Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!

poniedziałek, 24 września 2012

Rozdział IX

Raven

Siedziałem przy biurku w swoim gabinecie i lizałem świeżą ranę na nadgarstku, która powoli zaczynała się już zabliźniać. Dosłownie przed chwilą nakarmiłem Cor kilkoma kroplami swojej demonicznej krwi - chowaniec utrzymywał, że ma dla mnie jakąś interesującą wiadomość, poza tym byłem mu to winny za parę zaległych przysług natury szpiegowskiej. Spoglądając z zamyśleniem w ciemne, mądre oczy kruka, pogładziłem go delikatnie po skrzydłach, uaktywniając łączącą nas telepatyczną więź. Niemal natychmiast w mojej głowie zabrzmiał spokojny głos chowańca.
- Słyszałem, że w kręgu księcia Beliala dzieją się nieprzyjemne rzeczy.
- Ach tak? - mruknąłem, starannie ukrywając zainteresowanie. Cor przekrzywił głowę, patrząc na mnie z uwagą, po czym kontynuował w podobnym tonie:
- Wszyscy są nieźle wystraszeni. Podobno książę...
- Uwielbiasz rozsiewać plotki, czyż nie? - przerwałem mu gwałtownie, odrywając się od rany i prostując na fotelu. - Skończ już. Mam teraz inne rzeczy na głowie. - Przerzuciłem na drugi koniec biurka stos dokumentów do podpisu i zacząłem przeglądać poranną korespondencję, zerkając na ptaka ponaglająco. - Miałeś mi przekazać jakąś ważną informację. Jeśli było nią bajdurzenie o wyczynach księcia Beliala, to najlepiej dla ciebie byłoby, gdybyś opuścił mój gabinet. I to w trybie natychmiastowym.
Kruk zatrzepotał z irytacją swoimi ogromnymi skrzydłami, ale ja zrobiłem tylko znudzoną minę, nic nie robiąc sobie z jego popisów.
- A zatem? - zachęciłem go.
- Książę Lucyfer urządza bankiet.
Uniosłem lekko brwi i powróciłem do przeglądania listów.
- Dlaczego zatem nie dostałem oficjalnego zaproszenia?
- Otrzymasz je dopiero za kilka dni.
- I ty, rzecz jasna, wiesz o wszystkim z wyprzedzeniem?
Gdyby kruk umiał się tajemniczo uśmiechać, nie wątpię, że właśnie w tej chwili by to uczynił.
- Kto oprócz mnie jest zaproszony? - rzuciłem od niechcenia, wpatrując się intensywnie w jakiś szczególnie niechlujnie napisany raport. Oj, chyba poleci dzisiaj parę rogatych głów, słowo daję.
- Ci co zwykle. Wiecznie nadęta śmietanka towarzyska Piekła. I parę sukkubów w charakterze wątpliwej rozrywki.
- Zapewne najwyżej postawieni też się tam pojawią - wymamrotałem, odgarniając za ucho parę nieposłusznych kosmyków moich długich włosów. Nagle jakoś straciłem zainteresowanie dokumentami. Wyglądało na to, że spotkam na tym bankiecie paru starych i nowych znajomych, których widok nie sprawi mi najmniejszej przyjemności. Ale czymże są takie drobnostki wobec perspektywy zobaczenia się z moim panem, którego nie widziałem od wielu bolesnych tygodni?
Spoglądając z uśmiechem na stojącego nieruchomo kruka, pogładziłem go po skrzydłach i zacytowałem mu poważnym tonem fragment naszego ulubionego wiersza:
- Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony, niczym demon rozmarzony;
Na podłogę cień dziobaty rzuca lampy złota kruż,
Cień, co duszę mą nieszczęsną, jak posępny srogi stróż,
Więzić będzie...
- ...Zawsze już - dokończył Cor. - Czyżbyś miał w planach dręczenie nieszczęsnej duszyczki pewnego pisarza, którego tak sprytnie opętałeś przeszło dwieście lat temu? - spytał po chwili, rozkładając szeroko swoje ogromne, czarne jak noc skrzydła.
- Skądże znowu - skłamałem gładko, po czym wstałem z fotela i otworzyłem okno. - A teraz już leć. Muszę jeszcze chwilę popracować.
- Chyba pomyśleć o zabarwionych na niebiesko oczach pewnego rozpustnego księcia - zakpił kruk, gdy tylko znalazł się w powietrzu, poza zasięgiem moich dłoni. Syknąłem gniewnie, marząc w tej chwili tylko o tym, by wyrwać bezczelnemu zwierzakowi parę piór z ogona. Kiedyś dam ci nauczkę, niewdzięczniku, obiecałem mu w myślach, zatrzaskując ze złością okno.

Kilka dni później.

Dzisiejszego wieczoru postawiłem na czerń i wszystko, co na sobie miałem, było w tym kolorze - doskonale skrojony, trzyczęściowy garnitur, jedwabna koszula i krawat. Jedyny wyjątek stanowiła srebrna biżuteria – fantazyjny piercing w uchu i kilka pierścieni na palcach. Nic wyszukanego, aczkolwiek całkiem dobrze komponowało się to z moją jasną skórą, szarymi oczami i długimi, ciemnymi włosami, opadającymi niedbale na ramiona i plecy. Przystanąłem przed ogromnym lustrem w pałacowym korytarzu i przyjrzałem się sobie krytycznie, przygryzając lekko dolną wargę. Chyba wszystko było w porządku. Odetchnąłem głęboko i strzepnąłem z klapy marynarki jakiś drobny pyłek, przygotowując się psychicznie do wkroczenia na salę wypełnioną przedstawicielami piekielnej arystokracji. Rzecz jasna, nie żałowałem tego, że się tu pojawiłem, było jednakże parę spraw, które napawały mnie dużo mniejszym optymizmem. Z pewnym niepokojem przywołałem w myślach wspomnienia ostatniego bankietu, kiedy to Lilith usiłowała mnie przekonać, bym przekwalifikował się na inkuba. Wzdrygnąłem się z niesmakiem. Jakkolwiek nie było w Piekle osoby, która znaczyłaby dla mnie więcej niż Lucyfer, tak wobec jego szanownej małżonki starałem się trzymać na duży dystans. Przy czym "starałem się nieudolnie" byłoby chyba znacznie lepszym określeniem, jako że rzadko kiedy udawało mi się wyrwać z jej zachłannych pazurów. Znając życie, dzisiaj znowu czeka mnie powtórka z rozmów przesyconych mało subtelnymi seksualnymi aluzjami i zachwytami na temat tych małych, nieznośnych ratlerków, których całe tabuny kręciły się ostatnimi czasy po Piekle. "Adamie, coś mi chyba wpadło za dekolt, mógłbyś mi pomóc to wyciągnąć? Och, nie patrz z takim strachem na mojego męża, przecież nie będziesz mnie dotykał w nieodpowiednich miejscach, czyż nie? Adamie, spójrz, to jest mój nowy ulubieniec, chyba cię polubił! Rafuś, poliż Adama po twarzy, on tak kocha pieski! Adamie, a może chciałbyś, żeby ktoś inny cię... polizał? I to nie tylko po twarzy?" Westchnąłem z rozpaczą, ale postanowiłem wziąć się w garść. Dla Lucyfera mogłem znieść wszystko, nawet to. Dopóki był tam ze mną, nic innego się nie liczyło, prawda? Wkroczyłem pewnie na salę, ignorując skupione na mnie zaciekawione spojrzenia, po czym od razu skierowałem się do miejsca, w którym siedział Lucyfer.
- Panie mój. - Nie ośmielając się spojrzeć mu w oczy, przykląkłem na jego kolano i położyłem dłoń na piersi w niemym geście uwielbienia.
- Wstań, Adamie - powiedział łaskawie Lucyfer. Podniosłem się powoli, wpatrując się w niego zachłannie. Ciekawe, czy tak właśnie czują się aniołowie, gdy spoglądają w oblicze Najwyższego, przemknęło mi przez głowę, po czym od razu zrugałem się za te niedorzeczne myśli. Bzdura. Na pewno nie czują aż tak ogromnej ekstazy i szczęścia jak ja, gdy patrzę na mego jedynego pana, stwierdziłem. A warto wspomnieć, że Lucyfer zawsze przyciąga pełne zachwytu spojrzenia, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy są wprost oczarowani przeklętym pięknem upadłego anioła. Smukła i pełna gracji sylwetka, podkreślona eleganckim strojem. Długie, jasne włosy spływające lśniącą kaskadą na ramiona i plecy. Piękna twarz o wąskim nosie, idealnie wykrojonych ustach i wysokich kościach policzkowych. Błękitne oczy w kształcie migdałów, spoglądające na wszystko i wszystkich z należną stanowisku mego pana dumą i wyniosłością.
Gwiazda Zaranna. Niosący Światło. Twoje imię tak bardzo do ciebie pasuje. Mój stworzycielu, mój jedyny panie, ty, który spętałeś mnie żelazną siłą swojej woli, bym już zawsze stał wiernie u twego boku. Nigdy cię nie zdradzę. Wskoczę za tobą w ogień i pójdę na sam koniec świata. Jestem twój, od zawsze i na zawsze. W moich oczach mimowolnie stanęły łzy.
- Tak bardzo tęskniłem, panie - wyszeptałem, po czym zbliżyłem się i przywarłem ustami do jego dłoni, obdarzając ją pełnym uwielbienia pocałunkiem.


Belial

Przeglądałem się w lustrze po raz ostatni przed wyjściem. Nie było mi spieszno na ten cały pożal się Szatanie bankiet, zwłaszcza, że już i tak byłem solidnie spóźniony. Poprawiłem mankiety olśniewająco białej koszuli i rozluźniłem odrobinę wąski, czarny, skórzany krawat. Przyjrzałem się krytycznie czarnemu garniturowi z atłasu. No cóż, nie mogłem mu nic zarzucić, był idealnie skrojony. Ale i tak wolałbym swoje skórzane spodnie. Prysnąłem Hugo Bossem w powietrze i wszedłem w tę mgiełkę zapachu, który od razu szczelnie do mnie przyległ. Sprawdziłem, czy mam w kieszeni uzupełnioną papierośnicę (miałem) i stwierdziłem, że dłużej tej farsy nie wypada mi odwlekać. Westchnąłem ciężko i teleportowałem się do pałacu Lucyfera.

Kiedy z trzaskiem zmaterializowałem się w holu, od razu obległ mnie tłum sukkubów. I jeden zazdrosny moim powodzeniem zmanierowany inkub (ej, koleś, nie słyszałeś, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek? pozbądź się lepiej tych lampasów i pantalonów!). Z przyklejonym do twarzy czarującym uśmiechem numer trzynaście udałem, ze jest mi niewymownie przykro, ale obowiązki wzywają i same panie wiedzą... Z ulgą czym prędzej się oddaliłem od tego towarzystwa.

Wszedłem na salę, rozglądając się uważnie. Nie, żebym kogoś wypatrywał... Ot, małe rozpoznanie terenu. Mimo mojej wzmożonej czujności nie udało mi się uniknąć spotkania z Lilith. W pewnej chwili poczułem ostry, cytrusowy zapach jej perfum. I zanim zdążyłem się ulotnić, już wbijała mi te swoje długie pazury w przedramię.
- Och, Belialu, nareszcie jesteś! - powiedziała kuszącym w jej mniemaniu głosem. Jeśli o mnie idzie, był po prostu modulowany i już. - Gdzieś ty się tak długo podziewał? Już myślałam, że całkiem o mnie zapomniałeś! - kontynuowała swoją tyradę, tym razem głosem rozkapryszonej dziewczynki. I głos ten ani trochę nie pasował do faktu, że kobieta właśnie złapała mnie za tyłek.
- Witaj, Sukkubino Lilith Białolica, Małżonko Lucyfera - przywitałem się oficjalnie i niemal automatycznie zdjąłem jej rękę z moich pośladków.
- Co tak sztywno? - zapytała i zrobiła naburmuszoną minę. Zaraz potem roześmiała się i przysunęła do mnie, ocierając się swoimi wielkimi piersiami o moje ramię. - A może inne rejony też już masz sztywne? Może mogłabym ci ulżyć w cierpieniu, mój uroczy buntowniku... - powiedziała oblizując wargi i trzepocząc nienaturalnie długimi rzęsami.
Ja pierdolę. Kiedyś specjalnie ją zaciągnę do łóżka i tak przećwiczę, że do końca tej swojej jebanej egzystencji nie będzie miała ochoty na seks. Ha. Wór na głowę i za ojczyznę.
- Jak zwykle jesteś urocza - odparłem z szerokim uśmiechem. - O, spójrz, czy to przypadkiem nie Astaroth do ciebie macha? - udałem zainteresowanie, a gdy tylko sukkub się odwrócił, natychmiast się teleportowałem na drugi koniec sali i głośno zakląłem, bo któryś z tych kurduplastych czworonogów zaczął mnie obwąchiwać. A potem obwarkiwać.
Parsknąłem na niego jak kot i dopiero po chwili się zorientowałem, że ktoś przygląda mi się z rozbawieniem. - Cześć, Levi - przywitałem się flegmatycznie z Leviatanem. Książę Zachodniego Piekła tylko skinął mi głową i wrócił do obżerania się smakołykami z suto zastawionego stołu. Rozejrzałem się dyskretnie, czy przypadkiem nikt inny mi się teraz nie przypatruje, i cicho pogwizdując, kopnąłem psa tak mocno, że z piskiem wyleciał przez okno. Spacerkiem oddaliłem się z miejsca zbrodni, nie zważając na zaskoczone spojrzenia demonów.

W końcu dostrzegłem sprawcę tego całego zamieszania i natychmiast do niego podszedłem. Akurat rozmawiał z rudowłosym Samaelem, do którego kiedyś miałem słabość. Słabość owa przeszła mi natychmiast, gdy podczas orgazmu jego oczy przybrały swój naturalny, wężowy wygląd.
- Siema. Lucek, masz do mnie jakąś sprawę? Bo wiesz, bez urazy i tak dalej, ale chętnie już bym stąd poszedł - wyszeptałem mu na ucho.
Lucyfer uśmiechnął się nieznacznie.
- Poczekaj, to będzie wielkie wydarzenie. Zamierzam dziś ogłosić Piekłu wielką nowinę - powiedział uroczyście, a ja natychmiast zmarkotniałem. Kiedy wpadał w ten swój pompatyczny ton, mógłby trwać najazd smoków a ten dalej by trwał w swoim postanowieniu. - Chodź, usiądziemy sobie na podwyższeniu, to nikt niepożądany nie będzie cie zaczepiał - dodał puszczając do mnie oko.
Słowo daję, czasem miałem wrażenie, że koleś mimo wszystko zdaje sobie sprawę z poczynań swojej uroczej żony.
Podążyłem za nim i usiadłem na jednym z pięciu ozdobnych foteli. Po jednym dla każdego z głównych książąt, do tego bonus, zapewne dla Lilith. Postarałem się, by siedzieć z brzegu, żeby przypadkiem nie mogła się zainstalować obok mnie.

Przez parę minut słuchałem znudzony nowinek z piekła rodem, które wyrzucał z siebie Lucyfer. Głowę oparłem na ręce i bawiłem się jednym ze swoich rogów, a wzrok miałem utkwiony w podłodze, dlatego też nie od razu zorientowałem się, co się dzieje. Zaniepokoiło mnie dopiero milczenie Lucka. Wgapiał się w jakąś klęczącą przed nim postać, która wyglądała dziwnie znajomo.
- Panie mój - usłyszałem i drgnąłem. Co kurwa...? Czy to jest...?
- Wstań, Adamie - powiedział pobłażliwie Lucyfer.
Patrzyłem z osłupieniem, jak Raven wstaje i wpatruje się w demona z tak wielkim uwielbieniem wypisanym na twarzy, że aż mnie coś ścisnęło w środku.
- Tak bardzo tęskniłem, panie - wyszeptał mój kochanek i... pocałował Lucyfera w rękę?! O CHUJ TU CHODZI?!
- Ja za tobą również, ale już wystarczy tych czułości, demony patrzą - powiedział z uśmiechem blondyn.
Patrzyłem na to wszystko z coraz większym zdezorientowaniem, zwłaszcza, że nagle otoczenie nabrało niebieskich barw, a ja dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to nie zasługa spektakularnej zmiany oświetlenia, tylko moich wykrwawiających się błękitem oczu. I dopiero wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem całą tą sytuacją wkurwiony.
- Beliarze, chciałbym ci przedstawić... - zaczął Lucyfer, ale gdy na mnie spojrzał, momentalnie zamilkł.
- Nie musisz, doskonale się z Kruczkiem znamy - odparłem przesadnie słodko, a wszystkie demony, które stały w pobliżu, natychmiast zaczęły się oddalać od podwyższenia, jakby wyczuwając, jak bardzo jestem wściekły, i że w takim stanie mogę być bardzo niebezpieczny. Raven natomiast tylko drgnął, słysząc moje słowa, i spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami, które po chwili stały się jeszcze większe, prawdopodobnie z zaskoczenia. - A teraz, jeśli wybaczysz, chciałbym przez chwilę porozmawiać z twoim... Adamem - dokończyłem wypranym z emocji głosem. Temu spokojowi przeczył jednak lodowaty blask moich oczu, wciąż oświetlający najbliższe otoczenie.
Zanim któryś z demonów zdążył zareagować, poderwałem się z miejsca i z przesadną delikatnością ująłem nadgarstek Ravena, a potem bez słowa zacząłem prowadzić go w jakieś bardziej ustronne miejsce.
- Idioto, puszczaj mnie, muszę wracać do mojego pana! - zawołał. Błyskawicznie się odwróciłem.
- I wrócisz. Później. Może - powiedziałem bardzo cicho, świdrując go spojrzeniem. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale nagle poczułem, jak ktoś mi wskakuje na plecy i zaczyna krzyczeć moje imię. Otworzyłem szeroko oczy, a zdumienie zaczęło wygaszać błękit moich tęczówek. Bezwiednie puściłem rękę Adama.
- Mircalla? - wyszeptałem zszokowany i odwróciłem głowę, a do mojego policzka natychmiast przywarły małe, dziecięce usteczka. - Co ty tu robisz? Jak...? Kto cię tu wpuścił...?
- Och, Belusiu, jak zawsze tyle pytań! - wyszczebiotała dziewczynka i mocniej się do mnie przytuliła, próbując przy okazji przenieść się z pleców na moją klatkę piersiową, co przy tak pełnej falbanek długiej sukni nie było wcale proste.
Automatycznie wziąłem Mircallę na ręce, a ona znów się we mnie wtuliła. - Lucyfer mnie zaprosił. Powiedział, że to taki gest pojednania z tobą - powiedziała poważnym, niepasującym do wyglądu trzynastoletniej lolitki głosem. - Tak się za tobą stęskniłam! - zawołała.
- Ja za tobą też - odparłem cicho i mocniej uścisnąłem to dziecięce ciałko, a potem ze śmiechem okręciłem się parokrotnie dookoła własnej osi, wywołując tym salwę słodkiego śmiechu dziewczynki. Dół jej sukni zafurkotał, a jej długie, jasnoblond loki zafalowały w powietrzu. Kiedy się zatrzymałem, mój wzrok padł na milczącego Ravena, który przyglądał się temu zajściu z nieodgadnioną miną. I zaraz znów wezbrał we mnie gniew. - Widzisz, ma petite, to nie jest najlepsza chwila. Pozwolisz, że na moment cię opuszczę? Obiecuję, że zaraz wracam - powiedziałem miękko, jednak przez cały czas patrzyłem przy tym Adamowi w oczy. Postawiłem dziewczynkę na ziemi, a ona od razu odwróciła się i podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem.
- Oczywiście, mon ami - powiedziała poważnie i zniknęła w tłumie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz