że do końca tej swojej jebanej egzystencji nie będzie miała ochoty na seks. Ha. Wór na głowę i za ojczyznę.
- Jak zwykle jesteś urocza - odparłem z szerokim uśmiechem. - O, spójrz, czy to przypadkiem nie Astaroth do ciebie macha? - udałem zainteresowanie, a gdy tylko sukkub się odwrócił, natychmiast się teleportowałem na drugi koniec sali i głośno zakląłem, bo któryś z tych kurduplastych czworonogów zaczął mnie obwąchiwać. A potem obwarkiwać.
Parsknąłem na niego jak kot i dopiero po chwili się zorientowałem, że ktoś przygląda mi się z rozbawieniem. - Cześć, Levi - przywitałem się flegmatycznie z Leviatanem. Książę Zachodniego Piekła tylko skinął mi głową i wrócił do obżerania się smakołykami z suto zastawionego stołu. Rozejrzałem się dyskretnie, czy przypadkiem nikt inny mi się teraz nie przypatruje, i cicho pogwizdując, kopnąłem psa tak mocno, że z piskiem wyleciał przez okno. Spacerkiem oddaliłem się z miejsca zbrodni, nie zważając na zaskoczone spojrzenia demonów.

W końcu dostrzegłem sprawcę tego całego zamieszania i natychmiast do niego podszedłem. Akurat rozmawiał z rudowłosym Samaelem, do którego kiedyś miałem słabość. Słabość owa przeszła mi natychmiast, gdy podczas orgazmu jego oczy przybrały swój naturalny, wężowy wygląd.
- Siema. Lucek, masz do mnie jakąś sprawę? Bo wiesz, bez urazy i tak dalej, ale chętnie już bym stąd poszedł - wyszeptałem mu na ucho.
Lucyfer uśmiechnął się nieznacznie.
- Poczekaj, to będzie wielkie wydarzenie. Zamierzam dziś ogłosić Piekłu wielką nowinę - powiedział uroczyście, a ja natychmiast zmarkotniałem. Kiedy wpadał w ten swój pompatyczny ton, mógłby trwać najazd smoków a ten dalej by trwał w swoim postanowieniu. - Chodź, usiądziemy sobie na podwyższeniu, to nikt niepożądany nie będzie cie zaczepiał - dodał puszczając do mnie oko.
Słowo daję, czasem miałem wrażenie, że koleś mimo wszystko zdaje sobie sprawę z poczynań swojej uroczej żony.
Podążyłem za nim i usiadłem na jednym z pięciu ozdobnych foteli. Po jednym dla każdego z głównych książąt, do tego bonus, zapewne dla Lilith. Postarałem się, by siedzieć z brzegu, żeby przypadkiem nie mogła się zainstalować obok mnie.

Przez parę minut słuchałem znudzony nowinek z piekła rodem, które wyrzucał z siebie Lucyfer. Głowę oparłem na ręce i bawiłem się jednym ze swoich rogów, a wzrok miałem utkwiony w podłodze, dlatego też nie od razu zorientowałem się, co się dzieje. Zaniepokoiło mnie dopiero milczenie Lucka. Wgapiał się w jakąś klęczącą przed nim postać, która wyglądała dziwnie znajomo.
- Panie mój - usłyszałem i drgnąłem. Co kurwa...? Czy to jest...?
- Wstań, Adamie - powiedział pobłażliwie Lucyfer.
Patrzyłem z osłupieniem, jak Raven wstaje i wpatruje się w demona z tak wielkim uwielbieniem wypisanym na twarzy, że aż mnie coś ścisnęło w środku.
- Tak bardzo tęskniłem, panie - wyszeptał mój kochanek i... pocałował Lucyfera w rękę?! O CHUJ TU CHODZI?!
- Ja za tobą również, ale już wystarczy tych czułości, demony patrzą - powiedział z uśmiechem blondyn.
Patrzyłem na to wszystko z coraz większym zdezorientowaniem, zwłaszcza, że nagle otoczenie nabrało niebieskich barw, a ja dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to nie zasługa spektakularnej zmiany oświetlenia, tylko moich wykrwawiających się błękitem oczu. I dopiero wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem całą tą sytuacją wkurwiony.
- Beliarze, chciałbym ci przedstawić... - zaczął Lucyfer, ale gdy na mnie spojrzał, momentalnie zamilkł.
- Nie musisz, doskonale się z Kruczkiem znamy - odparłem przesadnie słodko, a wszystkie demony, które stały w pobliżu, natychmiast zaczęły się oddalać od podwyższenia, jakby wyczuwając, jak bardzo jestem wściekły, i że w takim stanie mogę być bardzo niebezpieczny. Raven natomiast tylko drgnął, słysząc moje słowa, i spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami, które po chwili stały się jeszcze większe, prawdopodobnie z zaskoczenia. - A teraz, jeśli wybaczysz, chciałbym przez chwilę porozmawiać z twoim... Adamem - dokończyłem wypranym z emocji głosem. Temu spokojowi przeczył jednak lodowaty blask moich oczu, wciąż oświetlający najbliższe otoczenie.
Zanim któryś z demonów zdążył zareagować, poderwałem się z miejsca i z przesadną delikatnością ująłem nadgarstek Ravena, a potem bez słowa zacząłem prowadzić go w jakieś bardziej ustronne miejsce.
- Idioto, puszczaj mnie, muszę wracać do mojego pana! - zawołał. Błyskawicznie się odwróciłem.
- I wrócisz. Później. Może - powiedziałem bardzo cicho, świdrując go spojrzeniem. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale nagle poczułem, jak ktoś mi wskakuje na plecy i zaczyna krzyczeć moje imię. Otworzyłem szeroko oczy, a zdumienie zaczęło wygaszać błękit moich tęczówek. Bezwiednie puściłem rękę Adama.
- Mircalla? - wyszeptałem zszokowany i odwróciłem głowę, a do mojego policzka natychmiast przywarły małe, dziecięce usteczka. - Co ty tu robisz? Jak...? Kto cię tu wpuścił...?
- Och, Belusiu, jak zawsze tyle pytań! - wyszczebiotała dziewczynka i mocniej się do mnie przytuliła, próbując przy okazji przenieść się z pleców na moją klatkę piersiową, co przy tak pełnej falbanek długiej sukni nie było wcale proste.
Automatycznie wziąłem Mircallę na ręce, a ona znów się we mnie wtuliła. - Lucyfer mnie zaprosił. Powiedział, że to taki gest pojednania z tobą - powiedziała poważnym, niepasującym do wyglądu trzynastoletniej lolitki głosem. - Tak się za tobą stęskniłam! - zawołała.
- Ja za tobą też - odparłem cicho i mocniej uścisnąłem to dziecięce ciałko, a potem ze śmiechem okręciłem się parokrotnie dookoła własnej osi, wywołując tym salwę słodkiego śmiechu dziewczynki. Dół jej sukni zafurkotał, a jej długie, jasnoblond loki zafalowały w powietrzu. Kiedy się zatrzymałem, mój wzrok padł na milczącego Ravena, który przyglądał się temu zajściu z nieodgadnioną miną. I zaraz znów wezbrał we mnie gniew. - Widzisz, ma petite, to nie jest najlepsza chwila. Pozwolisz, że na moment cię opuszczę? Obiecuję, że zaraz wracam - powiedziałem miękko, jednak przez cały czas patrzyłem przy tym Adamowi w oczy. Postawiłem dziewczynkę na ziemi, a ona od razu odwróciła się i podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem.
- Oczywiście, mon ami - powiedziała poważnie i zniknęła w tłumie.

czwartek, 13 września 2012

Rozdział VIII

Belial
Kurwa, mało brakowało, a ten mały krwiopijca osuszyłby mnie do końca! Pewnie i tak by mnie to nie zabiło, ale oczekiwanie na powrót do życia i tak musiałoby należeć do koszmarów. Z wściekłością patrzyłem, jak Raven gapi się na mnie tymi swoimi pięknymi, wielkimi oczami.
Co, jeszcze ci mało?! - krzyknąłem gniewnie i lekko się zachwiałem. – Znajdź sobie innego honorowego krwiodawcę, mnie nie bawi rola karmiciela! - warknąłem, nieporadnie zzsuwając się z niego.

Więc to o to mu cały czas chodziło? Zdawałem sobie sprawę z tego, że Raven ma spore ambicje i pragnie większej mocy, ale wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógł zostać moim kochankiem tylko po to, by zaspokoić swoje pragnienie zdobycia większej władzy. Teraz też nie byłem o tym do końca przekonany, ale... Miałem mętlik w głowie. Musiałem się stąd jak najszybciej wydostać.
Spierdalam stąd – wymamrotałem i zacząłem szukać czegoś do ubrania, ale moje ruchy były tak nieskoordynowane, że nawet nie byłem w stanie ustać o własnych siłach, a co dopiero ubrać się. – Jak tak ci zależy na awansach, to Lucyfer ma chyba mocniejszą krew – dorzuciłem zgryźliwie. Nie wiem, czy Adam miał coś do powiedzenia, bo rozpaczliwie próbowałem skupić resztki energii. Męczącą chwilę później (choć równie dobrze mogły to być godziny, tak bardzo nieświadom upływającego czasu byłem) w końcu udało mi się teleportować do mojej posiałości na drugim końcu Piekła; na powrót na Ziemię byłem zbyt słaby.

Zmaterializowałem się na środku salonu. Źle wymierzyłem (ale co się dziwić?) i wpadłem na szklaną ławę, która od razu się roztrzaskała pod ciężarem mojego ciała. Kawałki szkła rozorały mi skórę w tylu miejscach, że pewnie musiałem wyglądać jak jeden wielki kawał mięsa. Moje przypuszczenie potwierdził jeszcze spanikowany krzyk służby. Po chwili poczułem delikatny w zamierzeniu dotyk rąk, które próbowały mnie podnieść z tego pobojowiska. Chciałem wrzasnąć, żeby zabrali ze mnie te swoje pokraczne łapska, ale z mojego gardła nie dobył się żaden dźwięk. Usłyszałem natomiast szum szeptów, z którego wyłapałem tylko tyle, że chyba jakiś wyjątkowo wielki kawał szyby wbił mi się w płuco. Cóż, to by wiele wyjaśniało, czyż nie? Z tą ostatnią myślą zagłębiłem się w ciemności i zwyczajnie straciłem przytomność.

Ocknąłem się i od razu poczułem palące pragnienie. Kiedy otworzyłem oczy, dookoła mnie stał tłum nieznanych mi diablików. Rozglądałem się zdezorientowany, kiedy jeden z nich podszedł do mnie trzęsącym się krokiem i przysiadł na skraju łoża.
Jaśnie panie, musi pan odzyskać siły. Proszę pić – usłyszałem głos kamerdynera. Szpakowaty mężczyzna w liberii zaciskał dłonie na ramionach siedzącego przy mnie diablika i popychał go w moją stronę. Kiedy pomniejszy demon był wystarczająco blisko, nie zaprzątając sobie głowy jakimiś duperelami z delikatnością (o których natomiast zawsze pamiętałem w obecności Ravena) wbiłem zęby w jego tętnicę szyjną i usłyszałem rozdzierający krzyk, który obszedł mnie jeszcze mniej, niż zeszłoroczny śnieg. Piłem do momentu, kiedy mój sługa nie zaczął odciągać ode mnie diablika. Smak był niemożliwie paskudny, ale za to w pewnym stopniu łagodził ból gromadzący się w tajdze mojego gardła. Kamerdyner podsuwał mi coraz to inne piekielne istoty przez bardzo długi czas, aż wreszcie poczułem, że mam dość i więcej krwi nie zmieszczę. Osunąłem się na poduszki i od razu zasnąłem, z wdzięcznością przyjmując chwilę wytchnienia od niepokojących myśli o motywach kierujących pewnym długowłosym demonem.

Raven
Gwałtowna reakcja Beliala całkowicie wytrąciła mnie z równowagi. Spodziewałbym się po nim wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że zjedzie mnie z góry na dół, a później rozpłynie się w powietrzu - ot tak, po prostu!

O co mu właściwie chodziło? Sam przecież bezczelnie mnie opijał. Dlaczego jemu wolno było coś robić, a mi już nie?

A ten tekst o Lucyferze?! Jakby ten idiota nie wiedział, że nigdy nie ośmieliłbym się tknąć krwi mojego jedynego i najwspanialszego pana!

Przesunąłem dłonią po twarzy w rozpaczliwym geście i syknąłem ze złości. Nie dość, że właśnie zrobiono mi awanturę o nic, to jeszcze byłem uwalany krwią jak jakiś rzeźnik... Wspaniale. Poirytowany do granic możliwości, podniosłem się gwałtownie na łóżku i potrząsnąłem dzwonkiem. Po chwili do sypialni wbiegła lekko zdyszana pokojówka.
- Panie, co się stało?! - krzyknęła na widok mojej zakrwawionej twarzy, po czym, zdając sobie poniewczasie sprawę z popełnionego nietaktu, zakryła usta dłonią i ze strachem cofnęła się o krok. Zmrużyłem lekko oczy. Czy tak trudno zapamiętać, że nie toleruję podobnego zachowania ze strony służby?
- Wybacz mi, panie - wykrztusiła dziewczyna, patrząc na mnie z przerażeniem. Spojrzałem wymownie w sufit, po czym zacząłem powoli zlizywać krew z palców.
- Przygotuj mi kąpiel - powiedziałem cicho po dłuższej chwili, obserwując bez szczególnego zainteresowania, jak policzki służącej robią się wściekle czerwone.
- Tak, panie - wyszeptała z bardzo nieszczęśliwą miną i wybiegła z pokoju.

Niespiesznie wstałem z łóżka, nie zawracając sobie głowy ubieraniem koszuli - i tak była cała we krwi. Za drzwiami czekała na mnie kolejna pokojówka, której z kolei pozwoliłem poprowadzić się do łazienki. Widok ogromnej wanny, wypełnionej gorącą wodą i masą pachnącej piany sprawił, że na mojej twarzy mimowolnie pojawił się blady uśmiech. Rozebrałem się szybko i zanurzyłem w kąpieli, a ostrożne dłonie służących zajęły się obmywaniem mojej zakrwawionej skóry i włosów. Poddając się tym delikatnym, starannym zabiegom, odetchnąłem głęboko i przymknąłem oczy, próbując chociaż na chwilę zapomnieć o wydarzeniach mijającego dnia. Przyznam szczerze, że bardzo opornie mi to szło. Wciąż tłukły mi się po głowie ostatnie, pogardliwe słowa Beliala.

Belial
Postanowiłem zostać na jakiś czas w Piekle. Dni spędzałem na nadrabianiu zaległości w robocie papierkowej – uzupełnianie danych o przyroście naturalnym w moim kręgu, kto awansował, kogo zdegradowałem (degradacji ostatnio było znacznie więcej, coś łatwo można mnie było wyprowadzić z równowagi w tych dniach), jakie są nadwyżki albo braki w zapasach smoły i siarki... Tego typu bzdury, które zawsze mnie nudziły i które zawsze wykonywał za mnie któryś ze skrupulatnych, zaufanych kamerdynerów. Noce zaś wypełniały moją posiadłość rozdzierającymi krzykami. Podczas mojej nieobecności napatoczyło się paru szpiegów z Nieba i sąsiednich kręgów (głównie za sprawą Leviatana) – złapanych przez moją idealnie i wszechstronnie wyszkoloną służbę – którzy do tej pory czekali, aż sobie przypomnę o ich istnieniu. Tak więc przypomniałem sobie. I bardzo sumiennie ich przesłuchiwałem, długo, powoli i bezlitośnie. Aż w końcu nie było już kogo przesłuchiwać, a podziemia domostwa obficie spłynęły gęstą posoką.

Po kilku tygodniach, kiedy już rzygać mi się chciało na widok kolejnych papierków, a w perspektywie nie miałem cowieczornych tortur, otrzymałem list. Siedziałem właśnie w swoim gabinecie, marząc o jakimś zagubionym szpiegu czy chociaż diabliku z niepodbitą legitymacją, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Ożywiłem się.
Wejść! – krzyknąłem ochoczo. Wszystko lepsze od wypełniania kolejnych tabel...
Do pomieszczenia wszedł lokaj. Złożył głęboki ukłon (wspominałem już, że łatwo się wkurzałem?) i, wciąż pochylony, wyciągnął przed siebie czarną kopertę.
Najjaśniejszy panie, przed chwilą przyszło to ognistą pocztą – powiedział cicho.
Ognistą pocztą? Cudownie. To znaczy, że któremuś z książąt znowu wpadł piekielnie głupi pomysł do tego durnego łba i trzeba będzie się stawić na jakimś zebraniu. Chujowo. Na bank strzelę któregoś po pysku. Albo wszystkich.
Pokaż to – mruknąłem niechętnie i sięgnąłem ręką po pismo.
Rozerwałem czarną jak dupa Szatana kopertę i rozwinąłem papier w tym samym kolorze. Zacząłem czytać.
Oż kurwa – wyrwało mi się gdzieś w połowie. Zaniepokojony kamerdyner drgnął nieznacznie.
Przygotuj moje wyjściowe ubranie – powiedziałem z niesmakiem, gdy już skończyłem czytać.
W-w-wyjściowe? - wyjąkał mężczyzna ze zdziwieniem.
Spojrzałem na niego. Zabawne, jak odpowiednie spojrzenie może sprawić, że nadzwyczaj opanowany mężczyzna nagle zblednie i zacznie się wiercić.
Przekaż to zadanie Gregory'emu, będzie wiedział, o co chodzi.
Tak jest, jaśnie panie – powiedział demon na wydechu i natychmiast się ulotnił z mojego gabinetu.
Fantastycznie, tego mi właśnie było trzeba. Bankietu organizowanego przez Lucyfera. Wprost nie mogę się doczekać, kiedy zjawię się w jego pałacu. Przecież tak strasznie się stęskniłem za tymi wszystkimi sukkubami ze świty Lilith, za tabunami poprzebieranych w sweterki piesków wielkości mojego kciuka oraz tłumami napalonych demonów, które przecież "tyle o mnie słyszały"... I jeszcze te wymagania Lucyfera! Zerknąłem znów na treść zaproszenia, a raczej dopisek na jego końcu: "Obecność obowiązkowa, stroje oficjalne. I nie, Belialu, skórzane spodnie plus muszka nie są strojem oficjalnym, tylko strojem dla striptizerów". Westchnąłem załamany i sięgnąłem po szklankę. Po chwili namysłu odłożyłem ją jednak i zacząłem pić whiskey prosto z gwinta.

niedziela, 2 września 2012

Black Flame (one-shot)

Piątek. Nowy Jork. Środek nocy.
Wkurwiony i kompletnie pijany wytoczyłem się z klubu, klnąc na czym świat stoi. Opuściłem imprezę w najlepszym możliwym momencie - właśnie wtedy, gdy Belial wyciągnął na parkiet jakąś kobietę, obejmując ją ciasno i bezczelnie przesuwając dłońmi po jej plecach coraz niżej w dół. Minuta dłużej, a nie wytrzymałbym i zdzielił go w ten durny pysk.
- Czemu on nigdy nie potrafi trzymać łap przy sobie?! Wkurwia mnie to!!! - wrzasnąłem. Kilku przechodniów spojrzało na mnie krzywo, ale po pijaku rzadko kiedy przejmuję się zarówno opinią innych, jak i eleganckim doborem słów. Rzuciwszy jeszcze parę dosadnych epitetów, ruszyłem z miejsca chwiejnym krokiem, z dziwnym wrażeniem, że chodnik ugina się pod moimi stopami. Nagle wyczułem za plecami czyjąś obecność. Nie musiałem nawet się odwracać, by wiedzieć, że to ten niewydarzony idiota, książę od siedmiu boleści i pieprzony Don Juan w jednym, który wyleciał z klubu, gdy tylko zauważył, że mnie nie ma. Przyspieszyłem kroku, próbując iść prosto, ale ilość wypitego alkoholu wciąż dawała o sobie znać. Zatoczyłem się lekko, niemal upadając na ziemię. Z moich ust wyrwało się głośne i zdecydowanie niecenzuralne przekleństwo.
- Hej, Raven, powiesz mi, co się stało? - zawołał lekko poirytowany Belial, zbliżając się do mnie.
- Nic się nie stało. Wracaj do klubu, ty niewyżyty seksualnie popaprańcu - warknąłem. - Już nigdy nie pójdę z tobą na żadną imprezę.
- Ale o co ci kurwa...
- Czekaj, źle powiedziałem. Już nigdy więcej nigdzie z tobą nie pójdę - wycedziłem i ruszyłem chwiejnie przed siebie, opędzając się od Beliala jak od natrętnej muchy. - I zamknij w końcu ten swój durny ryj - dodałem jeszcze, ignorując jego natarczywe pytania.

Kiedy tylko znaleźliśmy się w mieszkaniu, bezwładnie osunąłem się na łóżko. Zaraz potem poczułem, jak Belial siada na mnie okrakiem i zaczyna rozpinać mi koszulę. Bezczelny typ.
- Spierdalaj - wybełkotałem, czując, jak litry wypitej wódki podchodzą mi gwałtownie do gardła.
- Nie ma mowy, mój rozgniewany kruku. Jesteś taki słodki, kiedy się złościsz. - Zaśmiał się i pocałował mnie w usta. Szarpnąłem się i walnąłem go na odlew w twarz.
- Spierdalaj, dotarło?! - wrzasnąłem. Belial syknął i podniósł dłoń do zaczerwienionego policzka, ale po krótkiej chwili odzyskał rezon.
- Ach, więc dzisiaj chcemy na ostro? - spytał, uśmiechając się w wyjątkowo wredny sposób.
- Nie, dzisiaj w ogóle nie chcemy - warknąłem i zamachnąłem się ponownie, ale demon szybko złapał mnie za nadgarstki, przycisnął je do pościeli i zbliżył usta do mojego ucha.
- Myślisz, że ktoś cię pyta o zdanie? - mruknął i ugryzł mnie mocno w szyję.
Syknąłem, czując, jak jego ostre kły zagłębiają się w mojej skórze. Nie dość, że byłem pijany, to jeszcze ten idiota odsączał ze mnie całą krew... Cudownie. Nie miałem jednak zamiaru pozwolić się tak traktować. Zebrałem w sobie wszystkie siły, gwałtownie uniosłem biodra i przywaliłem mu kolanem w krocze. Belial jęknął głucho i przysiadł na łóżku z bardzo nieszczęśliwą miną. Wykorzystując chwilową przewagę, rzuciłem się na niego z impetem. Najpierw biliśmy się w skotłowanej pościeli, po czym sturlaliśmy się z łóżka i wylądowaliśmy na podłodze, ani na chwilę nie przerywając walki. Z nas obu to ja byłem tym słabszym, ale do działania nakręcała mnie wściekła siła mojej furii. Trwało to dosyć długo, ale ostatecznie to ja przygwoździłem Beliala do podłogi, śmiejąc się triumfalnie. Obaj ciężko dyszeliśmy, w dodatku demon miał rozorany cały prawy policzek, mi zaś ciekła krew z wargi i rany na szyi. Czując na szyi ciepłą strużkę i przypominając sobie o wydarzeniach minionego wieczoru, znowu wezbrał we mnie potężny gniew.
- Nawet nie wiesz, jak mnie dzisiaj wkurwiłeś - syknąłem, patrząc mu w rozjarzone błękitem ślepia.
- Ale o co ci w ogóle chodzi? - dopytywał się demon.
- Masz czelność pytać, skurwysynu?! - wrzasnąłem. - Zaraz dam ci porządną nauczkę - syknąłem, zdzierając z niego spodnie. Belial spojrzał na mnie zdziwiony, po czym uśmiechnął się i usłużnie uniósł biodra, żeby łatwiej mi było go rozebrać. Ta uległość paradoksalnie jeszcze bardziej mnie rozwścieczyła. Przewróciłem go gwałtownie na brzuch, żeby nie musieć patrzeć na ten kpiący uśmieszek i rozjarzone intensywnym błękitem oczy. Rozpiąłem rozporek, złapałem Beliala z tyłu za włosy i przyciągnąłem do siebie, po czym wszedłem w niego bez przygotowania, mocno, brutalnie, ignorując rozdzierający krzyk, który opuścił jego gardło.
- Sam się o to prosiłeś - warknąłem i zacząłem się szybko poruszać, z satysfakcją przyjmując coraz głośniejsze krzyki demona. A jeśli wnioskować po jego nabrzmiewającej męskości, którą musnąłem kilka razy palcami, nie były to tylko i wyłącznie krzyki bólu. Kiedy wyszedłem z niego na chwilę, by zmienić pozycję, Belial błyskawicznie odwrócił się i pchnął mnie na łóżko.
Otworzyłem usta, żeby go zwyzywać, ale demon szybkim ruchem zbliżył się do mnie i zapełnił je swoim wzniesionym erekcją penisem. Zakrztusiłem się i zacząłem szarpać. Belial położył dłoń na mojej głowie i brutalnie zmusił mnie, żebym zaczął mu obciągać. Tego już było za wiele. Nie mogąc powstrzymać wściekłości, ugryzłem go. Demon wrzasnął, po czym szybko wycofał się z moich ust.
- Teraz to ty mnie wkurwiłeś - warknął. Jednym szarpnięciem zerwał ze mnie koszulę i spodnie, po czym wszedł we mnie głęboko, bez zbytniej delikatności, ale i tak był znacznie łagodniejszy niż ja dla niego przed chwilą.
- Dlaczego zawsze to robisz? - wydyszał, patrząc mi wściekle w oczy. Zacisnął palce na mojej męskości. - Dlaczego mi się stawiasz? - Zaczął szybko poruszać dłonią. - Dlaczego się opierasz?
Zamiast odpowiedzi z moich ust wyrwał się długi, namiętny jęk. Belial gwałtownie przyspieszył, wchodząc we mnie coraz głębiej. Obaj doszliśmy niemal jednocześnie, wypełniając pokój głośnymi krzykami. Kiedy wszystko się skończyło, demon delikatnie scałował z mojej twarzy kilka nieposłusznych łez.
- Jesteś czasem taki niemądry, Adamie - mruknął cicho i obdarzył mnie kolejnym czułym pocałunkiem, tym razem w usta. – Nie liczy się nikt inny poza tobą. Rozumiesz? Nikt.
Objąłem go i przymknąłem oczy, wtulając twarz w zgięcie między jego szyją a ramieniem, ale demon stanowczym gestem zmusił mnie, bym na niego spojrzał. Leżeliśmy tak jeszcze długo, patrząc sobie poważnie w oczy.

Po jakimś czasie Belial zsunął się ze mnie i zaczął się ubierać.
- Ach, a więc idziesz sobie? - spytałem, starannie ukrywając rozczarowanie. Ku mojemu zdziwieniu, demon uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Bez obaw, niedługo wrócę. Czekaj na mnie. - Puścił mi oczko i zanim zdążyłem się zorientować, teleportował się. Westchnąłem cicho, starając się zignorować silne zawroty głowy, po czym przykryłem się kołdrą i od razu zasnąłem.

Obudził mnie jakiś szelest. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła, lekko zdezorientowany. W mojej głowie pulsował tępy, irytujący ból.
- Pobudka, śpiący królewiczu! - zawołał wesoło Belial, gramoląc się na łóżko z jakąś podejrzanie wyglądającą torbą. Nim zdążyłem zareagować, usiadł na moim podbrzuszu (uch, chyba zaczęło mu to wchodzić w nawyk) i unieruchomił mi ramiona, przyciskając je mocno nogami do pościeli.
- Teraz się nie ruszaj - pouczył mnie i sięgnął do torby. Wybałuszyłem oczy, gdy zobaczyłem, co z niej wyciągnął.
- Ty chyba sobie kurwa jaja robisz - warknąłem. Nim zdążyłem zareagować, Belial przyczepił do mojej głowy... pluszowe kocie uszy.
- Wyglądasz słodko - mruknął i pocałował mnie delikatnie w usta.
- Zdejmij. To. Natychmiast. Z mojej. Głowy - powiedziałem z udawanym spokojem, dobitnie akcentując każde słowo.
- To nie wszystko! - zawołał radośnie demon. Zwiększając nacisk na moje ramiona, wyciągnął z torby ozdobioną łańcuszkiem obrożę i zapiął mi ją na szyi.
- Teraz zrób "miau", kotku - zaśmiał się.
- Chyba cię pojebało - warknąłem.
- Och, nie brzmiało to jak "miau" - stwierdził Belial ze smutkiem, poprawiając mi obrożę. - Chyba będę cię musiał ukarać, nie sądzisz? - Nim zdążyłem odpowiedzieć, demon pochylił się nade mną i wpił się w moje wargi, przygryzając je mocno. Sapnąłem cicho, gdy zaraz potem wsunął mi język do ust, pieszcząc nim podniebienie. Nie przerywając pocałunku, złapał mnie za nadgarstki i zaczął poruszać biodrami, do przodu i do tyłu, z każdym kolejnym ruchem coraz szybciej. Śliski materiał jego spodni przesuwał się po mojej nabrzmiewającej męskości, wywołując we mnie potężną falę pożądania. Kiedy jęknąłem głośno prosto w usta demona, ten oderwał się ode mnie i wyprostował, patrząc na mnie z góry z szerokim uśmiechem.
- Wiesz co, naprawdę ci pasują te uszka - mruknął, nie przestając poruszać się na moim podbrzuszu. Spojrzałem na niego ze złością. Zdążyłem już o nich zapomnieć, a ten znowu swoje.
- Nie jestem twoją kolejną pieprzoną zabawką, idioto - warknąłem, próbując wyrwać dłonie z jego silnego uścisku.
W odpowiedzi Belial zaczął delikatnie muskać palcami wnętrza moich nadgarstków. Zadrżałem lekko, a demon uśmiechnął się jeszcze szerzej, wiedząc doskonale, że pieszczoty tego miejsca zawsze sprawiają mi ogromną przyjemność. Pochylił się i zaczął powoli lizać mój tors, wilgotnym językiem zataczając kręgi wokół sutków. W końcu dotarł do nich i zaczął je delikatnie ssać, zerkając na mnie z ukosa.
- Ściągaj... to... z mojej głowy - wydyszałem, ale przerywane cichymi jękami polecenie nie zabrzmiało chyba specjalnie przekonująco. Belial podniósł głowę, wpatrując się zachłannie w moje zamglone oczy i zaczerwienione policzki.
- Nie - odpowiedział cicho i zjechał językiem trochę niżej. Patrzyłem szeroko otwartymi oczami, jak liże mnie po brzuchu, by nieznośnie długą chwilę później skierować się w stronę mojej męskości. Zaczął mnie delikatnie pieścić, przesuwając językiem po całej długości penisa i jąder. Z moich ust wyrwał się długi, przeciągły jęk, po którym Belial przestał się hamować i wziął go całego do ust, owijając swoim zwinnym językiem wrażliwe miejsce pod żołędzią. Obciągając mi, kołysał zmysłowo biodrami, patrząc mi prosto w oczy. Oszołomiony tymi hipnotycznymi, podniecającymi ruchami, z głośnym krzykiem doszedłem w jego ustach. Belial połknął wszystko z wyraźną przyjemnością, po czym wsunął język pomiędzy moje pośladki. Sapnąłem cicho i wyprężyłem się, zaciskając rozedrgane palce na pościeli. Kiedy Belial uznał, że jestem gotowy, przytulił mnie mocno. Wsunąłem palce w jego splątane włosy i uniosłem lekko biodra, sygnalizując, czego mi w tej chwili trzeba.
- Chodź do tatusia, kotku - zamruczał demon i podniósł mnie do góry. Krzyknąłem głośno i wygiąłem się w tył, gdy gwałtownie nabił mnie na siebie. Czując ponaglający dotyk jego dłoni, zacząłem się poruszać, na początku powoli, a później coraz szybciej, czując, jak męskość mojego kochanka wchodzi we mnie coraz głębiej. Przymknąłem oczy i zatopiłem się cały w odczuwaniu rozkoszy. W pewnym momencie demon złapał mnie za obrożę na szyi i przyciągnął do siebie. Nasze usta złączyły się w długim, namiętnym pocałunku, a moim ciałem wstrząsnął potężny orgazm, któremu dałem upust w głośnym krzyku. Belial doszedł po chwili, wypełniając mnie swoim gorącym nasieniem. Obaj opadliśmy zdyszani na łóżko, patrząc na siebie zamglonymi oczami. Kiedy mogłem już w końcu złapać oddech, przysunąłem się bliżej do mojego kochanka i ugryzłem go delikatnie w ucho.
- Miau - powiedziałem cichutko i uśmiechnąłem się. W oczach wyraźnie uradowanego Beliala zapaliło się kilka błękitnych iskierek. Przyciągnął mnie gwałtownie do siebie, bawiąc się przyczepionymi do mojej głowy kocimi uszkami.
Tej nocy jeszcze bardzo długo nie było mi dane zasnąć.