Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!

poniedziałek, 15 października 2012

Rozdział X

Raven
Obserwowałem tę uroczą scenkę bez specjalnego zainteresowania, spoglądając kątem oka na Lucyfera. Panie mój, wyratuj mnie z krwiożerczych łap tego szaleńca, któremu przy innych demonach muszę okazywać (nie)należyty szacunek! Kiedy dziecko w końcu się oddaliło, poczęstowałem się kieliszkiem szampana z tacy przechodzącego obok nas kelnera i spojrzałem niechętnie na Beliala.
Cóż to za enfant terrible? – spytałem głosem wręcz ociekającym drwiną. Oboje tak uroczo szczebiotali po francusku, że i ja nie mogłem odmówić sobie przyjemności wypowiedzenia paru słów w swoim ulubionym języku. – Twoja córka? – zagaiłem konwersacyjnym tonem, pociągając z kieliszka niewielki łyk.

Belial
Zgarnąłem od przechodzącego kelnera dwa kieliszki jakiegoś słabego alkoholu i od razu wypiłem ich zawartość duszkiem. Dzięki spotkaniu Mircalii trochę się uspokoiłem, ale nadal byłem zbyt wzburzony, by prowadzić normalną rozmowę, więc tylko zbyłem pytanie demona wzruszeniem ramion.
Nie chwaliłeś się, że jesteś z Lucyferem w aż tak przyjaznych... stosunkach – powiedziałem niskim ze złości głosem i zacząłem rozglądać się za kolejnym kelnerem, byle tylko nie patrzeć na Ravena. Czułem, że jeśli na niego spojrzę, mogę się nie powstrzymać i zrobić mu coś bolesnego, tu i teraz.

Raven
Dlaczego aż tak się tym emocjonujesz? – spytałem, wzruszając lekko ramionami. – Mówię ci, nabawisz się kiedyś nerwicy z tym swoim narwanym charakterkiem – stwierdziłem, pociągając kolejny łyk z kieliszka i rzucając szybkie spojrzenie w kierunku Lucyfera.
Po chwili znowu przeniosłem wzrok na stojącego przede mną demona. – Swoją drogą, dobrze wyglądasz. Przyznam, że to całkiem miła odmiana, zobaczyć cię w końcu w czymś, co nie byłoby skórzanymi spodniami – mruknąłem, przesuwając uważnym spojrzeniem po jego eleganckim garniturze.

Belial
Spojrzałem na Ravena z niedowierzaniem.
Dlaczego ja się tak emocjonuję?! – powiedziałem podniesionym głosem. – Dla... Już ja ci powiem, dlaczego – warknąłem. Złapałem demona wpół i teleportowałem nas do mieszkalnej części pałacu Lucyfera, w której teraz było ciemno i pusto.
Zmaterializowaliśmy się w kompletnej ciemności, ale dobrze znałem rozkład tego pomieszczenia. Znajdowaliśmy się w szerokim, wyłożonym marmurem holu, a mówiąc ściślej – w ukrytej za załomem niszy. Mocno pchnąłem Ravena na ścianę, aż odgłos jego pleców uderzających o mur rozniósł się głośnym echem, po czym doskoczyłem do niego i zacisnąłem dłonie na jego ramionach.
A więc teraz sobie porozmawiamy. To jak dobrze znasz Lucyfera?

Raven
Bezwiednie uniosłem dłonie, czując na ramionach silny nacisk palców demona. Z moich ust wyrwał się cichy śmiech. Niezmiernie bawiło mnie jego rozdrażnienie, nawet pomimo tego, że moja sytuacja nie przedstawiała się w tym momencie zbyt wesoło.
Gdyby nie fakt, że brak mi śmiałości na wypowiedzenie takich słów... Powiedziałbym, że znam go lepiej, niż ktokolwiek – wyszeptałem. – Niech jednak usatysfakcjonuje cię informacja, powszechnie zresztą znana, że jestem jego najwierniejszym sługą. Doprawdy, twoje rzadkie i krótkie odwiedziny w Piekle sprawiają, że od czasów Upadku nie jesteś na bieżąco z nowinkami. – Uśmiechnąłem się krzywo i podniosłem wzrok na swojego rozmówcę. W otaczających nas ciemnościach widziałem tylko niewyraźny zarys jego głowy i złowrogi błękit tęczówek, które zdawały się przewiercać mnie na wylot. – Spytam jeszcze raz, Belialu: dlaczego tak się tym emocjonujesz? Czyżbyś rościł sobie prawo do rozporządzania moimi uczuciami? Czy może kryje się pod tym... coś jeszcze?

Belial
Stłumiłem wbierający w moich trzewiach warkot. Och, jemu brak śmiałości? I jeszcze mówi to z tak rozbawioną miną? Dobre sobie! Odetchnąłem głęboko, a po chwili przybliżyłem się do Ravena, jakbym chciał go objąć, i rozluźniłem nieco uścisk dłoni na jego rękach.
Zabawne, że wspominasz o wierności – mruknąłem cicho z ustami przy jego uchu. Musnąłem wargami jego szyję, a potem gwałtownie odsunąłem się w tył, puszczając go całkowicie. – To cóż to za nowinki, które mnie ominęły? – zapytałem półgłosem z lekką kpiną, celowo ignorując dalszą część jego wywodu. – Czyżbyś był... hmm... nie wiem, jak to najlepiej nazwać, ale niech będzie... faworytą księcia Lucyfera?

Raven
Skrzyżowałem ramiona na piersi i spojrzałem na niego krzywo, chociaż wątpię, by wyłapał to w mroku spowijającym hol.
Tak, pieprzymy się z Lucyferem dzień i noc – syknąłem tonem wręcz ociekającym sarkazmem, po czym westchnąłem teatralnie. Szkoda, że w tamtej chwili nie mogłem zobaczyć jego miny; założę się, że była przezabawna. – Zawsze myślisz tylko o jednym, co? Wyobraź sobie, że istnieją na tym świecie relacje, które nie opierają się tylko i wyłącznie na seksie. – Postąpiłem krok naprzód. – Dlaczego unikasz odpowiedzi na moje wcześniejsze pytanie, książę?

Belial
Hmm... Czy zawsze myślę tylko o jednym... I tak, i nie – odpowiedziałem natychmiast, chcąc zatuszować tym lekką dezorientację. Skoro się nie pieprzą, to całe to zajście w sali bankietowej... Co to kurwa miało być? – Ale sam chyba najlepiej o tym wiesz – kontynuowałem z uśmiechem. Przyglądałem się uważnie demonowi, ciesząc się w tej chwili, że z kotami łączy mnie nie tylko niezależność, ale też i zdolność widzenia w mroku. Raven wyglądał na zaciekawionego i dyskretnie rozbawionego. Widok ten strasznie mnie irytował, miałem ochotę zetrzeć mu z twarzy to krzywe spojrzenie. – Tak sobie rozmyślam nad twoimi słowami, i wiesz co? Choć wyobraźnię mam naprawdę bujną, o ile nie wybujałą jak biust Lilith, to naprawdę ciężko mi sobie wyimaginować taką relację u demonów – powiedziałem po chwili i podszedłem do Adama. Tak jakby. Właściwie to po prostu go minąłem i oparłem się plecami o ścianę. – Może zatem zechcesz mi naświetlić istotę swojej interpretacji? – dokończyłem niedbale, wyjmując z wewnętrznej kieszeni marynarki papierośnicę. Wydobyłem ze srebrnego pudełka papierosa i zatknąłem go sobie w usta, a potem przypaliłem płomykiem przywołanym na czubek palca, tym samym oświetlając przez chwilę swoją twarz. Zaciągnąłem się głęboko i spojrzałem wyczekująco na demona.

Raven
Wyimaginuj sobie zatem w tej swojej rzekomo bujnej wyobraźni, iż nie każdy musi być równie prostolinijny jak ty – warknąłem gniewnie, ale niemal natychmiast się uspokoiłem. Nie dam się sprowokować. – Cóż, Belialu, stwierdzam z przykrością, że obca jest ci piękna sztuka konwersacji. Nasza rozmowa w dosyć niebezpieczny sposób zaczęła przypominać jednostronne przesłuchanie, czego jako wolny demon nie mam zamiaru dłużej tolerować. – Wykrzywiłem usta w wyjątkowo wrednym uśmieszku, po czym odwróciłem się na pięcie i skierowałem w stronę sali bankietowej. – Wybacz, że cię opuszczam, ale chciałbym jeszcze chwilę porozmawiać z moim panem. Nie wiem czy wiesz, ale szczególnie gustujemy... w języku francuskim – rzuciłem przez ramię prowokacyjnym tonem, po czym zaśmiałem się cicho. – Żegnam.

Belial
Żarzący się w mojej dłoni papieros stanął w ogniu, gdy przebrzmiały słowa wypowiedziane przez Ravena. I to niby mi się wszystko kojarzy?! Oderwałem się od ściany i szybkim krokiem podążyłem za oddalającym się demonem. Czy muszę mówić, że byłem wściekły? Tak cholernie wkurwiony, że cały korytarz świecił się na niebiesko. Po krótkiej chwili dogoniłem mężczyznę. Złapałem go za ramię i pociągnąłem za sobą z powrotem w kierunku niszy, nie zważając na jego protesty.
Ach, więc jestem prostolinijny? – wymamrotałem. – To teraz porozmawiam z tobą w duchu mojej prooostolinijnooości – sarknąłem przeciągając samogłoski i pchnąłem Ravena na ścianę. Natychmiast go obróciłem, nie chcąc patrzeć na jego twarz. Te jego szydercze spojrzenia naprawdę już mi działały na nerwy. – Masz rację, chyba faktycznie nie jestem stworzony do prowadzenia z tobą konwersacji, za bardzo mnie wkurwiasz – warknąłem i pociągnąłem go za włosy, a drugą dłonią unieruchomiłem jego nadgarstki tuż nad jego wygiętą w tył głową. – Swoją drogą, strasznie jesteś wobec Lucyfera służalczy i uniżony, jak na wolnego demona – rzuciłem z wściekłością i puściłem jego włosy, w zastępstwie rozpinając jego rozporek. – Przestań się wiercić, i tak ci nic to nie da – warknąłem, gdy zaczął się wyrywać jeszcze energiczniej.
Chwilę później już miał opuszczone do połowy spodnie, a po tej szamotaninie obaj mieliśmy przyspieszone oddechy. Przysunąłem się do niego jeszcze bardziej, przygważdżając całym sobą jego ciało do zimnej ściany. – Nie przepadam aż tak za francuskim. Jako prostolinijny demon chyba wolę bardziej pierwotne metody porozumiewania się – powiedziałem słodko, a potem ugryzłem go w ucho.