Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!

poniedziałek, 11 marca 2013

The Confession

To dla Ciebie, najdroższa.

* * *

I see
You've turned your back on love again
And I feel
You're stumbling down that road again

Od rana byłeś jakiś nieswój. Bardziej ponury, bardziej marudny niż zwykle. Nawet filiżanka gorącej czekolady dokładnie takiej, jaką lubisz którą przyniosłem ci prosto do łóżka, nie załatwiła sprawy.
A wiesz, że największa orgia w historii odbyła się w 1974 roku na koncercie rockowym w Los Angeles? — zagaiłem z uśmiechem. — Dwieście sześćdziesiąt dwie pary uprawiały uprawiały wówczas seks.
No i co z tego? — rzuciłeś ze znudzoną miną.
Wzruszyłem ramionami. Chciałem cię jakoś rozweselić, ale jak widać na tym przykładzie, rzucanie ciekawostkami nigdy do ciebie nie przemawiało. Nie jestem pewien, czy mimo to przestanę kiedykolwiek próbować.
Albo wiesz, w Tanzanii...
Wracam do siebie.
Zamarłem.
Nie mogę ciągle u ciebie przesiadywać. Mam mnóstwo pracy — wyjaśniłeś obojętnie.
Chciałeś powiedzieć: papierkowej roboty dla tego kretyna, Lucyfera.
Mój pan będzie zły, że tak długo nic nie robię.
Bingo.
Spojrzałem na ciebie, z całych sił starając się, by w spojrzeniu tym nie było widać gniewu i zazdrości.
Wiesz, wcale nie musisz dla niego pracować. — Powiedziałem po raz nie wiadomo który.
Nie zaczynaj znowu. — Skrzywiłeś się, a potem wygrzebałeś się z pościeli i zacząłeś szykować do wyjścia. Ja w tym czasie kurzyłem papierosa za papierosem, próbując powstrzymać się przed przywiązaniem ciebie do łóżka. Perspektywa niezwykle kusząca, ale jedynym tego efektem byłoby twoje wkurwienie.
Wychodzę — powiedziałeś po jakimś czasie i, jak gdyby nigdy nic, wyszedłeś. Papieros w mojej dłoni buchnął płomieniem. Tak, teraz już mogę sobie być zazdrosny i rozgoryczony.

I'm tired of the games
I'm playing with you
When you're not here

Nie ma cię zaledwie od dziesięciu minut, a ja już mam w głowie ułożonych kolejne dziesięć planów na pozbawienie cię posady u Lucyfera. Za następnych parę minut będą to już pomysły innego typu. Takie zakładające bardzo bolesną śmierć twojego „umiłowanego pana” lub umieszczenie cię w klatce, zdanego całkowicie na moją łaskę.

Your time is running out
And you still haven't made up your mind
Can't you see he's the heartless
And you're one of a kind?

Twoja nieobecność sprawia, że i ja biorę się w końcu do pracy. W Urzędzie Rozliczeniowym dawno mnie nie widzieli, a już na pewno nie w stroju służbowym, więc nikt nie zwraca na mnie uwagi. W czarnym garniturze, okularach i z przytłumioną aurą niczym się nie różnię od innych demonów, które tu pracują.
Wsiadam do windy, zaraz za mną wsiada Lilith. Kiedy tylko dociera do niej, kim jestem, znowu zaczyna swoje gierki. Oto przykład demona, który kocha swoją pracę: sukkub prowadzący castingi na stanowiska sukkubów i inkubów. Castingi, które bardziej przypominają plan filmu pornograficznego. Oczywiście, dostaję od niej kilkanaście różnych propozycji, a wszystkie z nich opierają się na założeniu, że będę uprawiał z nią seks.
To może chociaż trójkącik z Ravenem? — rzuca niby od niechcenia na sam koniec.
Jestem rozdrażniony. Poirytowany.
Wkurwiony.
Walę pięścią w lustro i roztrzaskuje się ono na milion drobnych kawałeczków. Chyba nigdy wcześniej się tak nie zachowałem wobec Lilith, nic więc dziwnego, że patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
Nie masz nic lepszego do roboty? Nie wiem, jak na przykład zaspokojenie swojego męża? — rzucam niskim ze złości głosem i staram się przy tym nie myśleć, na czym jeszcze może polegać twoja praca dla Lucyfera. Dlaczego tak go kochasz? Dlaczego jest dla ciebie wszystkim?! Przecież on nie ma uczuć. Nawet własnej żony nie kocha!
Najwyraźniej jednak nie umiem odczytywać sukkubich emocji, bo Lilith, zamiast uciec z krzykiem, natychmiast przywiera do mnie swoim skąpo odzianym ciałem.
Oooch, lubię, kiedy jesteś taki zły! No chodź! Chociaż raz! — zaczyna wołać z egzaltacją.
Obrzucam ją zimnym spojrzeniem i nim zdążę coś odpowiedzieć, ona znowu mówi. — Od kiedy złapałeś tego swojego Kruczka, już z nikim innym nie uprawiasz seksu. A kiedyś był z ciebie taki rozpustny demon — żali się.
Winda zatrzymuje się na moim piętrze. Odpycham od siebie Lilith i wychodzę, z całych sił starając się ignorować jej sprośne zawołania.

A man can tell thousand lies
I’ve learned my lesson well

Cały czas zastanawiam się, co sprawia, że jesteś tak ślepo wpatrzony w Lucyfera. Przede mną leżą rozłożone plansze z wykresami i diagramami, na których jakieś liczby mają mi powiedzieć, które demony i diabliki zasługują na podwyżkę za zasługi w dziedzinie rozpustności. Gdybym mógł, od razu wskazałbym im Lilith, ale to przecież żona szefa.
I tym sposobem znów się zastanawiam. Wszystko mnie prowadzi do tych ponurych rozważań.
Wreszcie nie wytrzymuję i sięgam po słuchawkę telefonu.
Sześć sygnałów. Siedem. Osiem. Odbierz to, kretynie!
Kancelaria księcia Lucyfera, w czym mogę pomóc?
Beliar Aryman. Połącz mnie z Lucyferem.
Oczywiście, natychmiast!
Czekając na połączenie, stukam palcami o blat biurka.
Witaj, Beliarze! Cóż sprawiło, że postanowiłeś do mnie zadzwonić? — Słyszę autentyczne zaciekawienie w jego głosie.
Och, nic takiego. Po prostu mam pewien maleńki problem i chciałbym prosić cię o przysługę natury szpiegowskiej...
Od słowa do słowa, i po półgodzinnej rozmowie Lucyfer jest święcie przekonany, że najodpowiedniejszym zajęciem na dzisiaj będzie dla ciebie praca ze mną w specjalnej komisji mającej sprawdzić prawdziwość niektórych zeznań podatkowych demonów wysokiej rangi.
I od samego początku wiem, że przyjdzie mi tego kłamstwa pożałować. Ale dalej w to brnę i parę minut później, dzięki mojej asystentce, wszystko jest już gotowe na przedstawienie pod tytułem „książę Belial powołuje komisję”.

Deranged we're tearing away the petals of desire
Learning the mathematics of evil by heart
We deceive ourselves to start a war
Within the realm of senses

Patrzysz na mnie z niedowierzaniem. Doskonale wiesz, że to wszystko moja sprawka, ale oficjalnie nie możesz się do niczego przyczepić, więc nie mówisz nic, tylko siedzisz obok mnie i uważnie wsłuchujesz się w myśli demonów przyprowadzonych na przesłuchanie. Wszystko to nie trwa długo, bo wyrok i tak już dawno zapadł. Dzięki tej małej mistyfikacji mam cię blisko siebie, a przy okazji i ja, i Lucyfer pozbędziemy się kilku wrogów.
Chciałbym z tobą na słówko. — Mówisz zwodniczo spokojnie, kiedy nasza praca tutaj jest skończona. Ale wyraz twoich oczu sugeruje, że w środku wcale taki opanowany nie jesteś.
Zapraszam do mojego gabinetu — odpowiadam równie uprzejmie. Niby w Piekle plotki rozchodzą się szybko, ale nie wyłapuję zaciekawionych spojrzeń posyłanych w naszym kierunku, chyba więc niewiele osób skojarzyło, kim jesteśmy.
Siadasz na skórzanej sofie umieszczonej pod ścianą, stanowiącej kąt prosty z moim biurkiem. Za biurkiem jest ogromne okno, doprawdy, nie wiem po co, skoro i tak jedynym widokiem w tym przeklętym miejscu są kratery i lawa. Oczywiście, o ile w ogóle cokolwiek widać przez unoszące się na zewnątrz kłęby dymu.
Zamykam za sobą drzwi i powoli podchodzę do okna. Zaciągam kotary i siłą woli zapalam wszystkie świece znajdujące się w pomieszczeniu. Lubię blask i ciepło, jakie dają. Z rękoma w kieszeniach przysiadam na skraju biurka i patrzę na ciebie wyczekująco.
Co to za szopka? — mówisz w końcu z niesmakiem.
Komisja do.... — zaczynam.
Przestań, idioto! Po prostu przestań. Ciagle mnie osaczasz. Przesadziłeś! Nawet jak na ciebie to o wiele za dużo! — krzyczysz na koniec. Czekam, aż się uspokoisz.
Dla własnego dobra musiałem się pozbyć paru osób. I musiałem to zrobić legalnie. — Wzdycham cicho. — Jeśli cię to pocieszy, to wiedz, że byli to też wrogowie Lucyfera — rzucam kąśliwie i obserwuję reakcję. Na twojej twarzy pojawia się nieznaczny rumieniec, ale nie mam pojęcia, czym jest spowodowany. Zażenowaniem, złością? A może to samo jego imię sprawia, że się rumienisz?

Forever we are
Forever we've been
Forever will be crucified to a dream

Przez dłuższą chwilę milczysz i nawet nie próbuję zgadywać, o czym myślisz. Zamiast tego włączam muzykę: piosenkę Lullaby zespołu The Cure, i ustawiam zapętlenie. Patrzysz na mnie ze zdziwieniem. To, oprócz orgazmu i wściekłości, jest chyba jedyny wyraz twojej twarzy, co do którego nigdy nie mam wątpliwości.
A ja dzisiaj chcę być pewny. Chcę wiedzieć. I chcę cię oznaczyć, uwieść, owładnąć tobą.
Pragnę cię opętać tak, jak ty opętałeś mnie.
Dlatego, zdając sobie sprawę z twojego uważnego spojrzenia, powoli zdejmuję marynarkę i odkładam na biurko okulary, a potem zaczynam poruszać się w rytm muzyki. Kołyszę biodrami. Poruszam brzuchem, ramionami, całym sobą. Luzuję krawat, rozpinam koszulę. Robię to dużo, dużo wolniej niż zwykle. Wiesz, długowieczność ma swoje plusy. Po pewnym czasie można stać się bardzo świadomym własnego ciała i tego, w jaki sposób wygląda ono najkorzystniej. A ja teraz staram się z całych sił, każdy mój ruch, nawet niby przypadkowe opadnięcie kosmyka włosów na moją twarz — wszystko to jest celowe, wymierzone w ciebie, ma cię zwabić i oczarować.
I wiem, że jestem w tym dobry. Kiedy wolno zsuwam z siebie koszulę, każdym centymetrem swojego ciała niemal namacalnie mogę poczuć, jak budzi się w tobie pożądanie. Widzę, jak rozchylasz te słodkie wargi, które chciałbym teraz całować, które chciałbym poczuć na sobie. Moje dłonie przejeżdżają wolno po klatce piersiowej, następnie suną w dół brzucha i docierają do zapięcia spodni. Śledzisz uważnie ten gest i gdy rozpinam rozporek, a potem zsuwam spodnie tak, by zawisły na moich biodrach, słyszę, jak głośno przełykasz ślinę. Jak zawsze, tak i dziś nie mam na sobie bielizny. I czuję twój głód jak coś fizycznego, i dzielę go razem z tobą.
Piosenka zaczyna się po raz kolejny i tym razem niespiesznie zmierzam w twoją stronę, dalej wykonując ruchy, które mają skupić na mnie całą twoją uwagę. Siadam na tobie okrakiem i czuję, jak napina się twoje ciało. I wiem, że napina się dla mnie, dzięki mnie. Kontynuuję na tobie ten erotyczny taniec, a ty patrzysz na mnie jak urzeczony, ale mnie nie dotykasz. Dlaczego mnie nie dotykasz? Czy nie jestem godny twojego pożądania?
Już nie siedzę na twoich kolanach, nieznacznie unoszę się nad tobą. Klęczę, trzymając się oparcia sofy, i poruszam biodrami, które znajdują się teraz dokładnie na wysokości twoich oczu. Pochylam się i na brzuchu czuję twój oddech, a na ustach delikatny dotyk twoich włosów, przyjemne łaskotanie. Wypuszczam powietrze w te włosy, byś i ty mógł poczuć to subtelne mrowienie.
I to zdaje się być kroplą, która przebiera miarę.
Robert Smith śpiewa miękko: Be still, be calm, be quiet now my precious boy, don't struggle like that or I will only love you more i czuję, jak zdzierasz ze mnie spodnie. For it's much too late to get away or turn on the light. Dotyk twoich palców na moim podbrzuszu, wyrywa mi się ciche westchnienie. The spiderman is having you for a dinner tonight. Bierzesz mnie do ust i prawie szaleję od intensywności tego doznania. Chłód twoich warg otulających moją męskość oraz palców mocno zaciskających się na mojej skórze i gorące wnętrze twojego gardła. Zaczynam się poruszać w przód i w tył, jęczę przy tym. W przód i w tył, a ty pieścisz mnie wygłodniałymi dłońmi. To prawie nierzeczywiste. Jak może być rzeczywiste, kiedy jest mi tak dobrze? Zaciskam mocniej ręce na obiciu sofy, moje jęki przeplatają się z muzyką i skrzypieniem skóry. Twój zapach wdziera się do moich nozdrzy i kiedy dochodząc zaczynam krzyczeć, nie wiem już, kim jestem.
Ciężko oddychając opadam na ciebie. Z zamkniętymi oczami wtulam się w zagłębienie twojej szyi. Zaciągam się tobą i trwam tak przez chwilę, a potem prostuję się i ujmuję twoją twarz w dłonie. Całuję cię mocno, zachłannie, prawie kalecząc sobie wargi o twoje zęby, czuję siebie na twoim języku. A potem, ignorując wszelkie przepisy bezpieczeństwa panujące w urzędzie, teleportuję nas do mojego domu.

Come closer my love
I'll violate you in the most sensual way
Until you drown in this love

Lądujemy na ogromnym łożu, myślę, że śmiało zmieściłoby się na nim dużo więcej demonów niż tylko nasza dwójka. Nigdy nie przyprowadzałem cię do tej części domu, sam właściwie nie wiem czemu.
Bezlitośnie rozrywam twoje ubranie. Później będziesz miał do mnie o to żal, ale na razie to się nie liczy, chcę cię całego zobaczyć jak najszybciej. Jakbym chciał sprawdzić, czy od naszego ostatniego razu kilka godzin temu nic się nie zmieniło. Przez ułamek sekundy czuję małe ukłucie zazdrości i ubolewam nad tym, że nie jestem w stanie stwierdzić, czy ktoś inny — czy ON — cię nie dotykał.
Obdarzam pocałunkami każdy centymetr twojego ciała, ale przecież żadnemu z nas nie o to chodzi. Chwytam cię za biodra i niezbyt delikatnie obracam na brzuch. Liżę twój kręgosłup, zaczynając od szyi, a kończąc tuż nad pośladkami. I dopiero tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa. Nie żartowałem mówiąc, że chcę cię oznaczyć.
Gryzę to jędrne ciało, liżę, całuję, ssę. Każdy kawałek musi być moją własnością. Wijesz się pode mną i pojękujesz, a ja kontynuuję tę przeplatankę: przyjemność i mocne ugryzienie. Gdybyś nie był demonem, naprawdę zostałbyś oznaczony, te ślady nigdy by nie znikły. Na razie jednak tyle musi mi wystarczyć.
Zaczynam łagodnie masować twoje pośladki. Chcę dać ci chwilę wytchnienia. Wiem, że ci się to podoba, bo pomrukujesz. Przysięgam, jest to najsłodszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem. Ale nie to jest moim celem. Chcę, byś krzyczał, nie tylko z rozkoszy, ale też po trosze z bólu. Zostawiam cię więc na chwilę i podchodzę do ogromnej szafy, na plecach czuję twój wzrok.
Hej, dlaczego przestałeś?! — protestujesz. I dokładnie w tym momencie udaje mi się znaleźć to, czego szukałem. Gdy odwracam się znów w twoją stronę, usta wyginają mi się w szerokim uśmiechu, oczy pałają błękitem, a w dłoni trzymam czarną, skórzaną szpicrutę. Śmieję się cicho, gdy dostrzegam, jak na twojej twarzy odmalowuje się przemożna potrzeba.

In the grace of your love I writhe, writhe in pain
In 666 ways I love you and I hope you feel the same

Kładę szpicrutę na łóżku i wyciągam z dłoni bicz. Ból podczas wykonywania tej czynności jest nie do opisania, ale już do niego przywykłem. Obserwujesz to. Pewnie zastanawiasz się, po co mi akurat oba te przedmioty. Nie martw się, za chwilę się dowiesz.
Wstań — rozkazuję ci. Jesteś mi posłuszny jak nigdy, bez szemrania, chyba nawet ochoczo wykonujesz polecenie. Każę ci się odwrócić do mnie tyłem i podnieść ręce do góry. Jeszcze raz sprawdzam, czy bicz jest wygaszony. Nie chcę przecież, by na tych smukłych, pięknych nadgarstkach pojawiły się oparzenia. Przywiązuję cię biczem do jednej z kolumn łóżka.
Kiedy kończę drzeć twoją koszulę na pasy i staję za twoimi plecami, by zawiązać ci oczy, słyszę, jak twój oddech staje się płytszy. Nie sądzę jednak, byś się bał. Przecież pod tą iście anielską powłoką drzemie istota co najmniej równie perwersyjna jak ja.
Przyciskam się do ciebie i sięgam ręką po leżącą nieopodal szpicrutę. Jej końcem muskam twoje usta, a wolną ręką pieszczę twój brzuch. Uwielbiam cię dotykać. Twoja skóra, taka gładka; bez żadnej skazy.
Weź koniec pejcza do ust — szepczę ci do ucha i czuję, jaki wpływ mają na ciebie moje słowa wypowiadane w całkowitej ciemności, w której teraz przebywasz. Drżysz przez chwilę, ale nie protestujesz. W nagrodę zaczynam pokrywać twoją szyję pocałunkami. Kiedy dochodzę do wniosku, że na razie tyle ci wystarczy, odsuwam się gwałtownie. Słyszę twój jęk. Dobrze znam to uczucie pustki, dlatego od razu przystępuję do działania.
Najpierw powoli przesuwam szpicrutą po twoich plecach i ramionach. Widzę, jak się niecierpliwisz. Och, ptaszyno. Czyżbyś nie wiedział, że im dłuższe oczekiwanie, tym przyjemniejsza na końcu nagroda cię czeka? Ale dobrze, możemy zrobić po twojemu.
Bez ostrzeżenia smagam cię pejczem po pośladku, a z twoich rozkosznych ust wydobywa się okrzyk zaskoczenia. I zaczyna się na dobre. Biję cię kilka razy, a potem klękam i liżę zranione miejsce. Na przemian to krzyczysz, to jęczysz. W pewnym momencie zaczynasz opadać z sił i utrzymujesz się w pionie tylko dzięki temu, że jesteś mocno związany. Zmieniam zatem taktykę. Gładzę pejczem twoje uda. Najpierw zewnętrzną stronę, potem środek. Wnętrze omijam z premedytacją. Powtarzam te gesty tyle razy, aż wreszcie słyszę to, co chciałem usłyszeć.
Proszę, proszę, proszę! — powtarzasz bez ustanku.
Staję tak blisko ciebie, że z pewnością możesz poczuć, że ja również jestem podniecony. Ujmuję twój podbródek w dwa palce i odchylam twoją głowę w tył, a po szyi muskam cię rękojeścią szpicruty.
O co mnie prosisz, ptaszyno?
Nie odpowiadasz, tylko wciąż powtarzasz to jedno słowo. Twoja skóra jest teraz prawie tak gorąca, jak moja.
Puszczam cię i znów zaczynam cię smagać. Tym razem przez dłuższy czas jest tylko ból, któremu dajesz upust głośnymi krzykami. Kiedy zaczynasz chrypnąć, odrzucam pejcz za siebie i liżę obolałe miejsca. Już prawie nie masz siły jęczeć. Ale oto jednak znajdujesz jej w sobie tyle, że gdy twoim ciałem wstrząsa dreszcz i zaczynasz szczytować, wydajesz z siebie nieprzyzwoicie piękne dźwięki. Na mą czarną duszę, mógłbym tego słuchać godzinami. I będę. Przecież nawet jeszcze w tobie dzisiaj nie byłem.

Bleed well the soul you're about to sell for passion deranged
Kiss and tell, baby we're bleeding well
Bleed well the heart you're about to fail for reasons insane
Kill and tell, baby we're bleeding well
In hell

Właśnie kończę wmasowywanie olejku łagodzącego w twój zaczerwieniony tyłek. Ulga musi być ogromna, bo znów od czasu do czasu pomrukujesz. Zerkam na twoją piękną, piękną twarz. Widzę, że jesteś zmęczony. Na twoich zakrwawionych wargach (kiedy zdążyłeś je tak mocno przygryźć?) błąka się delikatny uśmiech i mam wrażenie, że zaraz po prostu zaśniesz.
Kładę się obok ciebie, a ty, mimo zmęczenia, natychmiast obracasz się w moją stronę. Jak kwiat do słońca.
Musimy to czę... — zaczynasz, ale urywasz w połowie. Coś w wyrazie mojej twarzy sprawia, że zaczynasz marszczyć brwi i nie kończysz zdania. Nieważne, i tak wiem, co chciałeś powiedzieć.
Obejmuję cię w pasie i przetaczam na siebie. Lubię, kiedy tak na mnie leżysz, kiedy mogę poczuć na sobie twój słodki ciężar.
Lewą ręką odgarniam swoje włosy z szyi. Twoje szare oczy stają się wielkie jak spodeczki, gdy dociera do ciebie, o co mi chodzi.
Naprawdę mi na to pozwolisz? — pytasz z niedowierzaniem.
A co, nie chcesz?
Pewnie, że chcę. Ale ty nigdy... To znaczy, przecież ty zawsze... — nie możesz znaleźć słów i to sprawia, że uśmiecham się tak szeroko, że zaraz zacznie mnie boleć szczęka.
Pij, nie pierdol — odpowiadam sentencjonalnie i przyciągam cię do siebie za włosy.
Zamykam oczy i czekam, aż mnie ugryziesz, ale ty wolisz najpierw pomęczyć mnie trochę za pomocą języka. Potem z kolei skubiesz moją skórę zębami. Zabawne, myślałem, że jesteś zmęczony.
Mama nie uczyła cię, żeby nie bawić się jedzeniem? — mruczę gdzieś w okolicach twojego ucha. Twoją odpowiedzią jest wbicie we mnie kłów. To jest tak niespodziewane, że aż muszę jęknąć. Przez chwilę czuję pieczenie w miejscu ugryzienia, ale potem jest już tylko przyjemność, w której zanurzam się całkowicie.
Słyszę odgłosy ssania, a całe moje ciało rozpala się płomieniem, gdy ze mnie pijesz. I nagle czuję się, jakbym znów latał w przestworzach. Albo jeszcze lepiej. Pozwalam moim myślom skupić się na świeżych wspomnieniach: na tym, jak jęczysz, krzyczysz, wijesz się. I niejasno dociera do mnie, że sam zaczynam to robić. A potem odlatuję zupełnie, gdy niespodziewanie nabijasz się na mój wzniesiony erekcją członek i wciąż pijąc zaczynasz mnie ujeżdżać. Nie planowałem tego, ale, ach! Moje myśli stają się jeszcze bardziej chaotyczne i urywane, a jedyne, na czym mogę się skupić, to odczuwanie. W tej chwili masz nade mną całkowitą władzę. Każde miejsce, którego dotykasz, staje w płomieniach namiętności. I tak z łowczego zostaję ofiarą. Otaczam cię ramionami, chcę być bliżej, jeszcze bliżej! Moje biodra wysuwają się na spotkanie z tobą, na ścianie i w najbliższym otoczeniu skaczą błękitne cienie, a po chwili zdaję sobie sprawę, że to przecież moje oczy, które sam nie wiem kiedy otworzyłem, to ich blask. Twoje włosy, tak miękkie, tak cudownie miękkie, są kolejnym źródłem rozkoszy, bo rozsypują się po moim ciele i stymulują mnie jeszcze bardziej, w niewiarygodnie przyjemny sposób pieszcząc moją skórę. W końcu odrywasz swoje usta, nasycony przynajmniej w ten jeden sposób, a twoje oczy błyszczą ekstazą i obaj zaczynamy krzyczeć: ja twoje imię, ty moje. Dochodzimy niemal jednocześnie, a kiedy wszystko się kończy, opadasz na mnie i przez bardzo, bardzo długi czas leżymy, nadal złączeni, i próbujemy nauczyć się od nowa trudnej sztuki oddychania.

Oh I see you crawl you can barely walk
And arms wide open you keep on begging for more
I've been there before knocking on the same door

Leżysz na plecach, a ja raz jeszcze próbuję sprawić, byś czuł wobec mnie to samo, co ja czuję do ciebie. Jestem niegodziwcem. Naprawdę pasuje do mnie moje imię. Chcę cię uzależnić od siebie. Chcę, byś nie mógł beze mnie trwać.
Uderzam w twoje czułe punkty: najpierw długo pieszczę twoją szyję na wszystkie możliwe sposoby. Gładzę ją dłońmi, jestem czuły i subtelny. Potem obcałowuję ją. Traktuję ją jak świętość, którą przecież dla mnie jest, bo stanowi część ciebie. Ale czym byłoby sacrum bez profanum? Rozchylam wargi i zataczam koła językiem, a ty cicho pojękujesz. Zasysam cię do środka i zostawiam malinki. Kiedy już każdy centymetr twojej szyi jest nimi pokryty, siadam ci na podbrzuszu.
Prawą rękę zaciskam na jednym z twoich nadgarstków, choć wiem, że i tak mi nie uciekniesz. Nie teraz. Może rankiem, ale póki światem rządzi noc, będziesz tu ze mną. Drugi twój nadgarstek zbliżam powoli do ust, patrząc ci wyzywająco w oczy. Składam delikatny pocałunek we wnętrzu twojej dłoni, potem przesuwam wargami w górę, aż do palca, gdzie całuję opuszek, i z powrotem. Gdy każdy z palców jest ucałowany, wracam do delikatnej skóry na twoim nadgarstku i robię z nią to, co zrobiłem z twoją szyją. Potem zmiana, przecież nie mogę zaniedbać drugiej ręki.
Czuję, jak jesteś rozpalony. Więcej gry wstępnej ci nie potrzeba, bo już od dawna jesteś gotowy do następnego stosunku. Ale jeśli chcę cię opętać, musisz pragnąć każdego mojego dotyku, nie tylko tego najoczywistszego. Palcami i językiem pieszczę cały twój tors, aż twoja skóra i sutki robią sie tak wrażliwe, że wystarczy sam mój oddech, by wyrwać z ciebie jęk. Dopiero wtedy pomagam ci się podnieść i oprzeć o poręcz łóżka. Czy też jesteś świadom tego, jak nasze ciała idealnie pasują do siebie?
Wchodzę w ciebie powoli, lecz nieubłaganie. Prawą dłonią otaczam trzon twojego penisa i zaczynam się ruszać. Uprawiamy seks w zwolnionym tempie, lecz dzięki temu mogę wchodzić głębiej, mogę pieścić dokładniej. Staram się nie przyspieszać, ale niech skonam, jeśli nie jest to trudne, coraz trudniejsze. Z każdym kolejnym ruchem jęczysz coraz głośniej i już mnie nie ponaglasz, nagle doceniwszy wartość tego dokładnego zbliżenia. W pewnej chwili czuję, jak twoja męskość twardnieje jeszcze bardziej. Jeszcze jeden ruch i wydobywa się z ciebie przeciągły jęk, a po mojej dłoni rozlewa się twoje nasienie. Zamykasz oczy i opierasz się o mnie plecami, a ja podsuwam rękę do twoich ust i z zachwytem obserwuję, jak ją oblizujesz.

That shine on you and tame your burning heart
That bury my truth right into your arms
That worship the tomb of our forlorn love

Daję ci chwilę odpocząć, ale nie trwa to długo. Hej, pamiętasz jeszcze, że nie doszedłem razem z tobą? I kiedy półleżąc opierasz się o moje plecy, moje usta same odnajdują twoje ucho, by szeptać ci miłosne zaklęcia. W porządku, może nie do końca miłosne. Wybieram starożytny język, którego nikt poza mną już dzisiaj nie pamięta nawet z nazwy, a który zawsze wydawał mi się najpiękniejszym dialektem we wszystkich wymiarach. Mocno cię trzymam, a palcem wskazującym wolnej ręki wodzę po twoich wargach, chcąc cię odrobinę pobudzić. Opowiadam ci o tym, jak jesteś piękny i co lubię z tobą robić. Mówię ci o rzeczach, których jeszcze nie robiliśmy, ale które na pewno zrobimy. Wreszcie opowiadam ci o tych przymiotach twojej osoby, które cenię najbardziej.
I choć nie rozumiesz słów przeze mnie wypowiadanych, najwyraźniej ich ogólny sens do ciebie dociera, bo nagle odwracasz się do mnie i zarzucasz mi ręce na szyję, a potem całujemy się.
Nie przerywając pocałunku kładę cię na plecach. Na brzuchu czuję twoją erekcję, mocno do mnie przyciśniętą. Nie czekam na inny znak, tylko od razu w ciebie wchodzę i znów się kochamy.

If I should die before I wake
Pray no one my soul to take
If I wake before I die,
Rescue me with your smile

Jest już prawie ranek. Nie zmrużyłem dziś oka ani na chwilę. Ty też niewiele spałeś, mieliśmy lepsze rzeczy do roboty. Uśmiecham się lubieżnie, gdy przypominam sobie każdą z nich. Spoglądam w dół na twoją twarz, opartą o mój tors. Gładzę cię dłonią po policzku, a ty wzdychasz przez sen. Jesteś lekko zarumieniony i masz rozchylone wargi. Ten widok aż krzyczy do mnie, bym wziął cię w ramiona i zaczął całować. Ale nie zrobię tego. Lubię patrzeć, jak śpisz.
To jedyna okazja, gdy mogę zobaczyć cię z kompletnie rozczochranymi włosami.

Hope I live to tell
The secret I have learned
til then
It will burn inside of me

Jestem już taki zmęczony. Tyle eonów życia. Tyle bólu zagłuszanego alkoholem i ulotnymi chwilami przyjemności z coraz to innymi osobami.
Wiesz, byłem pierwszy. Najwyższy stworzył mnie z małego płomienia i nadał mi imię Satanael. Niewiele pamiętam z tego czasu. A po Upadku zaczęto mnie nazywać Beliarem.
Ten, który nie ma pana. Ten, który podnosi bunt. Niegodziwiec świata. I moje ulubione: nic niewart. Jak przewrotnie.
Tak długo cię szukałem. Byłem zakochany w Astarocie, ale on złamał mi serce. Przez ogrom czasu nie umiałem się pozbierać.
Potem był Jean.
Słodki Jean, paryżanin urodzony pod koniec osiemnastego wieku. Fizycznie był bardzo do ciebie podobny. To właśnie Lucyfer mnie z nim poznał, teraz już chyba wiem, dlaczego. Musiał mieć nieziemską uciechę, widząc jak się zakochuję w twoim sobowtórze i jak potem rozpaczam, gdy twoja replika starzeje się, a w końcu umiera. Bo Jean był tylko człowiekiem. Brakowało mu twojej siły. I nie mówię tu tylko o sile fizycznej, typowej dla demona. Fakt, był kruchy i nie mogłem z nim robić wielu rzeczy, które tobie nie sprawiają żadnego kłopotu. Ale ty masz również siłę ducha. Może jeszcze sobie tego nie uświadamiasz, ale taka jest prawda. Wyobrażam sobie, jaki Lucyfer musiał mieć ubaw obserwując mnie. Tak blisko ciebie, ale nie mając pojęcia, że istniejesz.
Czy wiesz, że trzy czwarte demonów odbiera sobie życie po przekroczeniu magicznego progu trzystu lat? Nie wiem, dlaczego akurat tyle. Może to wystarczająco długo, by zdać sobie sprawę, jak bezcelowa jest egzystencja istoty mroku. Rzecz nie tyczy się, oczywiście, upadłych aniołów. Te, które nie miały wystarczająco dużo woli życia, zabiły się zaraz po Upadku, niezdolne do istnienia bez miłości Stwórcy.
I w końcu cię znalazłem. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Jak wstrząsnęło mną to, że tak zwyczajnie mnie zignorowałeś? Nic niewart, krzyczało coś w mojej głowie. A przecież powinieneś być mój, od razu. W pierwszej chwili byłeś dla mnie tym samym Jeanem, w którym się zakochałem. Ale bardzo szybko się okazało, że różnicie się jak dzień i noc. Że jesteś osobą o innych aspiracjach, apetytach, potrzebach. Kimś o zupełnie innej osobowości. I takim cię pokochałem.
Ale nie powiem ci o tym, bo wciąż trudno mi uwierzyć, że to wszystko nie jest snem albo złośliwą sztuczką Lucyfera. Zwłaszcza, że ty przecież tak bardzo go kochasz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz