To dla Ciebie, najdroższa.
* * *
I
see
You've
turned your back on love again
And
I feel
You're
stumbling down that road again
Od
rana byłeś jakiś nieswój. Bardziej ponury, bardziej marudny niż
zwykle. Nawet filiżanka gorącej czekolady —
dokładnie takiej, jaką lubisz —
którą przyniosłem ci prosto do łóżka, nie załatwiła sprawy.
— A
wiesz, że największa
orgia w historii odbyła się w 1974 roku na koncercie rockowym w Los
Angeles? —
zagaiłem z uśmiechem. —
Dwieście sześćdziesiąt dwie pary uprawiały uprawiały wówczas
seks.
—
No i co z tego? — rzuciłeś ze
znudzoną miną.
Wzruszyłem
ramionami. Chciałem cię jakoś rozweselić, ale jak widać na tym
przykładzie, rzucanie ciekawostkami nigdy do ciebie nie przemawiało.
Nie jestem pewien, czy mimo to przestanę kiedykolwiek próbować.
—
Albo wiesz, w Tanzanii...
—
Wracam do siebie.
Zamarłem.
—
Nie mogę ciągle u ciebie
przesiadywać. Mam mnóstwo pracy — wyjaśniłeś obojętnie.
Chciałeś
powiedzieć: papierkowej roboty dla tego kretyna, Lucyfera.
—
Mój pan będzie zły, że tak długo
nic nie robię.
Bingo.
Spojrzałem na ciebie, z całych sił
starając się, by w spojrzeniu tym nie było widać gniewu i
zazdrości.
— Wiesz, wcale nie musisz dla
niego pracować. — Powiedziałem po raz nie wiadomo który.
— Nie zaczynaj znowu. —
Skrzywiłeś się, a potem wygrzebałeś się z pościeli i zacząłeś
szykować do wyjścia. Ja w tym czasie kurzyłem papierosa za
papierosem, próbując powstrzymać się przed przywiązaniem ciebie
do łóżka. Perspektywa niezwykle kusząca, ale jedynym tego efektem
byłoby twoje wkurwienie.
— Wychodzę — powiedziałeś po
jakimś czasie i, jak gdyby nigdy nic, wyszedłeś. Papieros w mojej
dłoni buchnął płomieniem. Tak, teraz już mogę sobie być
zazdrosny i rozgoryczony.
I'm
tired of the games
I'm
playing with you
When
you're not here
Nie ma cię zaledwie od dziesięciu
minut, a ja już mam w głowie ułożonych kolejne dziesięć planów
na pozbawienie cię posady u Lucyfera. Za następnych parę minut
będą to już pomysły innego typu. Takie zakładające bardzo
bolesną śmierć twojego „umiłowanego pana” lub umieszczenie
cię w klatce, zdanego całkowicie na moją łaskę.
Your
time is running out
And
you still haven't made up your mind
Can't
you see he's the heartless
And
you're one of a kind?
Twoja nieobecność sprawia, że i
ja biorę się w końcu do pracy. W Urzędzie Rozliczeniowym dawno
mnie nie widzieli, a już na pewno nie w stroju służbowym, więc
nikt nie zwraca na mnie uwagi. W czarnym garniturze, okularach i z
przytłumioną aurą niczym się nie różnię od innych demonów,
które tu pracują.
Wsiadam do windy, zaraz za mną
wsiada Lilith. Kiedy tylko dociera do niej, kim jestem, znowu zaczyna
swoje gierki. Oto przykład demona, który kocha swoją pracę:
sukkub prowadzący castingi na stanowiska sukkubów i inkubów.
Castingi, które bardziej przypominają plan filmu pornograficznego.
Oczywiście, dostaję od niej kilkanaście różnych propozycji, a
wszystkie z nich opierają się na założeniu, że będę uprawiał
z nią seks.
— To może chociaż trójkącik z
Ravenem? — rzuca niby od niechcenia na sam koniec.
Jestem rozdrażniony. Poirytowany.
Wkurwiony.
Walę pięścią w lustro i
roztrzaskuje się ono na milion drobnych kawałeczków. Chyba nigdy
wcześniej się tak nie zachowałem wobec Lilith, nic więc dziwnego,
że patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
— Nie masz nic lepszego do roboty?
Nie wiem, jak na przykład zaspokojenie swojego męża? — rzucam
niskim ze złości głosem i staram się przy tym nie myśleć, na
czym jeszcze może polegać twoja praca dla Lucyfera. Dlaczego
tak go kochasz? Dlaczego jest dla ciebie wszystkim?! Przecież on nie
ma uczuć. Nawet własnej żony nie kocha!
Najwyraźniej jednak nie umiem
odczytywać sukkubich emocji, bo Lilith, zamiast uciec z krzykiem,
natychmiast przywiera do mnie swoim skąpo odzianym ciałem.
— Oooch, lubię, kiedy jesteś
taki zły! No chodź! Chociaż raz! — zaczyna wołać z egzaltacją.
Obrzucam ją zimnym spojrzeniem i
nim zdążę coś odpowiedzieć, ona znowu mówi. — Od kiedy
złapałeś tego swojego Kruczka, już z nikim innym nie uprawiasz
seksu. A kiedyś był z ciebie taki rozpustny demon — żali się.
Winda zatrzymuje się na moim
piętrze. Odpycham od siebie Lilith i wychodzę, z całych sił
starając się ignorować jej sprośne zawołania.
A
man can tell thousand lies
I’ve
learned my lesson well
Cały czas zastanawiam się, co
sprawia, że jesteś tak ślepo wpatrzony w Lucyfera. Przede mną
leżą rozłożone plansze z wykresami i diagramami, na których
jakieś liczby mają mi powiedzieć, które demony i diabliki
zasługują na podwyżkę za zasługi w dziedzinie rozpustności.
Gdybym mógł, od razu wskazałbym im Lilith, ale to przecież żona
szefa.
I tym sposobem znów się
zastanawiam. Wszystko mnie prowadzi do tych ponurych rozważań.
Wreszcie nie wytrzymuję i sięgam
po słuchawkę telefonu.
Sześć sygnałów. Siedem. Osiem.
Odbierz to, kretynie!
— Kancelaria księcia Lucyfera, w
czym mogę pomóc?
— Beliar Aryman. Połącz mnie z
Lucyferem.
— Oczywiście, natychmiast!
Czekając na połączenie, stukam
palcami o blat biurka.
— Witaj, Beliarze! Cóż sprawiło,
że postanowiłeś do mnie zadzwonić? — Słyszę autentyczne
zaciekawienie w jego głosie.
— Och, nic takiego. Po prostu mam
pewien maleńki problem i chciałbym prosić cię o przysługę
natury szpiegowskiej...
Od słowa do słowa, i po
półgodzinnej rozmowie Lucyfer jest święcie przekonany, że
najodpowiedniejszym zajęciem na dzisiaj będzie dla ciebie praca ze
mną w specjalnej komisji mającej sprawdzić prawdziwość
niektórych zeznań podatkowych demonów wysokiej rangi.
I od samego początku wiem, że
przyjdzie mi tego kłamstwa pożałować. Ale dalej w to brnę i parę
minut później, dzięki mojej asystentce, wszystko jest już gotowe
na przedstawienie pod tytułem „książę Belial powołuje
komisję”.
Deranged
we're tearing away the petals of desire
Learning
the mathematics of evil by heart
We
deceive ourselves to start a war
Within
the realm of senses
Patrzysz na mnie z niedowierzaniem.
Doskonale wiesz, że to wszystko moja sprawka, ale oficjalnie nie
możesz się do niczego przyczepić, więc nie mówisz nic, tylko
siedzisz obok mnie i uważnie wsłuchujesz się w myśli demonów
przyprowadzonych na przesłuchanie. Wszystko to nie trwa długo, bo
wyrok i tak już dawno zapadł. Dzięki tej małej mistyfikacji mam
cię blisko siebie, a przy okazji i ja, i Lucyfer pozbędziemy się
kilku wrogów.
— Chciałbym z tobą na słówko.
— Mówisz zwodniczo spokojnie, kiedy nasza praca tutaj jest
skończona. Ale wyraz twoich oczu sugeruje, że w środku wcale taki
opanowany nie jesteś.
— Zapraszam do mojego gabinetu —
odpowiadam równie uprzejmie. Niby w Piekle plotki rozchodzą się
szybko, ale nie wyłapuję zaciekawionych spojrzeń posyłanych w
naszym kierunku, chyba więc niewiele osób skojarzyło, kim
jesteśmy.
Siadasz na skórzanej sofie
umieszczonej pod ścianą, stanowiącej kąt prosty z moim biurkiem.
Za biurkiem jest ogromne okno, doprawdy, nie wiem po co, skoro i tak
jedynym widokiem w tym przeklętym miejscu są kratery i lawa.
Oczywiście, o ile w ogóle cokolwiek widać przez unoszące się na
zewnątrz kłęby dymu.
Zamykam za sobą drzwi i powoli
podchodzę do okna. Zaciągam kotary i siłą woli zapalam wszystkie
świece znajdujące się w pomieszczeniu. Lubię blask i ciepło,
jakie dają. Z rękoma w kieszeniach przysiadam na skraju biurka i
patrzę na ciebie wyczekująco.
— Co to za szopka? — mówisz w
końcu z niesmakiem.
— Komisja do.... — zaczynam.
— Przestań, idioto! Po prostu
przestań. Ciagle mnie osaczasz. Przesadziłeś! Nawet jak na ciebie
to o wiele za dużo! — krzyczysz na koniec. Czekam, aż się
uspokoisz.
— Dla własnego dobra musiałem
się pozbyć paru osób. I musiałem to zrobić legalnie. —
Wzdycham cicho. — Jeśli cię to pocieszy, to wiedz, że byli to
też wrogowie Lucyfera — rzucam kąśliwie i obserwuję reakcję.
Na twojej twarzy pojawia się nieznaczny rumieniec, ale nie mam
pojęcia, czym jest spowodowany. Zażenowaniem, złością? A może
to samo jego imię sprawia, że się rumienisz?
Forever
we are
Forever
we've been
Forever
will be crucified to a dream
Przez dłuższą chwilę milczysz i
nawet nie próbuję zgadywać, o czym myślisz. Zamiast tego włączam
muzykę: piosenkę Lullaby zespołu The Cure, i ustawiam
zapętlenie. Patrzysz na mnie ze zdziwieniem. To, oprócz orgazmu i
wściekłości, jest chyba jedyny wyraz twojej twarzy, co do którego
nigdy nie mam wątpliwości.
A ja dzisiaj chcę być pewny. Chcę
wiedzieć. I chcę cię oznaczyć, uwieść, owładnąć tobą.
Pragnę cię opętać tak, jak ty
opętałeś mnie.
Dlatego, zdając sobie sprawę z
twojego uważnego spojrzenia, powoli zdejmuję marynarkę i odkładam
na biurko okulary, a potem zaczynam poruszać się w rytm muzyki.
Kołyszę biodrami. Poruszam brzuchem, ramionami, całym sobą.
Luzuję krawat, rozpinam koszulę. Robię to dużo, dużo wolniej niż
zwykle. Wiesz, długowieczność ma swoje plusy. Po pewnym czasie
można stać się bardzo świadomym własnego ciała i tego, w jaki
sposób wygląda ono najkorzystniej. A ja teraz staram się z całych
sił, każdy mój ruch, nawet niby przypadkowe opadnięcie kosmyka
włosów na moją twarz — wszystko to jest celowe, wymierzone w
ciebie, ma cię zwabić i oczarować.
I wiem, że jestem w tym dobry.
Kiedy wolno zsuwam z siebie koszulę, każdym centymetrem swojego
ciała niemal namacalnie mogę poczuć, jak budzi się w tobie
pożądanie. Widzę, jak rozchylasz te słodkie wargi, które
chciałbym teraz całować, które chciałbym poczuć na sobie. Moje
dłonie przejeżdżają wolno po klatce piersiowej, następnie suną
w dół brzucha i docierają do zapięcia spodni. Śledzisz uważnie
ten gest i gdy rozpinam rozporek, a potem zsuwam spodnie tak, by
zawisły na moich biodrach, słyszę, jak głośno przełykasz ślinę.
Jak zawsze, tak i dziś nie mam na sobie bielizny. I czuję twój
głód jak coś fizycznego, i dzielę go razem z tobą.
Piosenka zaczyna się po raz kolejny
i tym razem niespiesznie zmierzam w twoją stronę, dalej wykonując
ruchy, które mają skupić na mnie całą twoją uwagę. Siadam na
tobie okrakiem i czuję, jak napina się twoje ciało. I wiem, że
napina się dla mnie, dzięki mnie. Kontynuuję na tobie ten
erotyczny taniec, a ty patrzysz na mnie jak urzeczony, ale mnie nie
dotykasz. Dlaczego mnie nie dotykasz? Czy nie jestem godny twojego
pożądania?
Już nie siedzę na twoich kolanach,
nieznacznie unoszę się nad tobą. Klęczę, trzymając się oparcia
sofy, i poruszam biodrami, które znajdują się teraz dokładnie na
wysokości twoich oczu. Pochylam się i na brzuchu czuję twój
oddech, a na ustach delikatny dotyk twoich włosów, przyjemne
łaskotanie. Wypuszczam powietrze w te włosy, byś i ty mógł
poczuć to subtelne mrowienie.
I to zdaje się być kroplą, która
przebiera miarę.
Robert
Smith śpiewa miękko:
Be still, be
calm, be quiet now my precious boy, don't struggle like that or I
will only love you more i
czuję, jak zdzierasz ze mnie spodnie. For
it's much too late to get away or turn on the light. Dotyk
twoich palców na moim podbrzuszu, wyrywa mi się ciche westchnienie.
The spiderman is
having you for a dinner tonight. Bierzesz
mnie do ust i prawie szaleję od intensywności tego doznania. Chłód
twoich warg otulających moją męskość oraz palców mocno
zaciskających się na mojej skórze i gorące wnętrze twojego
gardła. Zaczynam się poruszać w przód i w tył, jęczę przy tym.
W przód i w tył, a ty pieścisz mnie wygłodniałymi dłońmi. To
prawie nierzeczywiste. Jak może być rzeczywiste, kiedy jest mi tak
dobrze? Zaciskam mocniej ręce na obiciu sofy, moje jęki
przeplatają się z muzyką i skrzypieniem skóry. Twój zapach
wdziera się do moich nozdrzy i kiedy dochodząc zaczynam krzyczeć,
nie wiem już, kim jestem.
Ciężko
oddychając opadam na ciebie. Z zamkniętymi oczami wtulam się w
zagłębienie twojej szyi. Zaciągam się tobą i trwam tak przez
chwilę, a potem prostuję się i ujmuję twoją twarz w dłonie.
Całuję cię mocno, zachłannie, prawie kalecząc sobie wargi o
twoje zęby, czuję siebie na twoim języku. A potem, ignorując
wszelkie przepisy bezpieczeństwa panujące w urzędzie, teleportuję
nas do mojego domu.
Come
closer my love
I'll
violate you in the most sensual way
Until
you drown in this love
Lądujemy
na ogromnym łożu, myślę, że śmiało zmieściłoby się na nim
dużo więcej demonów niż tylko nasza dwójka. Nigdy nie
przyprowadzałem cię do tej części domu, sam właściwie nie wiem
czemu.
Bezlitośnie
rozrywam twoje ubranie. Później będziesz miał do mnie o to żal,
ale na razie to się nie liczy, chcę cię całego zobaczyć jak
najszybciej. Jakbym chciał sprawdzić, czy od naszego ostatniego
razu kilka godzin temu nic się nie zmieniło. Przez ułamek sekundy
czuję małe ukłucie zazdrości i ubolewam nad tym, że nie jestem w
stanie stwierdzić, czy ktoś inny —
czy ON — cię nie dotykał.
Obdarzam pocałunkami każdy
centymetr twojego ciała, ale przecież żadnemu z nas nie o to
chodzi. Chwytam cię za biodra i niezbyt delikatnie obracam na
brzuch. Liżę twój kręgosłup, zaczynając od szyi, a kończąc
tuż nad pośladkami. I dopiero tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa.
Nie żartowałem mówiąc, że chcę cię oznaczyć.
Gryzę
to jędrne ciało, liżę, całuję, ssę. Każdy kawałek musi być
moją własnością. Wijesz się pode mną i pojękujesz, a ja
kontynuuję tę przeplatankę: przyjemność i mocne ugryzienie.
Gdybyś nie był demonem, naprawdę zostałbyś oznaczony, te ślady
nigdy by nie znikły. Na razie jednak tyle musi mi wystarczyć.
Zaczynam łagodnie masować twoje
pośladki. Chcę dać ci chwilę wytchnienia. Wiem, że ci się to
podoba, bo pomrukujesz. Przysięgam, jest to najsłodszy dźwięk,
jaki kiedykolwiek słyszałem. Ale nie to jest moim celem. Chcę, byś
krzyczał, nie tylko z rozkoszy, ale też po trosze z bólu.
Zostawiam cię więc na chwilę i podchodzę do ogromnej szafy, na
plecach czuję twój wzrok.
— Hej,
dlaczego przestałeś?! — protestujesz. I dokładnie w tym
momencie udaje mi się znaleźć to, czego szukałem. Gdy odwracam
się znów w twoją stronę, usta wyginają mi się w szerokim
uśmiechu, oczy pałają błękitem, a w dłoni trzymam czarną,
skórzaną szpicrutę. Śmieję się cicho, gdy dostrzegam, jak na
twojej twarzy odmalowuje się przemożna potrzeba.
In
the grace of your love I writhe, writhe in pain
In
666 ways I love you and I hope you feel the same
Kładę szpicrutę na łóżku i
wyciągam z dłoni bicz. Ból podczas wykonywania tej czynności jest
nie do opisania, ale już do niego przywykłem. Obserwujesz to.
Pewnie zastanawiasz się, po co mi akurat oba te przedmioty. Nie
martw się, za chwilę się dowiesz.
— Wstań
— rozkazuję ci. Jesteś mi posłuszny jak nigdy, bez szemrania,
chyba nawet ochoczo wykonujesz polecenie. Każę ci się odwrócić
do mnie tyłem i podnieść ręce do góry. Jeszcze raz sprawdzam,
czy bicz jest wygaszony. Nie chcę przecież, by na tych smukłych,
pięknych nadgarstkach pojawiły się oparzenia. Przywiązuję cię
biczem do jednej z kolumn łóżka.
Kiedy
kończę drzeć twoją koszulę na pasy i staję za twoimi plecami,
by zawiązać ci oczy, słyszę, jak twój oddech staje się płytszy.
Nie sądzę jednak, byś się bał. Przecież pod tą iście anielską
powłoką drzemie istota co najmniej równie perwersyjna jak ja.
Przyciskam
się do ciebie i sięgam ręką po leżącą nieopodal szpicrutę.
Jej końcem muskam twoje usta, a wolną ręką pieszczę twój
brzuch. Uwielbiam cię dotykać. Twoja skóra, taka gładka; bez
żadnej skazy.
— Weź
koniec pejcza do ust — szepczę ci do ucha i czuję, jaki wpływ
mają na ciebie moje słowa wypowiadane w całkowitej ciemności, w
której teraz przebywasz. Drżysz przez chwilę, ale nie
protestujesz. W nagrodę zaczynam pokrywać twoją szyję
pocałunkami. Kiedy dochodzę do wniosku, że na razie tyle ci
wystarczy, odsuwam się gwałtownie. Słyszę twój jęk. Dobrze znam
to uczucie pustki, dlatego od razu przystępuję do działania.
Najpierw
powoli przesuwam szpicrutą po twoich plecach i ramionach. Widzę,
jak się niecierpliwisz. Och, ptaszyno. Czyżbyś nie wiedział, że
im dłuższe oczekiwanie, tym przyjemniejsza na końcu nagroda cię
czeka? Ale dobrze, możemy zrobić po twojemu.
Bez
ostrzeżenia smagam cię pejczem po pośladku, a z twoich rozkosznych
ust wydobywa się okrzyk zaskoczenia. I zaczyna się na dobre. Biję
cię kilka razy, a potem klękam i liżę zranione miejsce. Na
przemian to krzyczysz, to jęczysz. W pewnym momencie zaczynasz
opadać z sił i utrzymujesz się w pionie tylko dzięki temu, że
jesteś mocno związany. Zmieniam zatem taktykę. Gładzę pejczem
twoje uda. Najpierw zewnętrzną stronę, potem środek. Wnętrze
omijam z premedytacją. Powtarzam te gesty tyle razy, aż wreszcie
słyszę to, co chciałem usłyszeć.
— Proszę,
proszę, proszę! — powtarzasz bez ustanku.
Staję
tak blisko ciebie, że z pewnością możesz poczuć, że ja również
jestem podniecony. Ujmuję twój podbródek w dwa palce i odchylam
twoją głowę w tył, a po szyi muskam cię rękojeścią szpicruty.
— O
co mnie prosisz, ptaszyno?
Nie
odpowiadasz, tylko wciąż powtarzasz to jedno słowo. Twoja skóra
jest teraz prawie tak gorąca, jak moja.
Puszczam
cię i znów zaczynam cię smagać. Tym razem przez dłuższy czas
jest tylko ból, któremu dajesz upust głośnymi krzykami. Kiedy
zaczynasz chrypnąć, odrzucam pejcz za siebie i liżę obolałe
miejsca. Już prawie nie masz siły jęczeć. Ale oto jednak
znajdujesz jej w sobie tyle, że gdy twoim ciałem wstrząsa dreszcz
i zaczynasz szczytować, wydajesz z siebie nieprzyzwoicie piękne
dźwięki. Na mą czarną duszę, mógłbym tego słuchać godzinami.
I będę. Przecież nawet jeszcze w tobie dzisiaj nie byłem.
Bleed
well the soul you're about to sell for passion deranged
Kiss
and tell, baby we're bleeding well
Bleed
well the heart you're about to fail for reasons insane
Kill
and tell, baby we're bleeding well
In
hell
Właśnie
kończę wmasowywanie olejku łagodzącego w twój zaczerwieniony
tyłek. Ulga musi być ogromna, bo znów od czasu do czasu
pomrukujesz. Zerkam na twoją piękną, piękną twarz. Widzę, że
jesteś zmęczony. Na twoich zakrwawionych wargach (kiedy zdążyłeś
je tak mocno przygryźć?) błąka się delikatny uśmiech i mam
wrażenie, że zaraz po prostu zaśniesz.
Kładę
się obok ciebie, a ty, mimo zmęczenia, natychmiast obracasz się w
moją stronę. Jak kwiat do słońca.
— Musimy
to czę... — zaczynasz, ale urywasz w połowie. Coś w wyrazie
mojej twarzy sprawia, że zaczynasz marszczyć brwi i nie kończysz
zdania. Nieważne, i tak wiem, co chciałeś powiedzieć.
Obejmuję
cię w pasie i przetaczam na siebie. Lubię, kiedy tak na mnie
leżysz, kiedy mogę poczuć na sobie twój słodki ciężar.
Lewą
ręką odgarniam swoje włosy z szyi. Twoje szare oczy stają się
wielkie jak spodeczki, gdy dociera do ciebie, o co mi chodzi.
— Naprawdę
mi na to pozwolisz? — pytasz z niedowierzaniem.
— A
co, nie chcesz?
— Pewnie,
że chcę. Ale ty nigdy... To znaczy, przecież ty zawsze... — nie
możesz znaleźć słów i to sprawia, że uśmiecham się tak
szeroko, że zaraz zacznie mnie boleć szczęka.
— Pij,
nie pierdol — odpowiadam sentencjonalnie i przyciągam cię do
siebie za włosy.
Zamykam oczy i czekam, aż mnie
ugryziesz, ale ty wolisz najpierw pomęczyć mnie trochę za pomocą
języka. Potem z kolei skubiesz moją skórę zębami. Zabawne,
myślałem, że jesteś zmęczony.
— Mama
nie uczyła cię, żeby nie bawić się jedzeniem? — mruczę gdzieś
w okolicach twojego ucha. Twoją odpowiedzią jest wbicie we mnie
kłów. To jest tak niespodziewane, że aż muszę jęknąć. Przez
chwilę czuję pieczenie w miejscu ugryzienia, ale potem jest już
tylko przyjemność, w której zanurzam się całkowicie.
Słyszę odgłosy ssania, a całe
moje ciało rozpala się płomieniem, gdy ze mnie pijesz. I nagle
czuję się, jakbym znów latał w przestworzach. Albo jeszcze
lepiej. Pozwalam moim myślom skupić się na świeżych
wspomnieniach: na tym, jak jęczysz, krzyczysz, wijesz się. I
niejasno dociera do mnie, że sam zaczynam to robić. A potem
odlatuję zupełnie, gdy niespodziewanie nabijasz się na mój
wzniesiony erekcją członek i wciąż pijąc zaczynasz mnie
ujeżdżać. Nie planowałem tego, ale, ach! Moje myśli stają się
jeszcze bardziej chaotyczne i urywane, a jedyne, na czym mogę się
skupić, to odczuwanie. W tej chwili masz nade mną całkowitą
władzę. Każde miejsce, którego dotykasz, staje w płomieniach
namiętności. I tak z łowczego zostaję ofiarą. Otaczam cię
ramionami, chcę być bliżej, jeszcze bliżej! Moje biodra wysuwają
się na spotkanie z tobą, na ścianie i w najbliższym otoczeniu
skaczą błękitne cienie, a po chwili zdaję sobie sprawę, że to
przecież moje oczy, które sam nie wiem kiedy otworzyłem, to ich blask. Twoje
włosy, tak miękkie, tak cudownie miękkie, są kolejnym źródłem
rozkoszy, bo rozsypują się po moim ciele i stymulują mnie jeszcze
bardziej, w niewiarygodnie przyjemny sposób pieszcząc moją skórę.
W końcu odrywasz swoje usta, nasycony przynajmniej w ten jeden
sposób, a twoje oczy błyszczą ekstazą i obaj zaczynamy krzyczeć:
ja twoje imię, ty moje. Dochodzimy niemal jednocześnie, a kiedy
wszystko się kończy, opadasz na mnie i przez bardzo, bardzo długi
czas leżymy, nadal złączeni, i próbujemy nauczyć się od nowa
trudnej sztuki oddychania.
Oh
I see you crawl you can barely walk
And
arms wide open you keep on begging for more
I've
been there before knocking on the same door
Leżysz na plecach, a ja raz jeszcze
próbuję sprawić, byś czuł wobec mnie to samo, co ja czuję do
ciebie. Jestem niegodziwcem. Naprawdę pasuje do mnie moje imię.
Chcę cię uzależnić od siebie. Chcę, byś nie mógł beze mnie
trwać.
Uderzam w twoje czułe punkty:
najpierw długo pieszczę twoją szyję na wszystkie możliwe
sposoby. Gładzę ją dłońmi, jestem czuły i subtelny. Potem
obcałowuję ją. Traktuję ją jak świętość, którą przecież
dla mnie jest, bo stanowi część ciebie. Ale czym byłoby sacrum
bez profanum? Rozchylam wargi i zataczam koła językiem, a ty cicho
pojękujesz. Zasysam cię do środka i zostawiam malinki. Kiedy już
każdy centymetr twojej szyi jest nimi pokryty, siadam ci na
podbrzuszu.
Prawą rękę zaciskam na jednym z
twoich nadgarstków, choć wiem, że i tak mi nie uciekniesz. Nie
teraz. Może rankiem, ale póki światem rządzi noc, będziesz tu ze
mną. Drugi twój nadgarstek zbliżam powoli do ust, patrząc ci
wyzywająco w oczy. Składam delikatny pocałunek we wnętrzu twojej
dłoni, potem przesuwam wargami w górę, aż do palca, gdzie całuję
opuszek, i z powrotem. Gdy każdy z palców jest ucałowany, wracam
do delikatnej skóry na twoim nadgarstku i robię z nią to, co
zrobiłem z twoją szyją. Potem zmiana, przecież nie mogę
zaniedbać drugiej ręki.
Czuję, jak jesteś rozpalony.
Więcej gry wstępnej ci nie potrzeba, bo już od dawna jesteś
gotowy do następnego stosunku. Ale jeśli chcę cię opętać,
musisz pragnąć każdego mojego dotyku, nie tylko tego
najoczywistszego. Palcami i językiem pieszczę cały twój tors, aż
twoja skóra i sutki robią sie tak wrażliwe, że wystarczy sam mój
oddech, by wyrwać z ciebie jęk. Dopiero wtedy pomagam ci się
podnieść i oprzeć o poręcz łóżka. Czy też jesteś świadom
tego, jak nasze ciała idealnie pasują do siebie?
Wchodzę w ciebie powoli, lecz
nieubłaganie. Prawą dłonią otaczam trzon twojego penisa i
zaczynam się ruszać. Uprawiamy seks w zwolnionym tempie, lecz
dzięki temu mogę wchodzić głębiej, mogę pieścić dokładniej.
Staram się nie przyspieszać, ale niech skonam, jeśli nie jest to
trudne, coraz trudniejsze. Z każdym kolejnym ruchem jęczysz coraz
głośniej i już mnie nie ponaglasz, nagle doceniwszy wartość tego
dokładnego zbliżenia. W pewnej chwili czuję, jak twoja męskość
twardnieje jeszcze bardziej. Jeszcze jeden ruch i wydobywa się z
ciebie przeciągły jęk, a po mojej dłoni rozlewa się twoje
nasienie. Zamykasz oczy i opierasz się o mnie plecami, a ja podsuwam
rękę do twoich ust i z zachwytem obserwuję, jak ją oblizujesz.
That
shine on you and tame your burning heart
That bury my truth right into your arms
That worship the tomb of our forlorn love
That bury my truth right into your arms
That worship the tomb of our forlorn love
Daję ci chwilę odpocząć, ale nie
trwa to długo. Hej, pamiętasz jeszcze, że nie doszedłem razem z
tobą? I kiedy półleżąc opierasz się o moje plecy, moje usta
same odnajdują twoje ucho, by szeptać ci miłosne zaklęcia. W
porządku, może nie do końca miłosne. Wybieram starożytny język,
którego nikt poza mną już dzisiaj nie pamięta nawet z nazwy, a
który zawsze wydawał mi się najpiękniejszym dialektem we
wszystkich wymiarach. Mocno cię trzymam, a palcem wskazującym
wolnej ręki wodzę po twoich wargach, chcąc cię odrobinę
pobudzić. Opowiadam ci o tym, jak jesteś piękny i co lubię z tobą
robić. Mówię ci o rzeczach, których jeszcze nie robiliśmy, ale
które na pewno zrobimy. Wreszcie opowiadam ci o tych przymiotach
twojej osoby, które cenię najbardziej.
I choć nie rozumiesz słów przeze
mnie wypowiadanych, najwyraźniej ich ogólny sens do ciebie dociera,
bo nagle odwracasz się do mnie i zarzucasz mi ręce na szyję, a
potem całujemy się.
Nie przerywając pocałunku kładę
cię na plecach. Na brzuchu czuję twoją erekcję, mocno do mnie
przyciśniętą. Nie czekam na inny znak, tylko od razu w ciebie
wchodzę i znów się kochamy.
If
I should die before I wake
Pray
no one my soul to take
If
I wake before I die,
Rescue
me with your smile
Jest już prawie ranek. Nie
zmrużyłem dziś oka ani na chwilę. Ty też niewiele spałeś,
mieliśmy lepsze rzeczy do roboty. Uśmiecham się lubieżnie, gdy
przypominam sobie każdą z nich. Spoglądam w dół na twoją twarz,
opartą o mój tors. Gładzę cię dłonią po policzku, a ty
wzdychasz przez sen. Jesteś lekko zarumieniony i masz rozchylone
wargi. Ten widok aż krzyczy do mnie, bym wziął cię w ramiona i
zaczął całować. Ale nie zrobię tego. Lubię patrzeć, jak śpisz.
To jedyna okazja, gdy mogę zobaczyć
cię z kompletnie rozczochranymi włosami.
Hope
I live to tell
The
secret I have learned
‘til
then
It
will burn inside of me
Jestem już taki zmęczony. Tyle
eonów życia. Tyle bólu zagłuszanego alkoholem i ulotnymi chwilami
przyjemności z coraz to innymi osobami.
Wiesz, byłem pierwszy. Najwyższy
stworzył mnie z małego płomienia i nadał mi imię Satanael.
Niewiele pamiętam z tego czasu. A po Upadku zaczęto mnie nazywać
Beliarem.
Ten, który nie ma pana. Ten, który
podnosi bunt. Niegodziwiec świata. I moje ulubione: nic niewart. Jak
przewrotnie.
Tak długo cię szukałem. Byłem
zakochany w Astarocie, ale on złamał mi serce. Przez ogrom czasu
nie umiałem się pozbierać.
Potem był Jean.
Słodki Jean, paryżanin urodzony
pod koniec osiemnastego wieku. Fizycznie był bardzo do ciebie
podobny. To właśnie Lucyfer mnie z nim poznał, teraz już chyba
wiem, dlaczego. Musiał mieć nieziemską uciechę, widząc jak się
zakochuję w twoim sobowtórze i jak potem rozpaczam, gdy twoja
replika starzeje się, a w końcu umiera. Bo Jean był tylko
człowiekiem. Brakowało mu twojej siły. I nie mówię tu tylko o
sile fizycznej, typowej dla demona. Fakt, był kruchy i nie mogłem z
nim robić wielu rzeczy, które tobie nie sprawiają żadnego
kłopotu. Ale ty masz również siłę ducha. Może jeszcze sobie
tego nie uświadamiasz, ale taka jest prawda. Wyobrażam sobie, jaki
Lucyfer musiał mieć ubaw obserwując mnie. Tak blisko ciebie, ale
nie mając pojęcia, że istniejesz.
Czy wiesz, że trzy czwarte demonów
odbiera sobie życie po przekroczeniu magicznego progu trzystu lat?
Nie wiem, dlaczego akurat tyle. Może to wystarczająco długo, by
zdać sobie sprawę, jak bezcelowa jest egzystencja istoty mroku.
Rzecz nie tyczy się, oczywiście, upadłych aniołów. Te, które
nie miały wystarczająco dużo woli życia, zabiły się zaraz po
Upadku, niezdolne do istnienia bez miłości Stwórcy.
I w końcu cię znalazłem.
Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Jak wstrząsnęło mną to, że
tak zwyczajnie mnie zignorowałeś? Nic
niewart, krzyczało coś
w mojej głowie. A przecież powinieneś być mój, od razu. W
pierwszej chwili byłeś dla mnie tym samym Jeanem, w którym się
zakochałem. Ale bardzo szybko się okazało, że różnicie się jak
dzień i noc. Że jesteś osobą o innych aspiracjach, apetytach,
potrzebach. Kimś o zupełnie innej osobowości. I takim cię
pokochałem.
Ale nie powiem ci o tym, bo wciąż
trudno mi uwierzyć, że to wszystko nie jest snem albo złośliwą
sztuczką Lucyfera. Zwłaszcza, że ty przecież tak bardzo go
kochasz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz