Raven
Siedziałem
przy biurku w swoim gabinecie i lizałem świeżą ranę na
nadgarstku, która powoli zaczynała się już zabliźniać.
Dosłownie przed chwilą nakarmiłem Cor kilkoma kroplami swojej
demonicznej krwi - chowaniec utrzymywał, że ma dla mnie jakąś
interesującą wiadomość, poza tym byłem mu to winny za parę
zaległych przysług natury szpiegowskiej. Spoglądając z
zamyśleniem w ciemne, mądre oczy kruka, pogładziłem go delikatnie
po skrzydłach, uaktywniając łączącą nas telepatyczną więź.
Niemal natychmiast w mojej głowie zabrzmiał spokojny głos
chowańca.
-
Słyszałem, że w kręgu księcia Beliala dzieją się nieprzyjemne
rzeczy.
- Ach
tak? - mruknąłem, starannie ukrywając zainteresowanie. Cor
przekrzywił głowę, patrząc na mnie z uwagą, po czym kontynuował
w podobnym tonie:
-
Wszyscy są nieźle wystraszeni. Podobno książę...
-
Uwielbiasz rozsiewać plotki, czyż nie? - przerwałem mu gwałtownie,
odrywając się od rany i prostując na fotelu. - Skończ już. Mam
teraz inne rzeczy na głowie. - Przerzuciłem na drugi koniec biurka
stos dokumentów do podpisu i zacząłem przeglądać poranną
korespondencję, zerkając na ptaka ponaglająco. - Miałeś mi
przekazać jakąś ważną informację. Jeśli było nią bajdurzenie
o wyczynach księcia Beliala, to najlepiej dla ciebie byłoby, gdybyś
opuścił mój gabinet. I to w trybie natychmiastowym.
Kruk
zatrzepotał z irytacją swoimi ogromnymi skrzydłami, ale ja
zrobiłem tylko znudzoną minę, nic nie robiąc sobie z jego
popisów.
- A
zatem? - zachęciłem go.
-
Książę Lucyfer urządza bankiet.
Uniosłem
lekko brwi i powróciłem do przeglądania listów.
-
Dlaczego zatem nie dostałem oficjalnego zaproszenia?
-
Otrzymasz je dopiero za kilka dni.
- I
ty, rzecz jasna, wiesz o wszystkim z wyprzedzeniem?
Gdyby
kruk umiał się tajemniczo uśmiechać, nie wątpię, że właśnie
w tej chwili by to uczynił.
- Kto
oprócz mnie jest zaproszony? - rzuciłem od niechcenia, wpatrując
się intensywnie w jakiś szczególnie niechlujnie napisany raport.
Oj, chyba poleci dzisiaj parę rogatych głów, słowo daję.
- Ci
co zwykle. Wiecznie nadęta śmietanka towarzyska Piekła. I parę
sukkubów w charakterze wątpliwej rozrywki.
-
Zapewne najwyżej postawieni też się tam pojawią - wymamrotałem,
odgarniając za ucho parę nieposłusznych kosmyków moich długich
włosów. Nagle jakoś straciłem zainteresowanie dokumentami.
Wyglądało na to, że spotkam na tym bankiecie paru starych i nowych
znajomych, których widok nie sprawi mi najmniejszej przyjemności.
Ale czymże są takie drobnostki wobec perspektywy zobaczenia się z
moim panem, którego nie widziałem od wielu bolesnych tygodni?
Spoglądając
z uśmiechem na stojącego nieruchomo kruka, pogładziłem go po
skrzydłach i zacytowałem mu poważnym tonem fragment naszego
ulubionego wiersza:
-
Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony, niczym demon rozmarzony;
Na
podłogę cień dziobaty rzuca lampy złota kruż,
Cień,
co duszę mą nieszczęsną, jak posępny srogi stróż,
Więzić
będzie...
-
...Zawsze już - dokończył Cor. - Czyżbyś miał w planach
dręczenie nieszczęsnej duszyczki pewnego pisarza, którego tak
sprytnie opętałeś przeszło dwieście lat temu? - spytał po
chwili, rozkładając szeroko swoje ogromne, czarne jak noc skrzydła.
-
Skądże znowu - skłamałem gładko, po czym wstałem z fotela i
otworzyłem okno. - A teraz już leć. Muszę jeszcze chwilę
popracować.
-
Chyba pomyśleć o zabarwionych na niebiesko oczach pewnego
rozpustnego księcia - zakpił kruk, gdy tylko znalazł się w
powietrzu, poza zasięgiem moich dłoni. Syknąłem gniewnie, marząc
w tej chwili tylko o tym, by wyrwać bezczelnemu zwierzakowi parę
piór z ogona. Kiedyś dam ci nauczkę, niewdzięczniku, obiecałem
mu w myślach, zatrzaskując ze złością okno.
Kilka
dni później.
Dzisiejszego
wieczoru postawiłem na czerń i wszystko, co na sobie miałem, było
w tym kolorze - doskonale skrojony, trzyczęściowy garnitur,
jedwabna koszula i krawat. Jedyny wyjątek stanowiła srebrna
biżuteria – fantazyjny piercing w uchu i kilka pierścieni na
palcach. Nic wyszukanego, aczkolwiek całkiem dobrze komponowało się
to z moją jasną skórą, szarymi oczami i długimi, ciemnymi
włosami, opadającymi niedbale na ramiona i plecy. Przystanąłem
przed ogromnym lustrem w pałacowym korytarzu i przyjrzałem się
sobie krytycznie, przygryzając lekko dolną wargę. Chyba wszystko
było w porządku. Odetchnąłem głęboko i strzepnąłem z klapy
marynarki jakiś drobny pyłek, przygotowując się psychicznie do
wkroczenia na salę wypełnioną przedstawicielami piekielnej
arystokracji. Rzecz jasna, nie żałowałem tego, że się tu
pojawiłem, było jednakże parę spraw, które napawały mnie dużo
mniejszym optymizmem. Z pewnym niepokojem przywołałem w myślach
wspomnienia ostatniego bankietu, kiedy to Lilith usiłowała mnie
przekonać, bym przekwalifikował się na inkuba. Wzdrygnąłem się
z niesmakiem. Jakkolwiek nie było w Piekle osoby, która znaczyłaby
dla mnie więcej niż Lucyfer, tak wobec jego szanownej małżonki
starałem się trzymać na duży dystans. Przy czym "starałem
się nieudolnie" byłoby chyba znacznie lepszym określeniem,
jako że rzadko kiedy udawało mi się wyrwać z jej zachłannych
pazurów. Znając życie, dzisiaj znowu czeka mnie powtórka z rozmów
przesyconych mało subtelnymi seksualnymi aluzjami i zachwytami na
temat tych małych, nieznośnych ratlerków, których całe tabuny
kręciły się ostatnimi czasy po Piekle. "Adamie, coś mi chyba
wpadło za dekolt, mógłbyś mi pomóc to wyciągnąć? Och, nie
patrz z takim strachem na mojego męża, przecież nie będziesz mnie
dotykał w nieodpowiednich miejscach, czyż nie? Adamie, spójrz, to
jest mój nowy ulubieniec, chyba cię polubił! Rafuś, poliż Adama
po twarzy, on tak kocha pieski! Adamie, a może chciałbyś, żeby
ktoś inny cię... polizał? I to nie tylko po twarzy?"
Westchnąłem z rozpaczą, ale postanowiłem wziąć się w garść.
Dla Lucyfera mogłem znieść wszystko, nawet to. Dopóki był tam ze
mną, nic innego się nie liczyło, prawda? Wkroczyłem pewnie na
salę, ignorując skupione na mnie zaciekawione spojrzenia, po czym
od razu skierowałem się do miejsca, w którym siedział Lucyfer.
-
Panie mój. - Nie ośmielając się spojrzeć mu w oczy, przykląkłem
na jego kolano i położyłem dłoń na piersi w niemym geście
uwielbienia.
-
Wstań, Adamie - powiedział łaskawie Lucyfer. Podniosłem się
powoli, wpatrując się w niego zachłannie. Ciekawe, czy tak właśnie
czują się aniołowie, gdy spoglądają w oblicze Najwyższego,
przemknęło mi przez głowę, po czym od razu zrugałem się za te
niedorzeczne myśli. Bzdura. Na pewno nie czują aż tak ogromnej
ekstazy i szczęścia jak ja, gdy patrzę na mego jedynego pana,
stwierdziłem. A warto wspomnieć, że Lucyfer zawsze przyciąga
pełne zachwytu spojrzenia, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy
są wprost oczarowani przeklętym pięknem upadłego anioła. Smukła
i pełna gracji sylwetka, podkreślona eleganckim strojem. Długie,
jasne włosy spływające lśniącą kaskadą na ramiona i plecy.
Piękna twarz o wąskim nosie, idealnie wykrojonych ustach i wysokich
kościach policzkowych. Błękitne oczy w kształcie migdałów,
spoglądające na wszystko i wszystkich z należną stanowisku mego
pana dumą i wyniosłością.
Gwiazda
Zaranna. Niosący Światło. Twoje imię tak bardzo do ciebie pasuje.
Mój stworzycielu, mój jedyny panie, ty, który spętałeś mnie
żelazną siłą swojej woli, bym już zawsze stał wiernie u twego
boku. Nigdy cię nie zdradzę. Wskoczę za tobą w ogień i pójdę
na sam koniec świata. Jestem twój, od zawsze i na zawsze. W moich
oczach mimowolnie stanęły łzy.
- Tak
bardzo tęskniłem, panie - wyszeptałem, po czym zbliżyłem się i
przywarłem ustami do jego dłoni, obdarzając ją pełnym
uwielbienia pocałunkiem.
Belial
Przeglądałem
się w lustrze po raz ostatni przed wyjściem. Nie było mi spieszno
na ten cały pożal się Szatanie bankiet, zwłaszcza, że już i tak
byłem solidnie spóźniony. Poprawiłem mankiety olśniewająco
białej koszuli i rozluźniłem odrobinę wąski, czarny, skórzany
krawat. Przyjrzałem się krytycznie czarnemu garniturowi z atłasu.
No cóż, nie mogłem mu nic zarzucić, był idealnie skrojony. Ale i
tak wolałbym swoje skórzane spodnie. Prysnąłem Hugo Bossem w
powietrze i wszedłem w tę mgiełkę zapachu, który od razu
szczelnie do mnie przyległ. Sprawdziłem, czy mam w kieszeni
uzupełnioną papierośnicę (miałem) i stwierdziłem, że dłużej
tej farsy nie wypada mi odwlekać. Westchnąłem ciężko i
teleportowałem się do pałacu Lucyfera.
Kiedy
z trzaskiem zmaterializowałem się w holu, od razu obległ mnie tłum
sukkubów. I jeden zazdrosny moim powodzeniem zmanierowany inkub (ej,
koleś, nie słyszałeś, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek?
pozbądź się lepiej tych lampasów i pantalonów!). Z przyklejonym
do twarzy czarującym uśmiechem numer trzynaście udałem, ze jest
mi niewymownie przykro, ale obowiązki wzywają i same panie
wiedzą... Z ulgą czym prędzej się oddaliłem od tego towarzystwa.
Wszedłem
na salę, rozglądając się uważnie. Nie, żebym kogoś
wypatrywał... Ot, małe rozpoznanie terenu. Mimo mojej wzmożonej
czujności nie udało mi się uniknąć spotkania z Lilith. W pewnej
chwili poczułem ostry, cytrusowy zapach jej perfum. I zanim zdążyłem
się ulotnić, już wbijała mi te swoje długie pazury w przedramię.
- Och,
Belialu, nareszcie jesteś! - powiedziała kuszącym w jej mniemaniu
głosem. Jeśli o mnie idzie, był po prostu modulowany i już. -
Gdzieś ty się tak długo podziewał? Już myślałam, że całkiem
o mnie zapomniałeś! - kontynuowała swoją tyradę, tym razem
głosem rozkapryszonej dziewczynki. I głos ten ani trochę nie
pasował do faktu, że kobieta właśnie złapała mnie za tyłek.
-
Witaj, Sukkubino Lilith Białolica, Małżonko Lucyfera - przywitałem
się oficjalnie i niemal automatycznie zdjąłem jej rękę z moich
pośladków.
- Co
tak sztywno? - zapytała i zrobiła naburmuszoną minę. Zaraz potem
roześmiała się i przysunęła do mnie, ocierając się swoimi
wielkimi piersiami o moje ramię. - A może inne rejony też już
masz sztywne? Może mogłabym ci ulżyć w cierpieniu, mój uroczy
buntowniku... - powiedziała oblizując wargi i trzepocząc
nienaturalnie długimi rzęsami.
Ja
pierdolę. Kiedyś specjalnie ją zaciągnę do łóżka i tak
przećwiczę, że do końca tej swojej jebanej egzystencji nie będzie
miała ochoty na seks. Ha. Wór na głowę i za ojczyznę.
- Jak
zwykle jesteś urocza - odparłem z szerokim uśmiechem. - O, spójrz,
czy to przypadkiem nie Astaroth do ciebie macha? - udałem
zainteresowanie, a gdy tylko sukkub się odwrócił, natychmiast się
teleportowałem na drugi koniec sali i głośno zakląłem, bo któryś
z tych kurduplastych czworonogów zaczął mnie obwąchiwać. A potem
obwarkiwać.
Parsknąłem
na niego jak kot i dopiero po chwili się zorientowałem, że ktoś
przygląda mi się z rozbawieniem. - Cześć, Levi - przywitałem się
flegmatycznie z Leviatanem. Książę Zachodniego Piekła tylko
skinął mi głową i wrócił do obżerania się smakołykami z suto
zastawionego stołu. Rozejrzałem się dyskretnie, czy przypadkiem
nikt inny mi się teraz nie przypatruje, i cicho pogwizdując,
kopnąłem psa tak mocno, że z piskiem wyleciał przez okno.
Spacerkiem oddaliłem się z miejsca zbrodni, nie zważając na
zaskoczone spojrzenia demonów.
W
końcu dostrzegłem sprawcę tego całego zamieszania i natychmiast
do niego podszedłem. Akurat rozmawiał z rudowłosym Samaelem, do
którego kiedyś miałem słabość. Słabość owa przeszła mi
natychmiast, gdy podczas orgazmu jego oczy przybrały swój
naturalny, wężowy wygląd.
-
Siema. Lucek, masz do mnie jakąś sprawę? Bo wiesz, bez urazy i tak
dalej, ale chętnie już bym stąd poszedł - wyszeptałem mu na
ucho.
Lucyfer
uśmiechnął się nieznacznie.
-
Poczekaj, to będzie wielkie wydarzenie. Zamierzam dziś ogłosić
Piekłu wielką nowinę - powiedział uroczyście, a ja natychmiast
zmarkotniałem. Kiedy wpadał w ten swój pompatyczny ton, mógłby
trwać najazd smoków a ten dalej by trwał w swoim postanowieniu. -
Chodź, usiądziemy sobie na podwyższeniu, to nikt niepożądany nie
będzie cie zaczepiał - dodał puszczając do mnie oko.
Słowo
daję, czasem miałem wrażenie, że koleś mimo wszystko zdaje sobie
sprawę z poczynań swojej uroczej żony.
Podążyłem
za nim i usiadłem na jednym z pięciu ozdobnych foteli. Po jednym
dla każdego z głównych książąt, do tego bonus, zapewne dla
Lilith. Postarałem się, by siedzieć z brzegu, żeby przypadkiem
nie mogła się zainstalować obok mnie.
Przez
parę minut słuchałem znudzony nowinek z piekła rodem, które
wyrzucał z siebie Lucyfer. Głowę oparłem na ręce i bawiłem się
jednym ze swoich rogów, a wzrok miałem utkwiony w podłodze,
dlatego też nie od razu zorientowałem się, co się dzieje.
Zaniepokoiło mnie dopiero milczenie Lucka. Wgapiał się w jakąś
klęczącą przed nim postać, która wyglądała dziwnie znajomo.
-
Panie mój - usłyszałem i drgnąłem. Co kurwa...? Czy to jest...?
-
Wstań, Adamie - powiedział pobłażliwie Lucyfer.
Patrzyłem
z osłupieniem, jak Raven wstaje i wpatruje się w demona z tak
wielkim uwielbieniem wypisanym na twarzy, że aż mnie coś ścisnęło
w środku.
- Tak
bardzo tęskniłem, panie - wyszeptał mój kochanek i... pocałował
Lucyfera w rękę?! O CHUJ TU CHODZI?!
- Ja
za tobą również, ale już wystarczy tych czułości, demony patrzą
- powiedział z uśmiechem blondyn.
Patrzyłem
na to wszystko z coraz większym zdezorientowaniem, zwłaszcza, że
nagle otoczenie nabrało niebieskich barw, a ja dopiero po chwili
zdałem sobie sprawę z tego, że to nie zasługa spektakularnej
zmiany oświetlenia, tylko moich wykrwawiających się błękitem
oczu. I dopiero wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem całą tą
sytuacją wkurwiony.
- Beliarze,
chciałbym ci przedstawić... - zaczął Lucyfer, ale gdy na mnie
spojrzał, momentalnie zamilkł.
- Nie
musisz, doskonale się z Kruczkiem znamy - odparłem przesadnie
słodko, a wszystkie demony, które stały w pobliżu, natychmiast
zaczęły się oddalać od podwyższenia, jakby wyczuwając, jak
bardzo jestem wściekły, i że w takim stanie mogę być bardzo
niebezpieczny. Raven natomiast tylko drgnął, słysząc moje słowa,
i spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami, które po chwili
stały się jeszcze większe, prawdopodobnie z zaskoczenia. - A
teraz, jeśli wybaczysz, chciałbym przez chwilę porozmawiać z
twoim... Adamem - dokończyłem wypranym z emocji głosem. Temu
spokojowi przeczył jednak lodowaty blask moich oczu, wciąż
oświetlający najbliższe otoczenie.
Zanim
któryś z demonów zdążył zareagować, poderwałem się z miejsca
i z przesadną delikatnością ująłem nadgarstek Ravena, a potem
bez słowa zacząłem prowadzić go w jakieś bardziej ustronne
miejsce.
- Idioto, puszczaj mnie, muszę wracać do mojego pana! - zawołał. Błyskawicznie się
odwróciłem.
- I
wrócisz. Później. Może - powiedziałem bardzo cicho, świdrując
go spojrzeniem. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale nagle
poczułem, jak ktoś mi wskakuje na plecy i zaczyna krzyczeć moje
imię. Otworzyłem szeroko oczy, a zdumienie zaczęło wygaszać
błękit moich tęczówek. Bezwiednie puściłem rękę Adama.
-
Mircalla? - wyszeptałem zszokowany i odwróciłem głowę, a do
mojego policzka natychmiast przywarły małe, dziecięce usteczka. -
Co ty tu robisz? Jak...? Kto cię tu wpuścił...?
- Och,
Belusiu, jak zawsze tyle pytań! - wyszczebiotała dziewczynka i
mocniej się do mnie przytuliła, próbując przy okazji przenieść
się z pleców na moją klatkę piersiową, co przy tak pełnej
falbanek długiej sukni nie było wcale proste.
Automatycznie
wziąłem Mircallę na ręce, a ona znów się we mnie wtuliła. -
Lucyfer mnie zaprosił. Powiedział, że to taki gest pojednania z
tobą - powiedziała poważnym, niepasującym do wyglądu
trzynastoletniej lolitki głosem. - Tak się za tobą stęskniłam! -
zawołała.
- Ja
za tobą też - odparłem cicho i mocniej uścisnąłem to dziecięce
ciałko, a potem ze śmiechem okręciłem się parokrotnie dookoła
własnej osi, wywołując tym salwę słodkiego śmiechu dziewczynki.
Dół jej sukni zafurkotał, a jej długie, jasnoblond loki
zafalowały w powietrzu. Kiedy się zatrzymałem, mój wzrok padł na
milczącego Ravena, który przyglądał się temu zajściu z
nieodgadnioną miną. I zaraz znów wezbrał we mnie gniew. -
Widzisz, ma petite, to nie jest najlepsza chwila. Pozwolisz, że na
moment cię opuszczę? Obiecuję, że zaraz wracam - powiedziałem
miękko, jednak przez cały czas patrzyłem przy tym Adamowi w oczy.
Postawiłem dziewczynkę na ziemi, a ona od razu odwróciła się i
podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem.
-
Oczywiście, mon ami - powiedziała poważnie i zniknęła w tłumie.