Jakiś czas temu zapowiadałyśmy kilka niespodzianek dotyczących bloga. Oto nadszedł czas, by je ogłosić.
Po pierwsze - zawieszamy tę stronę.
"Słodki Kruk i Książę Piekieł" było naszym pierwszym wspólnym opowiadaniem i darzymy je wielkim sentymentem, ale na chwilę obecną nie zamierzamy go kończyć. Może w przyszłości... Z łatwością można zauważyć, jak koncepcja opowiadania i nasze umiejętności wręcz drastycznie się zmieniały z każdym kolejnym rozdziałem. Ta rozbieżność między początkiem a tym, co było później, okazała się zbyt duża, by kontynuować tę historię.
Nie martwcie się jednak, gdyż...
Po drugie - nie porzucamy Ravena i Beliala.
W gruncie rzeczy, nie tylko ich nie porzucamy, ale co więcej: zamierzamy wprowadzić kilku nowych bohaterów.
Ten blog pozostanie dla nas pamiątką, choć nie wykluczamy, że z czasem usuniemy stąd nasze teksty. Nie znikną one jednak, ponieważ...
Po trzecie i najważniejsze - przenosimy się na nowego bloga, dostosowanego do naszych chęci i potrzeb. Znajdziecie go pod tym adresem: www.yaoizm.blogspot.com
Dziękujemy za Waszą obecność tutaj i serdecznie Was zapraszamy na Kapłanów Yaoizmu. Czekają tam na Was trzy rozdziały innego opowiadania o Ravenie i Belialu. I - żeby było milej - możemy Was zapewnić, że tym razem będzie ono miało właściwy koniec. Nowe rozdziały pojawiać się będą w każdą niedzielę.
Alex i Nana
Słodki Kruk i Książę Piekieł
Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!
niedziela, 2 listopada 2014
czwartek, 19 września 2013
Rozdział XIII
Belial
Wstrzymałem
oddech, gdy Raven na dłuższą chwilę zatrzymał się przy mojej
szyi. Do kogo modlą się diabły? Do kogo może zwrócić się
upadły anioł, gdy nic od niego nie zależy? Nigdy tego nie
wiedziałem, dlatego i teraz tylko w myślach uparcie powtarzałem
jak mantrę: Nie rób tego. Nie dawaj mi powodu do zwątpienia.
Czułem jego ostre zęby, napierające na moją skórę, i niemal się
do niego modliłem. Choć taki krwawy pocałunek jest ogromną
przyjemnością dla obu stron, nie chciałem go w tej chwili. Tak
bardzo chciałem natomiast uwierzyć, że nie jestem dla Ravena tylko
naczyniem z mocą.
I
oto cud – rozkoszny dotyk jego języka znacznie niżej! Połączenie
niewysłowionej ulgi i ogromnej przyjemności wydarło ze mnie jęk,
zaraz jednak uciszony pocałunkiem. Ten wcześniejszy moment
właściwie niczym nieuzasadnionego strachu sprawił, że przestałem
być tak gwałtowny. Zataczałem powoli koła, od czasu do czasu ssąc
język Ravena; przygryzając jego dolną wargę coraz mocniej, jakbym
testował wytrzymałość: jego na ból, lub swoją – kiedy
wreszcie stracę całą cierpliwość? To było jak stanie na
krawędzi. Jeden nieuważny ruch, i spadasz, wszystko przesądzone.
Położyłem
dłonie na plecach Ravena. Niemal od razu i bez udziału mojej woli
ponownie zjechały w dół, do jego tak kuszących pośladków, co
wywołało cichy jęk z ust mężczyzny. I w tym momencie spadłem.
Zacząłem
całować Adama zachłannie, a moje ręce z równą zaborczością
wędrowały po całym jego ciele: ugniatając, masując i głaszcząc,
aż wreszcie zawędrowały do rozporka jego spodni. Rozsunąłem
zamek, czyniąc z tego pieszczotę; całą dłonią przesuwałem po
nabrzmiałym kroczu. Kiedy po chwili ciało Ravena nie było już
osłonięte żadną częścią garderoby, opadłem na kolana i
chwyciłem mocno jego wystające kości biodrowe. Zadarłem głowę
do góry, napotykając tym samym spojrzenie szeroko otwartych oczu o
tęczówkach w kolorze stali i opiłków żelaza. Uśmiechnąłem się
szeroko i przymknąłem na moment powieki.
– Ten
raz będzie specjalnie dla ciebie – powiedziałem najbardziej
uwodzicielskim tonem, na jaki było mnie stać, gdy ponownie
otworzyłem oczy. Czułem, jak – który to już raz dzisiaj? –
wykrwawiają się lodowatym blaskiem, omiatając bladoniebieską
poświatą wszystko w najbliższym otoczeniu.
Pogładziłem
kciukami zagłębienia, a potem wzmocniłem uścisk dłoni. Powoli,
niemal leniwie (choć w środku aż gotowałem się z
niecierpliwości!) zbliżyłem się do wzniesionego erekcją członka
mojego kochanka. Równie niespiesznie oblizałem żołądź, czując
przy tym słony posmak, zostawiony tam przy mojej wcześniejszej
próbie „ukarania” Ravena. Zadziwiające, jak cienka jest u mnie
granica między karą a nagrodą.
Zacząłem
pieścić go językiem. Później do języka dołączyły zęby;
delikatnie odsunąłem nimi napletek, by móc swobodnie zrobić to,
na co miałem ochotę już od dłużej chwili: wziąć go w usta i
ssać, aż mój ukochany zacznie się wić.
Raven
Przez
dłuższą chwilę stałem nieruchomo, zupełnie jakbym bał się
chociażby poruszyć, w obawie, że nawet najlżejszym gestem czy
słowem zepsuję tę chwilę; tę cudowną, obezwładniającą
przyjemność, która rozprzestrzeniała się po moim ciele wskutek
wszystkich tych pieszczot. Nie robiłem nic, chociaż miałem tak
wielką ochotę krzyczeć. Jęczeć. Wić się. Wyartykułować
ogarniającą mnie przyjemność w każdy możliwy i niemożliwy
sposób. Zatopić się bez reszty w niebieskim spojrzeniu Beliala;
usłyszeć z jego ust słowa wypowiadane tak rozkosznie
nieprzyzwoitym tonem. Wpleść palce w jego cudowne, ciemne włosy.
Zapomnieć, ach, zupełnie zapomnieć o wszystkim w tych silnych,
władczych ramionach; karmić się ułudą bycia tym jedynym,
niezastąpionym, bo przecież w głębi swojej egoistycznej duszy
tego właśnie zawsze pragnąłem najmocniej - być dla kogoś kimś
najważniejszym, całym światem. Chciałem stać się takim dla
Beliala; nawet po tym wszystkim, co między nami zaszło, po złych
myślach i nieprzemyślanych czynach, po wyrzutach i kłótniach,
których gorycz wciąż między nami trwała. Pomimo tego
wszystkiego…
Książę…
Książę. Tak bardzo cię pragnę.
Jednak...
wciąż byłem niepewny. Tak naprawdę nie rozumiałem do końca
motywów postępowania Beliala. Z nim nigdy niczego nie byłem
pewien. Pomimo pozornie oczywistego, może nawet nieco
prostolinijnego zachowania wciąż był dla mnie zagadką. Tajemnicą.
Mówił,
że nie jestem dla niego zabawką. Chciałem mu wierzyć. Chciałem
mu ufać. Ale nie mogłem. Szukałem kłamstw w jego rozpalonych
błękitem tęczówkach; w jego głosie.
Do
czego zmierzasz, mój książę?, pytałem rozpaczliwie; moje
usta opuszczały westchnienia, jednak myśli zmierzały w złym
kierunku, który uniemożliwiał mi pełne odczuwanie rozkoszy; byłem
rozpaczliwie rozdarty między ogromną przyjemnością a niepokojem,
który zasnuwał moje serce niczym woal.
Ale
dokładnie wtedy Belial - zupełnie jakby wyczuł niepożądany
kierunek moich myśli - znowu uniósł spojrzenie i tym razem w tym
pulsującym, szaleńczym błękicie ujrzałem coś więcej niż tylko
namiętność. Było tam coś innego, bez wątpienia, jednak ukryte
tak głęboko, że umykało przy próbie bliższego przyjrzenia się.
Ale widziałem to. Coś na kształt zapewnienia. Prośby o to, bym
nie odtrącał go tak łatwo, tak lekkomyślnie. Może też nadziei.
Chwyciłem się rozpaczliwie tego spostrzeżenia, tego złudnego
cienia obietnicy jak czegoś, co mogłoby mi dać ocalenie.
Uwierzyłem.
I dopiero wtedy zdałem sobie w pełni sprawę, jak bardzo pobudzone
jest moje ciało; w jak rozkoszny sposób ciepłe, wilgotne wargi
Beliala otulają mojego wzniesionego erekcją penisa. Jak umiejętnie
pieści mnie jego zwinny język. To było jak sen.
Chcę
w nim zatonąć bez reszty.
Bezwiednie,
kierując się w tej chwili głównie instynktem, wplotłem palce w
ciemne włosy demona. Zacząłem jęczeć; głośno, przeciągle,
niekontrolowanie. Cofnąłem się nieznacznie i oparłem plecami o
ścianę, bo czułem, że jeszcze chwila, a nie ustoję o własnych
siłach, na nogach, które niebezpiecznie łatwo się pode mną
uginały; ta niezwykła przyjemność stała się tak
obezwładniająca, że nawet podświadomie starałem się od niej
uwolnić; tak jak uciekałem od wszystkiego, co więziło mnie zbyt
mocno, zbyt pożądliwie. Gwałtownie szarpnąłem Beliala za włosy,
chcąc odciągnąć go od swojej męskości - ale oczywiście nic to
nie dało, bo demon tylko warknął niecierpliwie i wzmocnił uścisk
dłoni na moich pośladkach. Krzyknąłem, bo jednocześnie na sile
przybrała także pieszczota, jaką mnie obdarzał. Wydaje mi się,
że chciałem wtedy coś powiedzieć - okiełznać go, powstrzymać
przed zbytnim pośpiechem, przed zadawaniem mi tej trudniej do
zniesienia rozkoszy, ach, a może wręcz przeciwnie, ponaglić go,
zmusić, by robił to szybciej, brutalniej; żeby doprowadził mnie
na szczyt jak najprędzej; sam już nie wiedziałem, czego chcę,
chciałem wszystkiego naraz i od tego uciekałem, i to było tak
słodkie, tak bolesne, i...
....I
jeszcze chwila, jeszcze sekunda w tych rozkosznych męczarniach, a
umrę, tak naprawdę, nieodwołanie, ach! Nie męcz mnie, książę!
-
Belial... Belial - jęczałem jak w transie i brzmiało to zupełnie
tak, jakbym nie znał żadnych innych słów poza tym jednym, które
w kółko powtarzałem; jakby w imieniu demona mieścił się cały
mój świat, ograniczony tylko do nas dwóch; do naszych
przyspieszonych oddechów; jego pieszczot; moich krzyków.
Demon
zassał gwałtownie mojego penisa. Było w tym coś dzikiego,
zaborczego, ale cholernie, ach, cholernie mi się spodobało. Moje
ciało przeszył kolejny, jeszcze intensywniejszy, jeszcze głębszy
dreszcz przyjemności; nie mogąc już dłużej wytrzymać, doszedłem
w ustach Beliala, zalewając mu gardło swoim nasieniem.
I
kiedy było już po wszystkim, trochę niepewne rozchyliłem
zaciśnięte dotychczas powieki, odrobinę obawiając się tego, że
jestem teraz taki odsłonięty, bezbronny przed nim; nagi, nie tylko
w sensie fizycznym, ale i psychicznym. Czułem aż nazbyt dobrze, jak
rozpalona jest moja twarz; byłem zażenowany tym, że wciąż tak
szybko, tak płytko oddycham; że podczas orgazmu przygryzłem sobie
wargę niemal do krwi, sam właściwie nie wiem czemu.
-
Belial - wyszeptałem. Demon wstał, a ja zarumieniłem się jeszcze
mocniej, widząc go tak blisko przed sobą, czując jego zapach, jego
nieokiełznaną siłę; wiedząc doskonale, że gdybym teraz go
pocałował, poczułbym na jego ustach i języku swój smak. I
chociaż wstydziłem się tej myśli nawet przed samym sobą, to w
jakiś pokrętny i perwersyjny sposób całkiem mi się ona
spodobała. Uniosłem nieznacznie głowę, i, przezwyciężając
swoją wrodzoną niepewność, wczepiłem się zębami w dolną wargę
Beliala, ssąc ją lekko. Demon nie pozostał mi dłużny - zachęcony
moimi poczynaniami, bez większych wstępów czy subtelności zaczął
mnie namiętnie całować, wsuwając język do moich ust; przesuwając
dłońmi po moim wciąż wrażliwym po dopiero co doznanym orgazmie
ciele, po mojej ciepłej, nagiej skórze.
Jęknąłem
prosto w jego usta. Ach, tego było zbyt wiele. Chciałem go.
Pragnąłem. Z każdym oddechem, z każdą myślą coraz bardziej.
Tak mocno, że to aż bolało. Oderwałem się od ust demona, od tych
kuszących, miękkich warg i spojrzałem mu prosto w oczy. Nagląco.
Niemal błagalnie.
Uwolnij
mnie. Tylko tobie na to pozwalam, książę...!
-
Belial... Nie dręcz mnie już dłużej... Weź mnie... Posiądź
mnie... Zerżnij... Teraz... Błagam... – Na poły wyszeptałem, a
na poły wyjęczałem, rozpaczliwie zaciskając palce na jego
ramionach. Słowa, te nieskładne, chaotyczne słowa oddawały w tej
chwili całą istotę mojego pożądania, które teraz stało się
naglącą potrzebą, całkowicie realną i namacalną; koniecznością,
która – niezaspokojona - mogłaby mnie najzwyczajniej w świecie
pożreć i unicestwić. - Chcę tego... potrzebuję... - wyszeptałem
cicho, niemal niezauważalnie ocierając się biodrami o swojego
kochanka i mając nadzieję, że zrozumie, w jak ogromnej potrzebie
jestem. Czułem, jak mój penis znowu zaczyna rosnąć i twardnieć;
nieco niecierpliwym gestem przesunąłem dłonią po kroczu Beliala,
upewniając się w ten sposób, że i on jest równie podniecony jak
ja. Wciąż patrząc mu głęboko w oczy, rozpiąłem rozporek jego
spodni.
Normalnie
pewnie bym tego nie zrobił. Ale wtedy byłem rozgorączkowany.
Rozpalony. Całkowicie i nieodwracalnie straciłem nad sobą
kontrolę.
Ale
podobało mi się to, cholera. I Belialowi... Belialowi chyba też.
niedziela, 7 kwietnia 2013
poniedziałek, 11 marca 2013
The Confession
To dla Ciebie, najdroższa.
* * *
I
see
You've
turned your back on love again
And
I feel
You're
stumbling down that road again
Od
rana byłeś jakiś nieswój. Bardziej ponury, bardziej marudny niż
zwykle. Nawet filiżanka gorącej czekolady —
dokładnie takiej, jaką lubisz —
którą przyniosłem ci prosto do łóżka, nie załatwiła sprawy.
— A
wiesz, że największa
orgia w historii odbyła się w 1974 roku na koncercie rockowym w Los
Angeles? —
zagaiłem z uśmiechem. —
Dwieście sześćdziesiąt dwie pary uprawiały uprawiały wówczas
seks.
—
No i co z tego? — rzuciłeś ze
znudzoną miną.
Wzruszyłem
ramionami. Chciałem cię jakoś rozweselić, ale jak widać na tym
przykładzie, rzucanie ciekawostkami nigdy do ciebie nie przemawiało.
Nie jestem pewien, czy mimo to przestanę kiedykolwiek próbować.
—
Albo wiesz, w Tanzanii...
—
Wracam do siebie.
Zamarłem.
—
Nie mogę ciągle u ciebie
przesiadywać. Mam mnóstwo pracy — wyjaśniłeś obojętnie.
Chciałeś
powiedzieć: papierkowej roboty dla tego kretyna, Lucyfera.
—
Mój pan będzie zły, że tak długo
nic nie robię.
Bingo.
Spojrzałem na ciebie, z całych sił
starając się, by w spojrzeniu tym nie było widać gniewu i
zazdrości.
— Wiesz, wcale nie musisz dla
niego pracować. — Powiedziałem po raz nie wiadomo który.
— Nie zaczynaj znowu. —
Skrzywiłeś się, a potem wygrzebałeś się z pościeli i zacząłeś
szykować do wyjścia. Ja w tym czasie kurzyłem papierosa za
papierosem, próbując powstrzymać się przed przywiązaniem ciebie
do łóżka. Perspektywa niezwykle kusząca, ale jedynym tego efektem
byłoby twoje wkurwienie.
— Wychodzę — powiedziałeś po
jakimś czasie i, jak gdyby nigdy nic, wyszedłeś. Papieros w mojej
dłoni buchnął płomieniem. Tak, teraz już mogę sobie być
zazdrosny i rozgoryczony.
I'm
tired of the games
I'm
playing with you
When
you're not here
Nie ma cię zaledwie od dziesięciu
minut, a ja już mam w głowie ułożonych kolejne dziesięć planów
na pozbawienie cię posady u Lucyfera. Za następnych parę minut
będą to już pomysły innego typu. Takie zakładające bardzo
bolesną śmierć twojego „umiłowanego pana” lub umieszczenie
cię w klatce, zdanego całkowicie na moją łaskę.
Your
time is running out
And
you still haven't made up your mind
Can't
you see he's the heartless
And
you're one of a kind?
Twoja nieobecność sprawia, że i
ja biorę się w końcu do pracy. W Urzędzie Rozliczeniowym dawno
mnie nie widzieli, a już na pewno nie w stroju służbowym, więc
nikt nie zwraca na mnie uwagi. W czarnym garniturze, okularach i z
przytłumioną aurą niczym się nie różnię od innych demonów,
które tu pracują.
Wsiadam do windy, zaraz za mną
wsiada Lilith. Kiedy tylko dociera do niej, kim jestem, znowu zaczyna
swoje gierki. Oto przykład demona, który kocha swoją pracę:
sukkub prowadzący castingi na stanowiska sukkubów i inkubów.
Castingi, które bardziej przypominają plan filmu pornograficznego.
Oczywiście, dostaję od niej kilkanaście różnych propozycji, a
wszystkie z nich opierają się na założeniu, że będę uprawiał
z nią seks.
— To może chociaż trójkącik z
Ravenem? — rzuca niby od niechcenia na sam koniec.
Jestem rozdrażniony. Poirytowany.
Wkurwiony.
Walę pięścią w lustro i
roztrzaskuje się ono na milion drobnych kawałeczków. Chyba nigdy
wcześniej się tak nie zachowałem wobec Lilith, nic więc dziwnego,
że patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
— Nie masz nic lepszego do roboty?
Nie wiem, jak na przykład zaspokojenie swojego męża? — rzucam
niskim ze złości głosem i staram się przy tym nie myśleć, na
czym jeszcze może polegać twoja praca dla Lucyfera. Dlaczego
tak go kochasz? Dlaczego jest dla ciebie wszystkim?! Przecież on nie
ma uczuć. Nawet własnej żony nie kocha!
Najwyraźniej jednak nie umiem
odczytywać sukkubich emocji, bo Lilith, zamiast uciec z krzykiem,
natychmiast przywiera do mnie swoim skąpo odzianym ciałem.
— Oooch, lubię, kiedy jesteś
taki zły! No chodź! Chociaż raz! — zaczyna wołać z egzaltacją.
Obrzucam ją zimnym spojrzeniem i
nim zdążę coś odpowiedzieć, ona znowu mówi. — Od kiedy
złapałeś tego swojego Kruczka, już z nikim innym nie uprawiasz
seksu. A kiedyś był z ciebie taki rozpustny demon — żali się.
Winda zatrzymuje się na moim
piętrze. Odpycham od siebie Lilith i wychodzę, z całych sił
starając się ignorować jej sprośne zawołania.
A
man can tell thousand lies
I’ve
learned my lesson well
Cały czas zastanawiam się, co
sprawia, że jesteś tak ślepo wpatrzony w Lucyfera. Przede mną
leżą rozłożone plansze z wykresami i diagramami, na których
jakieś liczby mają mi powiedzieć, które demony i diabliki
zasługują na podwyżkę za zasługi w dziedzinie rozpustności.
Gdybym mógł, od razu wskazałbym im Lilith, ale to przecież żona
szefa.
I tym sposobem znów się
zastanawiam. Wszystko mnie prowadzi do tych ponurych rozważań.
Wreszcie nie wytrzymuję i sięgam
po słuchawkę telefonu.
Sześć sygnałów. Siedem. Osiem.
Odbierz to, kretynie!
— Kancelaria księcia Lucyfera, w
czym mogę pomóc?
— Beliar Aryman. Połącz mnie z
Lucyferem.
— Oczywiście, natychmiast!
Czekając na połączenie, stukam
palcami o blat biurka.
— Witaj, Beliarze! Cóż sprawiło,
że postanowiłeś do mnie zadzwonić? — Słyszę autentyczne
zaciekawienie w jego głosie.
— Och, nic takiego. Po prostu mam
pewien maleńki problem i chciałbym prosić cię o przysługę
natury szpiegowskiej...
Od słowa do słowa, i po
półgodzinnej rozmowie Lucyfer jest święcie przekonany, że
najodpowiedniejszym zajęciem na dzisiaj będzie dla ciebie praca ze
mną w specjalnej komisji mającej sprawdzić prawdziwość
niektórych zeznań podatkowych demonów wysokiej rangi.
I od samego początku wiem, że
przyjdzie mi tego kłamstwa pożałować. Ale dalej w to brnę i parę
minut później, dzięki mojej asystentce, wszystko jest już gotowe
na przedstawienie pod tytułem „książę Belial powołuje
komisję”.
Deranged
we're tearing away the petals of desire
Learning
the mathematics of evil by heart
We
deceive ourselves to start a war
Within
the realm of senses
Patrzysz na mnie z niedowierzaniem.
Doskonale wiesz, że to wszystko moja sprawka, ale oficjalnie nie
możesz się do niczego przyczepić, więc nie mówisz nic, tylko
siedzisz obok mnie i uważnie wsłuchujesz się w myśli demonów
przyprowadzonych na przesłuchanie. Wszystko to nie trwa długo, bo
wyrok i tak już dawno zapadł. Dzięki tej małej mistyfikacji mam
cię blisko siebie, a przy okazji i ja, i Lucyfer pozbędziemy się
kilku wrogów.
— Chciałbym z tobą na słówko.
— Mówisz zwodniczo spokojnie, kiedy nasza praca tutaj jest
skończona. Ale wyraz twoich oczu sugeruje, że w środku wcale taki
opanowany nie jesteś.
— Zapraszam do mojego gabinetu —
odpowiadam równie uprzejmie. Niby w Piekle plotki rozchodzą się
szybko, ale nie wyłapuję zaciekawionych spojrzeń posyłanych w
naszym kierunku, chyba więc niewiele osób skojarzyło, kim
jesteśmy.
Siadasz na skórzanej sofie
umieszczonej pod ścianą, stanowiącej kąt prosty z moim biurkiem.
Za biurkiem jest ogromne okno, doprawdy, nie wiem po co, skoro i tak
jedynym widokiem w tym przeklętym miejscu są kratery i lawa.
Oczywiście, o ile w ogóle cokolwiek widać przez unoszące się na
zewnątrz kłęby dymu.
Zamykam za sobą drzwi i powoli
podchodzę do okna. Zaciągam kotary i siłą woli zapalam wszystkie
świece znajdujące się w pomieszczeniu. Lubię blask i ciepło,
jakie dają. Z rękoma w kieszeniach przysiadam na skraju biurka i
patrzę na ciebie wyczekująco.
— Co to za szopka? — mówisz w
końcu z niesmakiem.
— Komisja do.... — zaczynam.
— Przestań, idioto! Po prostu
przestań. Ciagle mnie osaczasz. Przesadziłeś! Nawet jak na ciebie
to o wiele za dużo! — krzyczysz na koniec. Czekam, aż się
uspokoisz.
— Dla własnego dobra musiałem
się pozbyć paru osób. I musiałem to zrobić legalnie. —
Wzdycham cicho. — Jeśli cię to pocieszy, to wiedz, że byli to
też wrogowie Lucyfera — rzucam kąśliwie i obserwuję reakcję.
Na twojej twarzy pojawia się nieznaczny rumieniec, ale nie mam
pojęcia, czym jest spowodowany. Zażenowaniem, złością? A może
to samo jego imię sprawia, że się rumienisz?
Forever
we are
Forever
we've been
Forever
will be crucified to a dream
Przez dłuższą chwilę milczysz i
nawet nie próbuję zgadywać, o czym myślisz. Zamiast tego włączam
muzykę: piosenkę Lullaby zespołu The Cure, i ustawiam
zapętlenie. Patrzysz na mnie ze zdziwieniem. To, oprócz orgazmu i
wściekłości, jest chyba jedyny wyraz twojej twarzy, co do którego
nigdy nie mam wątpliwości.
A ja dzisiaj chcę być pewny. Chcę
wiedzieć. I chcę cię oznaczyć, uwieść, owładnąć tobą.
Pragnę cię opętać tak, jak ty
opętałeś mnie.
Dlatego, zdając sobie sprawę z
twojego uważnego spojrzenia, powoli zdejmuję marynarkę i odkładam
na biurko okulary, a potem zaczynam poruszać się w rytm muzyki.
Kołyszę biodrami. Poruszam brzuchem, ramionami, całym sobą.
Luzuję krawat, rozpinam koszulę. Robię to dużo, dużo wolniej niż
zwykle. Wiesz, długowieczność ma swoje plusy. Po pewnym czasie
można stać się bardzo świadomym własnego ciała i tego, w jaki
sposób wygląda ono najkorzystniej. A ja teraz staram się z całych
sił, każdy mój ruch, nawet niby przypadkowe opadnięcie kosmyka
włosów na moją twarz — wszystko to jest celowe, wymierzone w
ciebie, ma cię zwabić i oczarować.
I wiem, że jestem w tym dobry.
Kiedy wolno zsuwam z siebie koszulę, każdym centymetrem swojego
ciała niemal namacalnie mogę poczuć, jak budzi się w tobie
pożądanie. Widzę, jak rozchylasz te słodkie wargi, które
chciałbym teraz całować, które chciałbym poczuć na sobie. Moje
dłonie przejeżdżają wolno po klatce piersiowej, następnie suną
w dół brzucha i docierają do zapięcia spodni. Śledzisz uważnie
ten gest i gdy rozpinam rozporek, a potem zsuwam spodnie tak, by
zawisły na moich biodrach, słyszę, jak głośno przełykasz ślinę.
Jak zawsze, tak i dziś nie mam na sobie bielizny. I czuję twój
głód jak coś fizycznego, i dzielę go razem z tobą.
Piosenka zaczyna się po raz kolejny
i tym razem niespiesznie zmierzam w twoją stronę, dalej wykonując
ruchy, które mają skupić na mnie całą twoją uwagę. Siadam na
tobie okrakiem i czuję, jak napina się twoje ciało. I wiem, że
napina się dla mnie, dzięki mnie. Kontynuuję na tobie ten
erotyczny taniec, a ty patrzysz na mnie jak urzeczony, ale mnie nie
dotykasz. Dlaczego mnie nie dotykasz? Czy nie jestem godny twojego
pożądania?
Już nie siedzę na twoich kolanach,
nieznacznie unoszę się nad tobą. Klęczę, trzymając się oparcia
sofy, i poruszam biodrami, które znajdują się teraz dokładnie na
wysokości twoich oczu. Pochylam się i na brzuchu czuję twój
oddech, a na ustach delikatny dotyk twoich włosów, przyjemne
łaskotanie. Wypuszczam powietrze w te włosy, byś i ty mógł
poczuć to subtelne mrowienie.
I to zdaje się być kroplą, która
przebiera miarę.
Robert
Smith śpiewa miękko:
Be still, be
calm, be quiet now my precious boy, don't struggle like that or I
will only love you more i
czuję, jak zdzierasz ze mnie spodnie. For
it's much too late to get away or turn on the light. Dotyk
twoich palców na moim podbrzuszu, wyrywa mi się ciche westchnienie.
The spiderman is
having you for a dinner tonight. Bierzesz
mnie do ust i prawie szaleję od intensywności tego doznania. Chłód
twoich warg otulających moją męskość oraz palców mocno
zaciskających się na mojej skórze i gorące wnętrze twojego
gardła. Zaczynam się poruszać w przód i w tył, jęczę przy tym.
W przód i w tył, a ty pieścisz mnie wygłodniałymi dłońmi. To
prawie nierzeczywiste. Jak może być rzeczywiste, kiedy jest mi tak
dobrze? Zaciskam mocniej ręce na obiciu sofy, moje jęki
przeplatają się z muzyką i skrzypieniem skóry. Twój zapach
wdziera się do moich nozdrzy i kiedy dochodząc zaczynam krzyczeć,
nie wiem już, kim jestem.
Ciężko
oddychając opadam na ciebie. Z zamkniętymi oczami wtulam się w
zagłębienie twojej szyi. Zaciągam się tobą i trwam tak przez
chwilę, a potem prostuję się i ujmuję twoją twarz w dłonie.
Całuję cię mocno, zachłannie, prawie kalecząc sobie wargi o
twoje zęby, czuję siebie na twoim języku. A potem, ignorując
wszelkie przepisy bezpieczeństwa panujące w urzędzie, teleportuję
nas do mojego domu.
Come
closer my love
I'll
violate you in the most sensual way
Until
you drown in this love
Lądujemy
na ogromnym łożu, myślę, że śmiało zmieściłoby się na nim
dużo więcej demonów niż tylko nasza dwójka. Nigdy nie
przyprowadzałem cię do tej części domu, sam właściwie nie wiem
czemu.
Bezlitośnie
rozrywam twoje ubranie. Później będziesz miał do mnie o to żal,
ale na razie to się nie liczy, chcę cię całego zobaczyć jak
najszybciej. Jakbym chciał sprawdzić, czy od naszego ostatniego
razu kilka godzin temu nic się nie zmieniło. Przez ułamek sekundy
czuję małe ukłucie zazdrości i ubolewam nad tym, że nie jestem w
stanie stwierdzić, czy ktoś inny —
czy ON — cię nie dotykał.
Obdarzam pocałunkami każdy
centymetr twojego ciała, ale przecież żadnemu z nas nie o to
chodzi. Chwytam cię za biodra i niezbyt delikatnie obracam na
brzuch. Liżę twój kręgosłup, zaczynając od szyi, a kończąc
tuż nad pośladkami. I dopiero tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa.
Nie żartowałem mówiąc, że chcę cię oznaczyć.
Gryzę
to jędrne ciało, liżę, całuję, ssę. Każdy kawałek musi być
moją własnością. Wijesz się pode mną i pojękujesz, a ja
kontynuuję tę przeplatankę: przyjemność i mocne ugryzienie.
Gdybyś nie był demonem, naprawdę zostałbyś oznaczony, te ślady
nigdy by nie znikły. Na razie jednak tyle musi mi wystarczyć.
Zaczynam łagodnie masować twoje
pośladki. Chcę dać ci chwilę wytchnienia. Wiem, że ci się to
podoba, bo pomrukujesz. Przysięgam, jest to najsłodszy dźwięk,
jaki kiedykolwiek słyszałem. Ale nie to jest moim celem. Chcę, byś
krzyczał, nie tylko z rozkoszy, ale też po trosze z bólu.
Zostawiam cię więc na chwilę i podchodzę do ogromnej szafy, na
plecach czuję twój wzrok.
— Hej,
dlaczego przestałeś?! — protestujesz. I dokładnie w tym
momencie udaje mi się znaleźć to, czego szukałem. Gdy odwracam
się znów w twoją stronę, usta wyginają mi się w szerokim
uśmiechu, oczy pałają błękitem, a w dłoni trzymam czarną,
skórzaną szpicrutę. Śmieję się cicho, gdy dostrzegam, jak na
twojej twarzy odmalowuje się przemożna potrzeba.
In
the grace of your love I writhe, writhe in pain
In
666 ways I love you and I hope you feel the same
Kładę szpicrutę na łóżku i
wyciągam z dłoni bicz. Ból podczas wykonywania tej czynności jest
nie do opisania, ale już do niego przywykłem. Obserwujesz to.
Pewnie zastanawiasz się, po co mi akurat oba te przedmioty. Nie
martw się, za chwilę się dowiesz.
— Wstań
— rozkazuję ci. Jesteś mi posłuszny jak nigdy, bez szemrania,
chyba nawet ochoczo wykonujesz polecenie. Każę ci się odwrócić
do mnie tyłem i podnieść ręce do góry. Jeszcze raz sprawdzam,
czy bicz jest wygaszony. Nie chcę przecież, by na tych smukłych,
pięknych nadgarstkach pojawiły się oparzenia. Przywiązuję cię
biczem do jednej z kolumn łóżka.
Kiedy
kończę drzeć twoją koszulę na pasy i staję za twoimi plecami,
by zawiązać ci oczy, słyszę, jak twój oddech staje się płytszy.
Nie sądzę jednak, byś się bał. Przecież pod tą iście anielską
powłoką drzemie istota co najmniej równie perwersyjna jak ja.
Przyciskam
się do ciebie i sięgam ręką po leżącą nieopodal szpicrutę.
Jej końcem muskam twoje usta, a wolną ręką pieszczę twój
brzuch. Uwielbiam cię dotykać. Twoja skóra, taka gładka; bez
żadnej skazy.
— Weź
koniec pejcza do ust — szepczę ci do ucha i czuję, jaki wpływ
mają na ciebie moje słowa wypowiadane w całkowitej ciemności, w
której teraz przebywasz. Drżysz przez chwilę, ale nie
protestujesz. W nagrodę zaczynam pokrywać twoją szyję
pocałunkami. Kiedy dochodzę do wniosku, że na razie tyle ci
wystarczy, odsuwam się gwałtownie. Słyszę twój jęk. Dobrze znam
to uczucie pustki, dlatego od razu przystępuję do działania.
Najpierw
powoli przesuwam szpicrutą po twoich plecach i ramionach. Widzę,
jak się niecierpliwisz. Och, ptaszyno. Czyżbyś nie wiedział, że
im dłuższe oczekiwanie, tym przyjemniejsza na końcu nagroda cię
czeka? Ale dobrze, możemy zrobić po twojemu.
Bez
ostrzeżenia smagam cię pejczem po pośladku, a z twoich rozkosznych
ust wydobywa się okrzyk zaskoczenia. I zaczyna się na dobre. Biję
cię kilka razy, a potem klękam i liżę zranione miejsce. Na
przemian to krzyczysz, to jęczysz. W pewnym momencie zaczynasz
opadać z sił i utrzymujesz się w pionie tylko dzięki temu, że
jesteś mocno związany. Zmieniam zatem taktykę. Gładzę pejczem
twoje uda. Najpierw zewnętrzną stronę, potem środek. Wnętrze
omijam z premedytacją. Powtarzam te gesty tyle razy, aż wreszcie
słyszę to, co chciałem usłyszeć.
— Proszę,
proszę, proszę! — powtarzasz bez ustanku.
Staję
tak blisko ciebie, że z pewnością możesz poczuć, że ja również
jestem podniecony. Ujmuję twój podbródek w dwa palce i odchylam
twoją głowę w tył, a po szyi muskam cię rękojeścią szpicruty.
— O
co mnie prosisz, ptaszyno?
Nie
odpowiadasz, tylko wciąż powtarzasz to jedno słowo. Twoja skóra
jest teraz prawie tak gorąca, jak moja.
Puszczam
cię i znów zaczynam cię smagać. Tym razem przez dłuższy czas
jest tylko ból, któremu dajesz upust głośnymi krzykami. Kiedy
zaczynasz chrypnąć, odrzucam pejcz za siebie i liżę obolałe
miejsca. Już prawie nie masz siły jęczeć. Ale oto jednak
znajdujesz jej w sobie tyle, że gdy twoim ciałem wstrząsa dreszcz
i zaczynasz szczytować, wydajesz z siebie nieprzyzwoicie piękne
dźwięki. Na mą czarną duszę, mógłbym tego słuchać godzinami.
I będę. Przecież nawet jeszcze w tobie dzisiaj nie byłem.
Bleed
well the soul you're about to sell for passion deranged
Kiss
and tell, baby we're bleeding well
Bleed
well the heart you're about to fail for reasons insane
Kill
and tell, baby we're bleeding well
In
hell
Właśnie
kończę wmasowywanie olejku łagodzącego w twój zaczerwieniony
tyłek. Ulga musi być ogromna, bo znów od czasu do czasu
pomrukujesz. Zerkam na twoją piękną, piękną twarz. Widzę, że
jesteś zmęczony. Na twoich zakrwawionych wargach (kiedy zdążyłeś
je tak mocno przygryźć?) błąka się delikatny uśmiech i mam
wrażenie, że zaraz po prostu zaśniesz.
Kładę
się obok ciebie, a ty, mimo zmęczenia, natychmiast obracasz się w
moją stronę. Jak kwiat do słońca.
— Musimy
to czę... — zaczynasz, ale urywasz w połowie. Coś w wyrazie
mojej twarzy sprawia, że zaczynasz marszczyć brwi i nie kończysz
zdania. Nieważne, i tak wiem, co chciałeś powiedzieć.
Obejmuję
cię w pasie i przetaczam na siebie. Lubię, kiedy tak na mnie
leżysz, kiedy mogę poczuć na sobie twój słodki ciężar.
Lewą
ręką odgarniam swoje włosy z szyi. Twoje szare oczy stają się
wielkie jak spodeczki, gdy dociera do ciebie, o co mi chodzi.
— Naprawdę
mi na to pozwolisz? — pytasz z niedowierzaniem.
— A
co, nie chcesz?
— Pewnie,
że chcę. Ale ty nigdy... To znaczy, przecież ty zawsze... — nie
możesz znaleźć słów i to sprawia, że uśmiecham się tak
szeroko, że zaraz zacznie mnie boleć szczęka.
— Pij,
nie pierdol — odpowiadam sentencjonalnie i przyciągam cię do
siebie za włosy.
Zamykam oczy i czekam, aż mnie
ugryziesz, ale ty wolisz najpierw pomęczyć mnie trochę za pomocą
języka. Potem z kolei skubiesz moją skórę zębami. Zabawne,
myślałem, że jesteś zmęczony.
— Mama
nie uczyła cię, żeby nie bawić się jedzeniem? — mruczę gdzieś
w okolicach twojego ucha. Twoją odpowiedzią jest wbicie we mnie
kłów. To jest tak niespodziewane, że aż muszę jęknąć. Przez
chwilę czuję pieczenie w miejscu ugryzienia, ale potem jest już
tylko przyjemność, w której zanurzam się całkowicie.
Słyszę odgłosy ssania, a całe
moje ciało rozpala się płomieniem, gdy ze mnie pijesz. I nagle
czuję się, jakbym znów latał w przestworzach. Albo jeszcze
lepiej. Pozwalam moim myślom skupić się na świeżych
wspomnieniach: na tym, jak jęczysz, krzyczysz, wijesz się. I
niejasno dociera do mnie, że sam zaczynam to robić. A potem
odlatuję zupełnie, gdy niespodziewanie nabijasz się na mój
wzniesiony erekcją członek i wciąż pijąc zaczynasz mnie
ujeżdżać. Nie planowałem tego, ale, ach! Moje myśli stają się
jeszcze bardziej chaotyczne i urywane, a jedyne, na czym mogę się
skupić, to odczuwanie. W tej chwili masz nade mną całkowitą
władzę. Każde miejsce, którego dotykasz, staje w płomieniach
namiętności. I tak z łowczego zostaję ofiarą. Otaczam cię
ramionami, chcę być bliżej, jeszcze bliżej! Moje biodra wysuwają
się na spotkanie z tobą, na ścianie i w najbliższym otoczeniu
skaczą błękitne cienie, a po chwili zdaję sobie sprawę, że to
przecież moje oczy, które sam nie wiem kiedy otworzyłem, to ich blask. Twoje
włosy, tak miękkie, tak cudownie miękkie, są kolejnym źródłem
rozkoszy, bo rozsypują się po moim ciele i stymulują mnie jeszcze
bardziej, w niewiarygodnie przyjemny sposób pieszcząc moją skórę.
W końcu odrywasz swoje usta, nasycony przynajmniej w ten jeden
sposób, a twoje oczy błyszczą ekstazą i obaj zaczynamy krzyczeć:
ja twoje imię, ty moje. Dochodzimy niemal jednocześnie, a kiedy
wszystko się kończy, opadasz na mnie i przez bardzo, bardzo długi
czas leżymy, nadal złączeni, i próbujemy nauczyć się od nowa
trudnej sztuki oddychania.
Oh
I see you crawl you can barely walk
And
arms wide open you keep on begging for more
I've
been there before knocking on the same door
Leżysz na plecach, a ja raz jeszcze
próbuję sprawić, byś czuł wobec mnie to samo, co ja czuję do
ciebie. Jestem niegodziwcem. Naprawdę pasuje do mnie moje imię.
Chcę cię uzależnić od siebie. Chcę, byś nie mógł beze mnie
trwać.
Uderzam w twoje czułe punkty:
najpierw długo pieszczę twoją szyję na wszystkie możliwe
sposoby. Gładzę ją dłońmi, jestem czuły i subtelny. Potem
obcałowuję ją. Traktuję ją jak świętość, którą przecież
dla mnie jest, bo stanowi część ciebie. Ale czym byłoby sacrum
bez profanum? Rozchylam wargi i zataczam koła językiem, a ty cicho
pojękujesz. Zasysam cię do środka i zostawiam malinki. Kiedy już
każdy centymetr twojej szyi jest nimi pokryty, siadam ci na
podbrzuszu.
Prawą rękę zaciskam na jednym z
twoich nadgarstków, choć wiem, że i tak mi nie uciekniesz. Nie
teraz. Może rankiem, ale póki światem rządzi noc, będziesz tu ze
mną. Drugi twój nadgarstek zbliżam powoli do ust, patrząc ci
wyzywająco w oczy. Składam delikatny pocałunek we wnętrzu twojej
dłoni, potem przesuwam wargami w górę, aż do palca, gdzie całuję
opuszek, i z powrotem. Gdy każdy z palców jest ucałowany, wracam
do delikatnej skóry na twoim nadgarstku i robię z nią to, co
zrobiłem z twoją szyją. Potem zmiana, przecież nie mogę
zaniedbać drugiej ręki.
Czuję, jak jesteś rozpalony.
Więcej gry wstępnej ci nie potrzeba, bo już od dawna jesteś
gotowy do następnego stosunku. Ale jeśli chcę cię opętać,
musisz pragnąć każdego mojego dotyku, nie tylko tego
najoczywistszego. Palcami i językiem pieszczę cały twój tors, aż
twoja skóra i sutki robią sie tak wrażliwe, że wystarczy sam mój
oddech, by wyrwać z ciebie jęk. Dopiero wtedy pomagam ci się
podnieść i oprzeć o poręcz łóżka. Czy też jesteś świadom
tego, jak nasze ciała idealnie pasują do siebie?
Wchodzę w ciebie powoli, lecz
nieubłaganie. Prawą dłonią otaczam trzon twojego penisa i
zaczynam się ruszać. Uprawiamy seks w zwolnionym tempie, lecz
dzięki temu mogę wchodzić głębiej, mogę pieścić dokładniej.
Staram się nie przyspieszać, ale niech skonam, jeśli nie jest to
trudne, coraz trudniejsze. Z każdym kolejnym ruchem jęczysz coraz
głośniej i już mnie nie ponaglasz, nagle doceniwszy wartość tego
dokładnego zbliżenia. W pewnej chwili czuję, jak twoja męskość
twardnieje jeszcze bardziej. Jeszcze jeden ruch i wydobywa się z
ciebie przeciągły jęk, a po mojej dłoni rozlewa się twoje
nasienie. Zamykasz oczy i opierasz się o mnie plecami, a ja podsuwam
rękę do twoich ust i z zachwytem obserwuję, jak ją oblizujesz.
That
shine on you and tame your burning heart
That bury my truth right into your arms
That worship the tomb of our forlorn love
That bury my truth right into your arms
That worship the tomb of our forlorn love
Daję ci chwilę odpocząć, ale nie
trwa to długo. Hej, pamiętasz jeszcze, że nie doszedłem razem z
tobą? I kiedy półleżąc opierasz się o moje plecy, moje usta
same odnajdują twoje ucho, by szeptać ci miłosne zaklęcia. W
porządku, może nie do końca miłosne. Wybieram starożytny język,
którego nikt poza mną już dzisiaj nie pamięta nawet z nazwy, a
który zawsze wydawał mi się najpiękniejszym dialektem we
wszystkich wymiarach. Mocno cię trzymam, a palcem wskazującym
wolnej ręki wodzę po twoich wargach, chcąc cię odrobinę
pobudzić. Opowiadam ci o tym, jak jesteś piękny i co lubię z tobą
robić. Mówię ci o rzeczach, których jeszcze nie robiliśmy, ale
które na pewno zrobimy. Wreszcie opowiadam ci o tych przymiotach
twojej osoby, które cenię najbardziej.
I choć nie rozumiesz słów przeze
mnie wypowiadanych, najwyraźniej ich ogólny sens do ciebie dociera,
bo nagle odwracasz się do mnie i zarzucasz mi ręce na szyję, a
potem całujemy się.
Nie przerywając pocałunku kładę
cię na plecach. Na brzuchu czuję twoją erekcję, mocno do mnie
przyciśniętą. Nie czekam na inny znak, tylko od razu w ciebie
wchodzę i znów się kochamy.
If
I should die before I wake
Pray
no one my soul to take
If
I wake before I die,
Rescue
me with your smile
Jest już prawie ranek. Nie
zmrużyłem dziś oka ani na chwilę. Ty też niewiele spałeś,
mieliśmy lepsze rzeczy do roboty. Uśmiecham się lubieżnie, gdy
przypominam sobie każdą z nich. Spoglądam w dół na twoją twarz,
opartą o mój tors. Gładzę cię dłonią po policzku, a ty
wzdychasz przez sen. Jesteś lekko zarumieniony i masz rozchylone
wargi. Ten widok aż krzyczy do mnie, bym wziął cię w ramiona i
zaczął całować. Ale nie zrobię tego. Lubię patrzeć, jak śpisz.
To jedyna okazja, gdy mogę zobaczyć
cię z kompletnie rozczochranymi włosami.
Hope
I live to tell
The
secret I have learned
‘til
then
It
will burn inside of me
Jestem już taki zmęczony. Tyle
eonów życia. Tyle bólu zagłuszanego alkoholem i ulotnymi chwilami
przyjemności z coraz to innymi osobami.
Wiesz, byłem pierwszy. Najwyższy
stworzył mnie z małego płomienia i nadał mi imię Satanael.
Niewiele pamiętam z tego czasu. A po Upadku zaczęto mnie nazywać
Beliarem.
Ten, który nie ma pana. Ten, który
podnosi bunt. Niegodziwiec świata. I moje ulubione: nic niewart. Jak
przewrotnie.
Tak długo cię szukałem. Byłem
zakochany w Astarocie, ale on złamał mi serce. Przez ogrom czasu
nie umiałem się pozbierać.
Potem był Jean.
Słodki Jean, paryżanin urodzony
pod koniec osiemnastego wieku. Fizycznie był bardzo do ciebie
podobny. To właśnie Lucyfer mnie z nim poznał, teraz już chyba
wiem, dlaczego. Musiał mieć nieziemską uciechę, widząc jak się
zakochuję w twoim sobowtórze i jak potem rozpaczam, gdy twoja
replika starzeje się, a w końcu umiera. Bo Jean był tylko
człowiekiem. Brakowało mu twojej siły. I nie mówię tu tylko o
sile fizycznej, typowej dla demona. Fakt, był kruchy i nie mogłem z
nim robić wielu rzeczy, które tobie nie sprawiają żadnego
kłopotu. Ale ty masz również siłę ducha. Może jeszcze sobie
tego nie uświadamiasz, ale taka jest prawda. Wyobrażam sobie, jaki
Lucyfer musiał mieć ubaw obserwując mnie. Tak blisko ciebie, ale
nie mając pojęcia, że istniejesz.
Czy wiesz, że trzy czwarte demonów
odbiera sobie życie po przekroczeniu magicznego progu trzystu lat?
Nie wiem, dlaczego akurat tyle. Może to wystarczająco długo, by
zdać sobie sprawę, jak bezcelowa jest egzystencja istoty mroku.
Rzecz nie tyczy się, oczywiście, upadłych aniołów. Te, które
nie miały wystarczająco dużo woli życia, zabiły się zaraz po
Upadku, niezdolne do istnienia bez miłości Stwórcy.
I w końcu cię znalazłem.
Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Jak wstrząsnęło mną to, że
tak zwyczajnie mnie zignorowałeś? Nic
niewart, krzyczało coś
w mojej głowie. A przecież powinieneś być mój, od razu. W
pierwszej chwili byłeś dla mnie tym samym Jeanem, w którym się
zakochałem. Ale bardzo szybko się okazało, że różnicie się jak
dzień i noc. Że jesteś osobą o innych aspiracjach, apetytach,
potrzebach. Kimś o zupełnie innej osobowości. I takim cię
pokochałem.
Ale nie powiem ci o tym, bo wciąż
trudno mi uwierzyć, że to wszystko nie jest snem albo złośliwą
sztuczką Lucyfera. Zwłaszcza, że ty przecież tak bardzo go
kochasz...
środa, 2 stycznia 2013
Fascination Street
Z urodzinową dedykacją dla mojej ukochanej M. Wszystkiego najlepszego, najdroższa! Jak najwięcej zdrowia, szczęścia, weny twórczej, seksu i oczywiście - yaoizmu! Bądź nadal tak wspaniałą osobą, jaką jesteś teraz, bo właśnie za to Cię uwielbiam ;*
Twoja A.
***
Oh
you know that I'd do anything for you
Then
curl up by the fire and sleep for awhile
It's
the grooviest thing, it's the perfect dream
Są
wszędzie. Gdziekolwiek pójdę, łypią na mnie tymi swoimi
wielkimi, drwiącymi ślepiami. W łazience, w jadalni, w sypialni, w
moim gabinecie. Bezczelnie depczą po służbowych papierach i drapią
bezcenne, wiktoriańskie meble. A to futro! Na Lucyfera, nawet
dzisiaj znalazłem w swoim śniadaniu długi, rudy włos. Jak on się
tam znalazł? Zresztą nieważne, jednak wolę nie wiedzieć. Kładę
głowę na biurku w rozpaczliwym geście, gdy nagle wchodzisz do
mojego gabinetu – niemal ma jak na zawołanie! – od samego progu
obdarzając mnie szerokim, bezczelnym uśmiechem. Ach, jesteś równie
irytujący jak ten przeklęty zwierzyniec, który przywlokłeś do
mojego domu!
– Belial,
ty niewydarzony idioto!!!
– Mi
też miło cię widzieć, Raven.
– Nie
odwracaj demona ogonem, kretynie! Lepiej zrób coś z tymi swoimi
kotami!
– Nieładnie
tak krzyczeć na swojego gościa, wiesz?
Jakimś
cudem powstrzymuję się od wypowiedzenia na głos paru
niecenzuralnych (lecz zarazem bardzo szczerych) słów, po czym
wzdycham przeciągle, wodząc oczami za czarno–białym dachowcem,
który najwyraźniej doszedł do błędnego wniosku, że zabytkowy
szezlong w rogu pokoju idealnie nadaje się na drzemkę. Natomiast
drugi futrzak, biały norweski leśny, rozkłada się spokojnie na
mojej porannej korespondencji, przy okazji potrącając filiżankę z
czekoladą. Gorąca ciecz wylewa się na dywan, a ja warczę cicho i
niemal automatycznie sięgam za pasek, gdzie zawsze noszę kilka
shurikenów. Na szczęście w ostatnim przebłysku świadomości
przypominam sobie o twojej obecności i z niemałym trudem hamuję
mordercze instynkty. Kłótnie kłótniami, ale jeszcze nie zalazłeś
mi za skórę tak, żebym miał zabijać twoich ukochanych pupili.
Ale mało do tego brakuje.
Spokojnie,
Adamie. Tylko spokojnie.
– Proszę,
przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego muszę cię znosić we własnym
domu. Razem z całym twoim kocim inwentarzem.
– Podziękuj
za to swojemu umiłowanemu panu, którego głupie pomysły sprawiły,
że wszystkie moje domy są doszczętnie zrujnowane. – W twoim
głosie nie wyczuwam żadnych silniejszych emocji, ale mam wrażenie,
że z rozkoszą zapoznałbyś Lucyfera z przebogatym wyposażeniem
swojej sali tortur. Oczywiście, jeśli nadal byś ją miał. – Ale
to nie jedyny powód – kontynuujesz po chwili, siadając na
krawędzi biurka. – Masz mieć na mnie oko. Tak słyszałem.
– Coś
takiego. Zapewne po to, żebyś nie robił głupstw?
– Otóż
to. – Nachylasz się nieznacznie w moim kierunku, a twoje wargi
wyginają się w kpiącym uśmieszku. – Dopilnujesz, żebym nie
robił głupstw, ptaszyno?
– Chyba
zdajesz sobie sprawę, że w twoich ustach brzmi to bardzo
przewrotnie?
– Och,
ja nie bywam przewrotny.
I
zanim twoje słowa zdążą przebrzmieć w powietrzu, jesteś już
przy mnie, z ustami tuż przy moim uchu. Luźny kosmyk twoich
ciemnych włosów łaskocze mnie po policzku, a po kręgosłupie
przebiega mi delikatny dreszcz.
– Przecież
znasz mnie nie od dziś. Naprawdę nie bywam przewrotny, czasem
tylko... – Suniesz językiem po mojej szyi, a ja nie potrafię
powstrzymać cichego jęku. – Nieco... Hmm, Raven, no powiedz mi,
jaki bywam?
– Wkurwiający
– udaje mi się wydyszeć. – Cholernie wkurwiający.
Zaczynasz
się śmiać. Przez chwilę patrzę na ciebie spod wpółprzymkniętych
powiek, po czym gwałtownie wstaję i przypieram cię do biurka,
niespodziewanie dla mnie samego więżąc twoje dłonie w silnym
uścisku. Sam właściwie nie wiem, dlaczego tak mocno cię trzymam,
bo przecież nie wyglądasz tak, jakbyś chciał się uwolnić spod
mojego zaborczego dotyku; wręcz przeciwnie, niemal natychmiast
przestajesz się śmiać, a twoje ciało lekko się wypręża, jakby
chciało być jeszcze bliżej mojego, zniwelować ostatnie milimetry
dzielącego nas dystansu. Pochylam się; nasze usta niemal bezwiednie
łączą się w głębokim, namiętnym pocałunku, ale dosyć szybko
go przerywam; doprawdy, jestem dzisiaj zbyt niecierpliwy. Zjeżdżam
ustami nieco niżej – zatrzymując się na chwilę przy sutkach,
liżąc je i skubiąc lekko kłami – ale przy nich także nie
wytrzymuję zbyt długo. W końcu padam na kolana; rozpinam
niecierpliwie rozporek, zsuwam z twoich bioder spodnie i bez chwili
wahania biorę do ust wzniesiony erekcją penis. Mmm, czysta rozkosz,
czyż nie? Ssę go i od czasu do czasu delikatnie przygryzam,
wsłuchując się jednocześnie w cudownie brzmiące pojękiwania
opuszczające twoje gardło. Pozwalam także, by do zabawy
przyłączyły się moje palce: jedną dłonią pieszczę twoje
jądra, zaś drugą przesuwam po udzie, zatrzymując się ostatecznie
na pośladkach. Pieszczę cię tak do momentu, gdy niespodziewanie
nasze spojrzenia się ze sobą krzyżują; drżymy lekko, zupełnie
jakby przeskoczyła między nami iskra elektryczna.
Ach,
nie, już dłużej nie wytrzymam! Wstaję, popycham cię brutalnie na
biurko; każda chwila dzieląca mnie od zawładnięcia twoim ciałem
stała się teraz wrogiem, którego bezwzględnie muszę pokonać.
Ach, nareszcie! Zanurzam się w tobie; tak głęboko, jak tylko można
to zrobić bez przygotowania, jednocześnie zaciskając palce na
twojej potężnej erekcji. Krzyczysz, a ja kompletnie przestaję nad
sobą panować. Cały świat nagle znika, rozpływa się w tym
szalonym kalejdoskopie obrazów, zapachów i dźwięków. Jesteśmy
tylko ty i ja, dwa pulsujące szaleńczą namiętnością ciała,
splecione ze sobą w tak silnym uścisku, że nic, absolutnie nic nie
byłoby nas teraz w stanie rozdzielić. Wchodzę w ciebie coraz
szybciej, z każdym kolejnym pchnięciem zbliżając nas do finału.
I w końcu nadchodzi ten moment – obaj dochodzimy jednocześnie,
nasze krzyki mieszają się ze sobą.
A
później przychodzi cisza, kiedy – wreszcie zaspokojony – sycę
oczy pięknem twojej twarzy i wtulam się w twoje silne, rozpalone
ciało. Chyba nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię
uwielbiam. Jak patrzę na ciebie, kiedy nie jesteś świadom mojego
wzroku.
Leżelibyśmy
tak jeszcze długo wśród wszystkich tych listów i raportów, gdyby
w polu mojego widzenia nie pojawił się nagle ogromny, czarny kruk
stukający dziobem w szybę. Niechętnie zsuwamy się z biurka, a ja
muskam myślową macką umysł chowańca. Przez chwilę go słucham,
po czym wybucham radosnym śmiechem. Wpatrujesz się we mnie z tak
wielkim zaskoczeniem, że mój śmiech jeszcze bardziej przybiera na
silę.
– Cor...
Cor – wskazuję dłonią na kruka, kiedy już jako-tako mogę
mówić. – Patrz na Cor! Boi się wlecieć do pokoju, bo jest w nim
tyle kotów!
Tak
cudownie jest się znowu śmiać. Z tobą to jest takie proste, tak
naturalne. Właściwie... z tobą wszystko nabiera znaczenia.
***
Pushing
my face in the memory of you again
But
I never know if it's real
Przemierzamy
wspólnie ulice miasta. Jak ono się nazywało, pamiętasz? Ale czy
to ważne? Zagłębiamy się w morze świateł, labirynt eleganckich
uliczek, chłonąc ogrom i wspaniałość tego tętniącego życiem
miejsca. Widzisz na sklepowej wystawie jakieś frywolne ubranie i
zatrzymujesz się, patrząc na nie błyszczącymi oczami.
– Chętnie
bym cię w tym zobaczył – mruczysz i obejmujesz mnie w pasie, a
zaraz po tym wybuchasz radosnym śmiechem.
***
I
like you in that like I like you to scream
But
if you open your mouth then I can't be responsible
For
quite what goes in or to care what comes out
Prawdę
mówiąc, dzisiaj mam ochotę na zabawę nieco innego rodzaju i myślę
o niej obsesyjnie przez cały dzień. Dzień, który notabene
przeszedł w wieczór z całą paradą procentów skumulowanych w
moim niezbyt trzeźwym umyśle. Parbleu! Jestem kompletnie
pijany; właściwie to obaj jesteśmy, ale czy to jakiś problem?
Nawet nie wiesz jak to dobrze, że jesteś tutaj, tuż przy mnie; na
twarzy czuję ciepły, czuły nacisk twoich warg. To jest miłe, tak
rozkosznie miłe, wiesz? Z moich ust bezwiednie wylewa się
bezsensowny potok wyrazów. Śmiejemy się z czegoś; nawet pozwalam
ci się rozebrać, wciąż nie mogąc się nadziwić własnej
uległości. Korzystając z tego, że trochę przejaśniło mi się
przed oczami, rozglądam się wokół siebie; kątem oka zauważam,
jak wyjmujesz z dłoni ognisty bicz.
– Hmm,
Raven, powiedz mi, dlaczego właściwie miałbym cię wybatożyć?
Czyżbyś zrobił coś złego?
– Och,
tak – mruczę i rzucam ci najbardziej prowokacyjne spojrzenie, na
jakie mnie stać. – Zrobiłem wiele złych rzeczy, za które teraz
musisz mnie koniecznie ukarać, mój książę.
– Cóż,
skoro tak to wygląda... – Uśmiechasz się szeroko i zupełnie
znienacka siadasz na moim podbrzuszu. Jestem już cholernie
podniecony, a widok twojego zwinnego języka przesuwającego się po
biczu sprawia, ze moja męskość twardnieje jeszcze bardziej, wręcz
pulsuje pożądaniem. Musisz to czuć, ale z premedytacją nie robisz
nic; przez chwilę jeszcze się bawisz, leniwie przesuwając skórzaną
rękojeścią bicza po moim brzuchu, doskonale świadom rosnącej we
mnie żądzy. – Powiedz mi tylko jedną rzecz, ptaszyno. Co
konkretnie miałbym ci zrobić?
– Chyba
nie muszę ci tłumaczyć, jak się używa bicza!
Mierzysz
mnie surowym spojrzeniem, po czym unosisz bat i strzelasz nim o
podłogę. Raz, drugi.
– Obawiam
się, że się nie zrozumieliśmy. Zadałem ci pytanie.
Pokora
jest czymś, czego zawsze mi brakowało, ale bicz w twojej dłoni
stanowi zbyt kuszącą perspektywę, by ot tak z niej zrezygnować.
Powoli oblizuję usta; mój oddech jest płytki, przerywany.
– Bij
mnie. Najmocniej, jak tylko potrafisz. Chcę bólu.
– Mój
słodki masochisto, naprawdę tylko tyle mam ci zrobić?
Przez
chwilę udaję, że się zastanawiam.
– Masz
mnie pieprzyć – rzucam w końcu rozkazującym tonem, patrząc ci
prosto w oczy.
Błysk
dzikiej uciechy w twoich rozjarzonych błękitem tęczówkach.
– Naprawdę
tego chcesz? Mam cię rżnąć aż do nieprzytomności? Tak, żebyś
nie miał już nawet siły krzyczeć? – Niespodziewanie nachylasz
się nade mną i przygryzasz moje ucho; czyżbym tym razem dostrzegł
w twoich oczach rozbawienie? – Powiedz to jeszcze raz, a może...
dam się przekonać.
Ten
głos. Niski, głęboki, dwuznaczny. Tak cudownie nieprzyzwoity.
Najbardziej zmysłowy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem. Zagryzam
wargi i próbuje powstrzymać jęk, ale czymże jest teraz moja wola?
Twoje palce przesuwają się po mojej klatce piersiowej i zatrzymują
się na sutkach.
– Raven?
– Pieprz
mnie – udaje mi się wydyszeć. – Teraz!
Zsuwasz
się ze mnie i po raz ostatni przesuwasz językiem po biczu. Nie
muszę długo czekać na pierwsze smagniecie; moje plecy przecina
błyskawica bólu, ale to wciąż jest zbyt delikatne – chcę
więcej!
– Mocniej!
– krzyczę. – Ach, mocniej!
– Mmm,
uwielbiam, kiedy jesteś taki niewyżyty – mruczysz mi prosto do
ucha, ocierając się jednocześnie penisem o moje pośladki. –
Powiedz mi to jeszcze raz.
– Ukarz
mnie mocniej!
Chlast.
Przenikliwy krzyk wyrywa się z mojego gardła. I zaraz potem
kolejny, jeszcze głośniejszy, kiedy wchodzisz we mnie jednym,
płynnym ruchem. Od tego rozdzierającego bólu przez chwilę
ciemnieje mi przed oczami, ale przecież tak rozkosznie, tak
niewypowiedzianie rozkosznie jest mieć cię w sobie! A kiedy myślę,
że więcej wrażeń już nie wytrzymam, twoja dłoń zaciska się na
mojej nabrzmiałej męskości. Zabawa zaczęła się na dobre. Taniec
przeciwieństw, cudownych kontrastów. Smagniecie i dotyk.
Przyjemność i ból. A im więcej bólu mi zadajesz, tym przyjemność
staje się większa, pełniejsza, bardziej obezwładniająca.
– Szybciej!
Aaach, mocniej, mocniej, wejdź we mnie jeszcze głębiej! – Twoja
męskość wbija się we mnie z ogromną siłą; niemal bezwiednie
odnotowuję, że po moich plecach spływają strużki krwi; w
powietrzu unosi się jej zapach, ciężki, kuszący. Nie kontroluję
już tego, co robię i tego, co z kolejnymi krzykami rozkoszy
opuszcza moje usta; w pewnej chwili zdaję sobie sprawę, że
powtarzam bez ustanku twoje imię, prosząc o więcej.
– Jesteś
cudowny – jęczysz mi prosto w ucho, zupełnie nieświadomie
doprowadzając mnie swoim rozkosznym głosem na sam szczyt; moje
ciało wypręża się, a ja krzyczę, tak głośno i zapamiętale,
jakby od tego zależało moje życie. W tym samym momencie ty także
kończysz, wypełniając mnie swoim gorącym nasieniem.
Nabieram
głęboko oddechu. Każdy centymetr mojego zakrwawionego ciała
płonie bólem, ale paradoksalnie jest mi tak dobrze, że mało
brakuje, bym zaczął mruczeć jak kot. Przyciskam cię do siebie,
jakby w obawie, czy nie zechcesz odejść, ale nie; jesteś przy
mnie. Musisz być przy mnie! Leżymy tak jeszcze długo, od czasu do
czasu łącząc usta w czułym pocałunku. Słowa są zbędne. W tej
cudownej przyjemności, w złączonym oddechu, w rozkosznym dotyku
powiedzieliśmy już sobie wszystko.
Uwielbiam,
kiedy to robisz. Bo tylko ty możesz to robić tak, żebym zwariował
z pożądania.
***
Sometimes
you make me feel
Like
I'm living at the edge of the world
"It's
just the way I smile" – you said
I
oto znowu wylądowaliśmy w jakiejś knajpie, obaj tak radośnie
pijani. Śmiejesz się, gdy wypowiadasz moje imię. Zwykłe,
pospolite, ludzkie imię, które noszą setki mężczyzn na całym
świecie. Nie powiem ci przecież, że zostało mi nadane z przekory.
Spójrz.
Oto ja, bez masek, bez gry pozorów. Adam. Czarny płomień uwiązany
bezbrzeżnym smutkiem i rozpaczą upadłego anioła. Nieśmiertelność
dało mi kilka samotnych łez, które mój pan uronił, gdy obudził
się w Otchłani – zbrukany, pozbawiony skrzydeł, ze strzaskaną
aureolą u boku, na wieczność odsunięty od Światłości.
Też
mam teraz swojego Adama Kadmona, wołał w uniesieniu w kierunku
Nieba, łkając i tuląc mnie w ramionach.
Panie
mój, o czym ty mówisz? Mój jedyny i najwspanialszy panie...
A
później cisza, przerażająca cisza, którą przerywał tylko jego
rozpaczliwy płacz.
Belialu,
zawsze mówisz, że jestem piękny. Chyba nie zdajesz sobie sprawy,
że ten cudowny, melancholijny smutek, którego tak namiętnie
szukasz w moich oczach, to pamiątka Upadku. Bezmyślnie i
nieświadomie kochasz mnie za cień tego, co kiedyś czyniło cię
czystym światłem.
Nieważne.
W tej chwili jestem już tylko Adamem i nikim więcej. Dla ciebie to
i tak zawsze będzie zwykłe, pospolite, ludzkie imię, prawda?
***
Oh
just one more and I'll walk away
All
the everything you win turns to nothing today
So
just one more, just one more go, inspire in me the desire in me
To
never go home
Kolejny
raz tej nocy tonę w zachłannej pieszczocie twoich ust.
– Jesteś
mój, na zawsze mój.
– Na
zawsze?
– Nigdy,
przenigdy nie pozwolę, by ktoś mi cię zabrał.
– Bez
ciebie to już nie będzie to samo.
Bo
bez ciebie przestanę istnieć, rozpadnę się, rozpłynę.
Nawet
jeśli to wszystko jest iluzją, nie mam siły, by się z niej
wyrwać. I kiedy po raz kolejny osiągam szczyt w twoich zaborczych
ramionach, mogę tylko bezsilnie szeptać:
Nevermore.
Nigdy więcej.
Chociaż
i tak wiem, że to kłamstwo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)