Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!

niedziela, 2 listopada 2014

Ogłoszenie

Jakiś czas temu zapowiadałyśmy kilka niespodzianek dotyczących bloga. Oto nadszedł czas, by je ogłosić.

Po pierwsze - zawieszamy tę stronę.
"Słodki Kruk i Książę Piekieł" było naszym pierwszym wspólnym opowiadaniem i darzymy je wielkim sentymentem, ale na chwilę obecną nie zamierzamy go kończyć. Może w przyszłości... Z łatwością można zauważyć, jak koncepcja opowiadania i nasze umiejętności wręcz drastycznie się zmieniały z każdym kolejnym rozdziałem. Ta rozbieżność między początkiem a tym, co było później, okazała się zbyt duża, by kontynuować tę historię.
Nie martwcie się jednak, gdyż...

Po drugie - nie porzucamy Ravena i Beliala.
W gruncie rzeczy, nie tylko ich nie porzucamy, ale co więcej: zamierzamy wprowadzić kilku nowych bohaterów.

Ten blog pozostanie dla nas pamiątką, choć nie wykluczamy, że z czasem usuniemy stąd nasze teksty. Nie znikną one jednak, ponieważ...

Po trzecie i najważniejsze - przenosimy się na nowego bloga, dostosowanego do naszych chęci i potrzeb. Znajdziecie go pod tym adresem: www.yaoizm.blogspot.com

Dziękujemy za Waszą obecność tutaj i serdecznie Was zapraszamy na Kapłanów Yaoizmu. Czekają tam na Was trzy rozdziały innego opowiadania o Ravenie i Belialu. I - żeby było milej - możemy Was zapewnić, że tym razem będzie ono miało właściwy koniec. Nowe rozdziały pojawiać się będą w każdą niedzielę.

Alex i Nana

czwartek, 19 września 2013

Rozdział XIII

Belial
Wstrzymałem oddech, gdy Raven na dłuższą chwilę zatrzymał się przy mojej szyi. Do kogo modlą się diabły? Do kogo może zwrócić się upadły anioł, gdy nic od niego nie zależy? Nigdy tego nie wiedziałem, dlatego i teraz tylko w myślach uparcie powtarzałem jak mantrę: Nie rób tego. Nie dawaj mi powodu do zwątpienia. Czułem jego ostre zęby, napierające na moją skórę, i niemal się do niego modliłem. Choć taki krwawy pocałunek jest ogromną przyjemnością dla obu stron, nie chciałem go w tej chwili. Tak bardzo chciałem natomiast uwierzyć, że nie jestem dla Ravena tylko naczyniem z mocą.
I oto cud – rozkoszny dotyk jego języka znacznie niżej! Połączenie niewysłowionej ulgi i ogromnej przyjemności wydarło ze mnie jęk, zaraz jednak uciszony pocałunkiem. Ten wcześniejszy moment właściwie niczym nieuzasadnionego strachu sprawił, że przestałem być tak gwałtowny. Zataczałem powoli koła, od czasu do czasu ssąc język Ravena; przygryzając jego dolną wargę coraz mocniej, jakbym testował wytrzymałość: jego na ból, lub swoją – kiedy wreszcie stracę całą cierpliwość? To było jak stanie na krawędzi. Jeden nieuważny ruch, i spadasz, wszystko przesądzone.
Położyłem dłonie na plecach Ravena. Niemal od razu i bez udziału mojej woli ponownie zjechały w dół, do jego tak kuszących pośladków, co wywołało cichy jęk z ust mężczyzny. I w tym momencie spadłem.
Zacząłem całować Adama zachłannie, a moje ręce z równą zaborczością wędrowały po całym jego ciele: ugniatając, masując i głaszcząc, aż wreszcie zawędrowały do rozporka jego spodni. Rozsunąłem zamek, czyniąc z tego pieszczotę; całą dłonią przesuwałem po nabrzmiałym kroczu. Kiedy po chwili ciało Ravena nie było już osłonięte żadną częścią garderoby, opadłem na kolana i chwyciłem mocno jego wystające kości biodrowe. Zadarłem głowę do góry, napotykając tym samym spojrzenie szeroko otwartych oczu o tęczówkach w kolorze stali i opiłków żelaza. Uśmiechnąłem się szeroko i przymknąłem na moment powieki.
Ten raz będzie specjalnie dla ciebie – powiedziałem najbardziej uwodzicielskim tonem, na jaki było mnie stać, gdy ponownie otworzyłem oczy. Czułem, jak – który to już raz dzisiaj? – wykrwawiają się lodowatym blaskiem, omiatając bladoniebieską poświatą wszystko w najbliższym otoczeniu.
Pogładziłem kciukami zagłębienia, a potem wzmocniłem uścisk dłoni. Powoli, niemal leniwie (choć w środku aż gotowałem się z niecierpliwości!) zbliżyłem się do wzniesionego erekcją członka mojego kochanka. Równie niespiesznie oblizałem żołądź, czując przy tym słony posmak, zostawiony tam przy mojej wcześniejszej próbie „ukarania” Ravena. Zadziwiające, jak cienka jest u mnie granica między karą a nagrodą.
Zacząłem pieścić go językiem. Później do języka dołączyły zęby; delikatnie odsunąłem nimi napletek, by móc swobodnie zrobić to, na co miałem ochotę już od dłużej chwili: wziąć go w usta i ssać, aż mój ukochany zacznie się wić.


Raven
Przez dłuższą chwilę stałem nieruchomo, zupełnie jakbym bał się chociażby poruszyć, w obawie, że nawet najlżejszym gestem czy słowem zepsuję tę chwilę; tę cudowną, obezwładniającą przyjemność, która rozprzestrzeniała się po moim ciele wskutek wszystkich tych pieszczot. Nie robiłem nic, chociaż miałem tak wielką ochotę krzyczeć. Jęczeć. Wić się. Wyartykułować ogarniającą mnie przyjemność w każdy możliwy i niemożliwy sposób. Zatopić się bez reszty w niebieskim spojrzeniu Beliala; usłyszeć z jego ust słowa wypowiadane tak rozkosznie nieprzyzwoitym tonem. Wpleść palce w jego cudowne, ciemne włosy. Zapomnieć, ach, zupełnie zapomnieć o wszystkim w tych silnych, władczych ramionach; karmić się ułudą bycia tym jedynym, niezastąpionym, bo przecież w głębi swojej egoistycznej duszy tego właśnie zawsze pragnąłem najmocniej - być dla kogoś kimś najważniejszym, całym światem. Chciałem stać się takim dla Beliala; nawet po tym wszystkim, co między nami zaszło, po złych myślach i nieprzemyślanych czynach, po wyrzutach i kłótniach, których gorycz wciąż między nami trwała. Pomimo tego wszystkiego…
Książę… Książę. Tak bardzo cię pragnę.
Jednak... wciąż byłem niepewny. Tak naprawdę nie rozumiałem do końca motywów postępowania Beliala. Z nim nigdy niczego nie byłem pewien. Pomimo pozornie oczywistego, może nawet nieco prostolinijnego zachowania wciąż był dla mnie zagadką. Tajemnicą.
Mówił, że nie jestem dla niego zabawką. Chciałem mu wierzyć. Chciałem mu ufać. Ale nie mogłem. Szukałem kłamstw w jego rozpalonych błękitem tęczówkach; w jego głosie.
Do czego zmierzasz, mój książę?, pytałem rozpaczliwie; moje usta opuszczały westchnienia, jednak myśli zmierzały w złym kierunku, który uniemożliwiał mi pełne odczuwanie rozkoszy; byłem rozpaczliwie rozdarty między ogromną przyjemnością a niepokojem, który zasnuwał moje serce niczym woal.
Ale dokładnie wtedy Belial - zupełnie jakby wyczuł niepożądany kierunek moich myśli - znowu uniósł spojrzenie i tym razem w tym pulsującym, szaleńczym błękicie ujrzałem coś więcej niż tylko namiętność. Było tam coś innego, bez wątpienia, jednak ukryte tak głęboko, że umykało przy próbie bliższego przyjrzenia się. Ale widziałem to. Coś na kształt zapewnienia. Prośby o to, bym nie odtrącał go tak łatwo, tak lekkomyślnie. Może też nadziei. Chwyciłem się rozpaczliwie tego spostrzeżenia, tego złudnego cienia obietnicy jak czegoś, co mogłoby mi dać ocalenie.
Uwierzyłem. I dopiero wtedy zdałem sobie w pełni sprawę, jak bardzo pobudzone jest moje ciało; w jak rozkoszny sposób ciepłe, wilgotne wargi Beliala otulają mojego wzniesionego erekcją penisa. Jak umiejętnie pieści mnie jego zwinny język. To było jak sen.
Chcę w nim zatonąć bez reszty.
Bezwiednie, kierując się w tej chwili głównie instynktem, wplotłem palce w ciemne włosy demona. Zacząłem jęczeć; głośno, przeciągle, niekontrolowanie. Cofnąłem się nieznacznie i oparłem plecami o ścianę, bo czułem, że jeszcze chwila, a nie ustoję o własnych siłach, na nogach, które niebezpiecznie łatwo się pode mną uginały; ta niezwykła przyjemność stała się tak obezwładniająca, że nawet podświadomie starałem się od niej uwolnić; tak jak uciekałem od wszystkiego, co więziło mnie zbyt mocno, zbyt pożądliwie. Gwałtownie szarpnąłem Beliala za włosy, chcąc odciągnąć go od swojej męskości - ale oczywiście nic to nie dało, bo demon tylko warknął niecierpliwie i wzmocnił uścisk dłoni na moich pośladkach. Krzyknąłem, bo jednocześnie na sile przybrała także pieszczota, jaką mnie obdarzał. Wydaje mi się, że chciałem wtedy coś powiedzieć - okiełznać go, powstrzymać przed zbytnim pośpiechem, przed zadawaniem mi tej trudniej do zniesienia rozkoszy, ach, a może wręcz przeciwnie, ponaglić go, zmusić, by robił to szybciej, brutalniej; żeby doprowadził mnie na szczyt jak najprędzej; sam już nie wiedziałem, czego chcę, chciałem wszystkiego naraz i od tego uciekałem, i to było tak słodkie, tak bolesne, i...
....I jeszcze chwila, jeszcze sekunda w tych rozkosznych męczarniach, a umrę, tak naprawdę, nieodwołanie, ach! Nie męcz mnie, książę!
- Belial... Belial - jęczałem jak w transie i brzmiało to zupełnie tak, jakbym nie znał żadnych innych słów poza tym jednym, które w kółko powtarzałem; jakby w imieniu demona mieścił się cały mój świat, ograniczony tylko do nas dwóch; do naszych przyspieszonych oddechów; jego pieszczot; moich krzyków.
Demon zassał gwałtownie mojego penisa. Było w tym coś dzikiego, zaborczego, ale cholernie, ach, cholernie mi się spodobało. Moje ciało przeszył kolejny, jeszcze intensywniejszy, jeszcze głębszy dreszcz przyjemności; nie mogąc już dłużej wytrzymać, doszedłem w ustach Beliala, zalewając mu gardło swoim nasieniem.
I kiedy było już po wszystkim, trochę niepewne rozchyliłem zaciśnięte dotychczas powieki, odrobinę obawiając się tego, że jestem teraz taki odsłonięty, bezbronny przed nim; nagi, nie tylko w sensie fizycznym, ale i psychicznym. Czułem aż nazbyt dobrze, jak rozpalona jest moja twarz; byłem zażenowany tym, że wciąż tak szybko, tak płytko oddycham; że podczas orgazmu przygryzłem sobie wargę niemal do krwi, sam właściwie nie wiem czemu.
- Belial - wyszeptałem. Demon wstał, a ja zarumieniłem się jeszcze mocniej, widząc go tak blisko przed sobą, czując jego zapach, jego nieokiełznaną siłę; wiedząc doskonale, że gdybym teraz go pocałował, poczułbym na jego ustach i języku swój smak. I chociaż wstydziłem się tej myśli nawet przed samym sobą, to w jakiś pokrętny i perwersyjny sposób całkiem mi się ona spodobała. Uniosłem nieznacznie głowę, i, przezwyciężając swoją wrodzoną niepewność, wczepiłem się zębami w dolną wargę Beliala, ssąc ją lekko. Demon nie pozostał mi dłużny - zachęcony moimi poczynaniami, bez większych wstępów czy subtelności zaczął mnie namiętnie całować, wsuwając język do moich ust; przesuwając dłońmi po moim wciąż wrażliwym po dopiero co doznanym orgazmie ciele, po mojej ciepłej, nagiej skórze.
Jęknąłem prosto w jego usta. Ach, tego było zbyt wiele. Chciałem go. Pragnąłem. Z każdym oddechem, z każdą myślą coraz bardziej. Tak mocno, że to aż bolało. Oderwałem się od ust demona, od tych kuszących, miękkich warg i spojrzałem mu prosto w oczy. Nagląco. Niemal błagalnie.
Uwolnij mnie. Tylko tobie na to pozwalam, książę...!
- Belial... Nie dręcz mnie już dłużej... Weź mnie... Posiądź mnie... Zerżnij... Teraz... Błagam... – Na poły wyszeptałem, a na poły wyjęczałem, rozpaczliwie zaciskając palce na jego ramionach. Słowa, te nieskładne, chaotyczne słowa oddawały w tej chwili całą istotę mojego pożądania, które teraz stało się naglącą potrzebą, całkowicie realną i namacalną; koniecznością, która – niezaspokojona - mogłaby mnie najzwyczajniej w świecie pożreć i unicestwić. - Chcę tego... potrzebuję... - wyszeptałem cicho, niemal niezauważalnie ocierając się biodrami o swojego kochanka i mając nadzieję, że zrozumie, w jak ogromnej potrzebie jestem. Czułem, jak mój penis znowu zaczyna rosnąć i twardnieć; nieco niecierpliwym gestem przesunąłem dłonią po kroczu Beliala, upewniając się w ten sposób, że i on jest równie podniecony jak ja. Wciąż patrząc mu głęboko w oczy, rozpiąłem rozporek jego spodni.
Normalnie pewnie bym tego nie zrobił. Ale wtedy byłem rozgorączkowany. Rozpalony. Całkowicie i nieodwracalnie straciłem nad sobą kontrolę.
Ale podobało mi się to, cholera. I Belialowi... Belialowi chyba też.


poniedziałek, 11 marca 2013

The Confession

To dla Ciebie, najdroższa.

* * *

I see
You've turned your back on love again
And I feel
You're stumbling down that road again

Od rana byłeś jakiś nieswój. Bardziej ponury, bardziej marudny niż zwykle. Nawet filiżanka gorącej czekolady dokładnie takiej, jaką lubisz którą przyniosłem ci prosto do łóżka, nie załatwiła sprawy.
A wiesz, że największa orgia w historii odbyła się w 1974 roku na koncercie rockowym w Los Angeles? — zagaiłem z uśmiechem. — Dwieście sześćdziesiąt dwie pary uprawiały uprawiały wówczas seks.
No i co z tego? — rzuciłeś ze znudzoną miną.
Wzruszyłem ramionami. Chciałem cię jakoś rozweselić, ale jak widać na tym przykładzie, rzucanie ciekawostkami nigdy do ciebie nie przemawiało. Nie jestem pewien, czy mimo to przestanę kiedykolwiek próbować.
Albo wiesz, w Tanzanii...
Wracam do siebie.
Zamarłem.
Nie mogę ciągle u ciebie przesiadywać. Mam mnóstwo pracy — wyjaśniłeś obojętnie.
Chciałeś powiedzieć: papierkowej roboty dla tego kretyna, Lucyfera.
Mój pan będzie zły, że tak długo nic nie robię.
Bingo.
Spojrzałem na ciebie, z całych sił starając się, by w spojrzeniu tym nie było widać gniewu i zazdrości.
Wiesz, wcale nie musisz dla niego pracować. — Powiedziałem po raz nie wiadomo który.
Nie zaczynaj znowu. — Skrzywiłeś się, a potem wygrzebałeś się z pościeli i zacząłeś szykować do wyjścia. Ja w tym czasie kurzyłem papierosa za papierosem, próbując powstrzymać się przed przywiązaniem ciebie do łóżka. Perspektywa niezwykle kusząca, ale jedynym tego efektem byłoby twoje wkurwienie.
Wychodzę — powiedziałeś po jakimś czasie i, jak gdyby nigdy nic, wyszedłeś. Papieros w mojej dłoni buchnął płomieniem. Tak, teraz już mogę sobie być zazdrosny i rozgoryczony.

I'm tired of the games
I'm playing with you
When you're not here

Nie ma cię zaledwie od dziesięciu minut, a ja już mam w głowie ułożonych kolejne dziesięć planów na pozbawienie cię posady u Lucyfera. Za następnych parę minut będą to już pomysły innego typu. Takie zakładające bardzo bolesną śmierć twojego „umiłowanego pana” lub umieszczenie cię w klatce, zdanego całkowicie na moją łaskę.

Your time is running out
And you still haven't made up your mind
Can't you see he's the heartless
And you're one of a kind?

Twoja nieobecność sprawia, że i ja biorę się w końcu do pracy. W Urzędzie Rozliczeniowym dawno mnie nie widzieli, a już na pewno nie w stroju służbowym, więc nikt nie zwraca na mnie uwagi. W czarnym garniturze, okularach i z przytłumioną aurą niczym się nie różnię od innych demonów, które tu pracują.
Wsiadam do windy, zaraz za mną wsiada Lilith. Kiedy tylko dociera do niej, kim jestem, znowu zaczyna swoje gierki. Oto przykład demona, który kocha swoją pracę: sukkub prowadzący castingi na stanowiska sukkubów i inkubów. Castingi, które bardziej przypominają plan filmu pornograficznego. Oczywiście, dostaję od niej kilkanaście różnych propozycji, a wszystkie z nich opierają się na założeniu, że będę uprawiał z nią seks.
To może chociaż trójkącik z Ravenem? — rzuca niby od niechcenia na sam koniec.
Jestem rozdrażniony. Poirytowany.
Wkurwiony.
Walę pięścią w lustro i roztrzaskuje się ono na milion drobnych kawałeczków. Chyba nigdy wcześniej się tak nie zachowałem wobec Lilith, nic więc dziwnego, że patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
Nie masz nic lepszego do roboty? Nie wiem, jak na przykład zaspokojenie swojego męża? — rzucam niskim ze złości głosem i staram się przy tym nie myśleć, na czym jeszcze może polegać twoja praca dla Lucyfera. Dlaczego tak go kochasz? Dlaczego jest dla ciebie wszystkim?! Przecież on nie ma uczuć. Nawet własnej żony nie kocha!
Najwyraźniej jednak nie umiem odczytywać sukkubich emocji, bo Lilith, zamiast uciec z krzykiem, natychmiast przywiera do mnie swoim skąpo odzianym ciałem.
Oooch, lubię, kiedy jesteś taki zły! No chodź! Chociaż raz! — zaczyna wołać z egzaltacją.
Obrzucam ją zimnym spojrzeniem i nim zdążę coś odpowiedzieć, ona znowu mówi. — Od kiedy złapałeś tego swojego Kruczka, już z nikim innym nie uprawiasz seksu. A kiedyś był z ciebie taki rozpustny demon — żali się.
Winda zatrzymuje się na moim piętrze. Odpycham od siebie Lilith i wychodzę, z całych sił starając się ignorować jej sprośne zawołania.

A man can tell thousand lies
I’ve learned my lesson well

Cały czas zastanawiam się, co sprawia, że jesteś tak ślepo wpatrzony w Lucyfera. Przede mną leżą rozłożone plansze z wykresami i diagramami, na których jakieś liczby mają mi powiedzieć, które demony i diabliki zasługują na podwyżkę za zasługi w dziedzinie rozpustności. Gdybym mógł, od razu wskazałbym im Lilith, ale to przecież żona szefa.
I tym sposobem znów się zastanawiam. Wszystko mnie prowadzi do tych ponurych rozważań.
Wreszcie nie wytrzymuję i sięgam po słuchawkę telefonu.
Sześć sygnałów. Siedem. Osiem. Odbierz to, kretynie!
Kancelaria księcia Lucyfera, w czym mogę pomóc?
Beliar Aryman. Połącz mnie z Lucyferem.
Oczywiście, natychmiast!
Czekając na połączenie, stukam palcami o blat biurka.
Witaj, Beliarze! Cóż sprawiło, że postanowiłeś do mnie zadzwonić? — Słyszę autentyczne zaciekawienie w jego głosie.
Och, nic takiego. Po prostu mam pewien maleńki problem i chciałbym prosić cię o przysługę natury szpiegowskiej...
Od słowa do słowa, i po półgodzinnej rozmowie Lucyfer jest święcie przekonany, że najodpowiedniejszym zajęciem na dzisiaj będzie dla ciebie praca ze mną w specjalnej komisji mającej sprawdzić prawdziwość niektórych zeznań podatkowych demonów wysokiej rangi.
I od samego początku wiem, że przyjdzie mi tego kłamstwa pożałować. Ale dalej w to brnę i parę minut później, dzięki mojej asystentce, wszystko jest już gotowe na przedstawienie pod tytułem „książę Belial powołuje komisję”.

Deranged we're tearing away the petals of desire
Learning the mathematics of evil by heart
We deceive ourselves to start a war
Within the realm of senses

Patrzysz na mnie z niedowierzaniem. Doskonale wiesz, że to wszystko moja sprawka, ale oficjalnie nie możesz się do niczego przyczepić, więc nie mówisz nic, tylko siedzisz obok mnie i uważnie wsłuchujesz się w myśli demonów przyprowadzonych na przesłuchanie. Wszystko to nie trwa długo, bo wyrok i tak już dawno zapadł. Dzięki tej małej mistyfikacji mam cię blisko siebie, a przy okazji i ja, i Lucyfer pozbędziemy się kilku wrogów.
Chciałbym z tobą na słówko. — Mówisz zwodniczo spokojnie, kiedy nasza praca tutaj jest skończona. Ale wyraz twoich oczu sugeruje, że w środku wcale taki opanowany nie jesteś.
Zapraszam do mojego gabinetu — odpowiadam równie uprzejmie. Niby w Piekle plotki rozchodzą się szybko, ale nie wyłapuję zaciekawionych spojrzeń posyłanych w naszym kierunku, chyba więc niewiele osób skojarzyło, kim jesteśmy.
Siadasz na skórzanej sofie umieszczonej pod ścianą, stanowiącej kąt prosty z moim biurkiem. Za biurkiem jest ogromne okno, doprawdy, nie wiem po co, skoro i tak jedynym widokiem w tym przeklętym miejscu są kratery i lawa. Oczywiście, o ile w ogóle cokolwiek widać przez unoszące się na zewnątrz kłęby dymu.
Zamykam za sobą drzwi i powoli podchodzę do okna. Zaciągam kotary i siłą woli zapalam wszystkie świece znajdujące się w pomieszczeniu. Lubię blask i ciepło, jakie dają. Z rękoma w kieszeniach przysiadam na skraju biurka i patrzę na ciebie wyczekująco.
Co to za szopka? — mówisz w końcu z niesmakiem.
Komisja do.... — zaczynam.
Przestań, idioto! Po prostu przestań. Ciagle mnie osaczasz. Przesadziłeś! Nawet jak na ciebie to o wiele za dużo! — krzyczysz na koniec. Czekam, aż się uspokoisz.
Dla własnego dobra musiałem się pozbyć paru osób. I musiałem to zrobić legalnie. — Wzdycham cicho. — Jeśli cię to pocieszy, to wiedz, że byli to też wrogowie Lucyfera — rzucam kąśliwie i obserwuję reakcję. Na twojej twarzy pojawia się nieznaczny rumieniec, ale nie mam pojęcia, czym jest spowodowany. Zażenowaniem, złością? A może to samo jego imię sprawia, że się rumienisz?

Forever we are
Forever we've been
Forever will be crucified to a dream

Przez dłuższą chwilę milczysz i nawet nie próbuję zgadywać, o czym myślisz. Zamiast tego włączam muzykę: piosenkę Lullaby zespołu The Cure, i ustawiam zapętlenie. Patrzysz na mnie ze zdziwieniem. To, oprócz orgazmu i wściekłości, jest chyba jedyny wyraz twojej twarzy, co do którego nigdy nie mam wątpliwości.
A ja dzisiaj chcę być pewny. Chcę wiedzieć. I chcę cię oznaczyć, uwieść, owładnąć tobą.
Pragnę cię opętać tak, jak ty opętałeś mnie.
Dlatego, zdając sobie sprawę z twojego uważnego spojrzenia, powoli zdejmuję marynarkę i odkładam na biurko okulary, a potem zaczynam poruszać się w rytm muzyki. Kołyszę biodrami. Poruszam brzuchem, ramionami, całym sobą. Luzuję krawat, rozpinam koszulę. Robię to dużo, dużo wolniej niż zwykle. Wiesz, długowieczność ma swoje plusy. Po pewnym czasie można stać się bardzo świadomym własnego ciała i tego, w jaki sposób wygląda ono najkorzystniej. A ja teraz staram się z całych sił, każdy mój ruch, nawet niby przypadkowe opadnięcie kosmyka włosów na moją twarz — wszystko to jest celowe, wymierzone w ciebie, ma cię zwabić i oczarować.
I wiem, że jestem w tym dobry. Kiedy wolno zsuwam z siebie koszulę, każdym centymetrem swojego ciała niemal namacalnie mogę poczuć, jak budzi się w tobie pożądanie. Widzę, jak rozchylasz te słodkie wargi, które chciałbym teraz całować, które chciałbym poczuć na sobie. Moje dłonie przejeżdżają wolno po klatce piersiowej, następnie suną w dół brzucha i docierają do zapięcia spodni. Śledzisz uważnie ten gest i gdy rozpinam rozporek, a potem zsuwam spodnie tak, by zawisły na moich biodrach, słyszę, jak głośno przełykasz ślinę. Jak zawsze, tak i dziś nie mam na sobie bielizny. I czuję twój głód jak coś fizycznego, i dzielę go razem z tobą.
Piosenka zaczyna się po raz kolejny i tym razem niespiesznie zmierzam w twoją stronę, dalej wykonując ruchy, które mają skupić na mnie całą twoją uwagę. Siadam na tobie okrakiem i czuję, jak napina się twoje ciało. I wiem, że napina się dla mnie, dzięki mnie. Kontynuuję na tobie ten erotyczny taniec, a ty patrzysz na mnie jak urzeczony, ale mnie nie dotykasz. Dlaczego mnie nie dotykasz? Czy nie jestem godny twojego pożądania?
Już nie siedzę na twoich kolanach, nieznacznie unoszę się nad tobą. Klęczę, trzymając się oparcia sofy, i poruszam biodrami, które znajdują się teraz dokładnie na wysokości twoich oczu. Pochylam się i na brzuchu czuję twój oddech, a na ustach delikatny dotyk twoich włosów, przyjemne łaskotanie. Wypuszczam powietrze w te włosy, byś i ty mógł poczuć to subtelne mrowienie.
I to zdaje się być kroplą, która przebiera miarę.
Robert Smith śpiewa miękko: Be still, be calm, be quiet now my precious boy, don't struggle like that or I will only love you more i czuję, jak zdzierasz ze mnie spodnie. For it's much too late to get away or turn on the light. Dotyk twoich palców na moim podbrzuszu, wyrywa mi się ciche westchnienie. The spiderman is having you for a dinner tonight. Bierzesz mnie do ust i prawie szaleję od intensywności tego doznania. Chłód twoich warg otulających moją męskość oraz palców mocno zaciskających się na mojej skórze i gorące wnętrze twojego gardła. Zaczynam się poruszać w przód i w tył, jęczę przy tym. W przód i w tył, a ty pieścisz mnie wygłodniałymi dłońmi. To prawie nierzeczywiste. Jak może być rzeczywiste, kiedy jest mi tak dobrze? Zaciskam mocniej ręce na obiciu sofy, moje jęki przeplatają się z muzyką i skrzypieniem skóry. Twój zapach wdziera się do moich nozdrzy i kiedy dochodząc zaczynam krzyczeć, nie wiem już, kim jestem.
Ciężko oddychając opadam na ciebie. Z zamkniętymi oczami wtulam się w zagłębienie twojej szyi. Zaciągam się tobą i trwam tak przez chwilę, a potem prostuję się i ujmuję twoją twarz w dłonie. Całuję cię mocno, zachłannie, prawie kalecząc sobie wargi o twoje zęby, czuję siebie na twoim języku. A potem, ignorując wszelkie przepisy bezpieczeństwa panujące w urzędzie, teleportuję nas do mojego domu.

Come closer my love
I'll violate you in the most sensual way
Until you drown in this love

Lądujemy na ogromnym łożu, myślę, że śmiało zmieściłoby się na nim dużo więcej demonów niż tylko nasza dwójka. Nigdy nie przyprowadzałem cię do tej części domu, sam właściwie nie wiem czemu.
Bezlitośnie rozrywam twoje ubranie. Później będziesz miał do mnie o to żal, ale na razie to się nie liczy, chcę cię całego zobaczyć jak najszybciej. Jakbym chciał sprawdzić, czy od naszego ostatniego razu kilka godzin temu nic się nie zmieniło. Przez ułamek sekundy czuję małe ukłucie zazdrości i ubolewam nad tym, że nie jestem w stanie stwierdzić, czy ktoś inny — czy ON — cię nie dotykał.
Obdarzam pocałunkami każdy centymetr twojego ciała, ale przecież żadnemu z nas nie o to chodzi. Chwytam cię za biodra i niezbyt delikatnie obracam na brzuch. Liżę twój kręgosłup, zaczynając od szyi, a kończąc tuż nad pośladkami. I dopiero tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa. Nie żartowałem mówiąc, że chcę cię oznaczyć.
Gryzę to jędrne ciało, liżę, całuję, ssę. Każdy kawałek musi być moją własnością. Wijesz się pode mną i pojękujesz, a ja kontynuuję tę przeplatankę: przyjemność i mocne ugryzienie. Gdybyś nie był demonem, naprawdę zostałbyś oznaczony, te ślady nigdy by nie znikły. Na razie jednak tyle musi mi wystarczyć.
Zaczynam łagodnie masować twoje pośladki. Chcę dać ci chwilę wytchnienia. Wiem, że ci się to podoba, bo pomrukujesz. Przysięgam, jest to najsłodszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem. Ale nie to jest moim celem. Chcę, byś krzyczał, nie tylko z rozkoszy, ale też po trosze z bólu. Zostawiam cię więc na chwilę i podchodzę do ogromnej szafy, na plecach czuję twój wzrok.
Hej, dlaczego przestałeś?! — protestujesz. I dokładnie w tym momencie udaje mi się znaleźć to, czego szukałem. Gdy odwracam się znów w twoją stronę, usta wyginają mi się w szerokim uśmiechu, oczy pałają błękitem, a w dłoni trzymam czarną, skórzaną szpicrutę. Śmieję się cicho, gdy dostrzegam, jak na twojej twarzy odmalowuje się przemożna potrzeba.

In the grace of your love I writhe, writhe in pain
In 666 ways I love you and I hope you feel the same

Kładę szpicrutę na łóżku i wyciągam z dłoni bicz. Ból podczas wykonywania tej czynności jest nie do opisania, ale już do niego przywykłem. Obserwujesz to. Pewnie zastanawiasz się, po co mi akurat oba te przedmioty. Nie martw się, za chwilę się dowiesz.
Wstań — rozkazuję ci. Jesteś mi posłuszny jak nigdy, bez szemrania, chyba nawet ochoczo wykonujesz polecenie. Każę ci się odwrócić do mnie tyłem i podnieść ręce do góry. Jeszcze raz sprawdzam, czy bicz jest wygaszony. Nie chcę przecież, by na tych smukłych, pięknych nadgarstkach pojawiły się oparzenia. Przywiązuję cię biczem do jednej z kolumn łóżka.
Kiedy kończę drzeć twoją koszulę na pasy i staję za twoimi plecami, by zawiązać ci oczy, słyszę, jak twój oddech staje się płytszy. Nie sądzę jednak, byś się bał. Przecież pod tą iście anielską powłoką drzemie istota co najmniej równie perwersyjna jak ja.
Przyciskam się do ciebie i sięgam ręką po leżącą nieopodal szpicrutę. Jej końcem muskam twoje usta, a wolną ręką pieszczę twój brzuch. Uwielbiam cię dotykać. Twoja skóra, taka gładka; bez żadnej skazy.
Weź koniec pejcza do ust — szepczę ci do ucha i czuję, jaki wpływ mają na ciebie moje słowa wypowiadane w całkowitej ciemności, w której teraz przebywasz. Drżysz przez chwilę, ale nie protestujesz. W nagrodę zaczynam pokrywać twoją szyję pocałunkami. Kiedy dochodzę do wniosku, że na razie tyle ci wystarczy, odsuwam się gwałtownie. Słyszę twój jęk. Dobrze znam to uczucie pustki, dlatego od razu przystępuję do działania.
Najpierw powoli przesuwam szpicrutą po twoich plecach i ramionach. Widzę, jak się niecierpliwisz. Och, ptaszyno. Czyżbyś nie wiedział, że im dłuższe oczekiwanie, tym przyjemniejsza na końcu nagroda cię czeka? Ale dobrze, możemy zrobić po twojemu.
Bez ostrzeżenia smagam cię pejczem po pośladku, a z twoich rozkosznych ust wydobywa się okrzyk zaskoczenia. I zaczyna się na dobre. Biję cię kilka razy, a potem klękam i liżę zranione miejsce. Na przemian to krzyczysz, to jęczysz. W pewnym momencie zaczynasz opadać z sił i utrzymujesz się w pionie tylko dzięki temu, że jesteś mocno związany. Zmieniam zatem taktykę. Gładzę pejczem twoje uda. Najpierw zewnętrzną stronę, potem środek. Wnętrze omijam z premedytacją. Powtarzam te gesty tyle razy, aż wreszcie słyszę to, co chciałem usłyszeć.
Proszę, proszę, proszę! — powtarzasz bez ustanku.
Staję tak blisko ciebie, że z pewnością możesz poczuć, że ja również jestem podniecony. Ujmuję twój podbródek w dwa palce i odchylam twoją głowę w tył, a po szyi muskam cię rękojeścią szpicruty.
O co mnie prosisz, ptaszyno?
Nie odpowiadasz, tylko wciąż powtarzasz to jedno słowo. Twoja skóra jest teraz prawie tak gorąca, jak moja.
Puszczam cię i znów zaczynam cię smagać. Tym razem przez dłuższy czas jest tylko ból, któremu dajesz upust głośnymi krzykami. Kiedy zaczynasz chrypnąć, odrzucam pejcz za siebie i liżę obolałe miejsca. Już prawie nie masz siły jęczeć. Ale oto jednak znajdujesz jej w sobie tyle, że gdy twoim ciałem wstrząsa dreszcz i zaczynasz szczytować, wydajesz z siebie nieprzyzwoicie piękne dźwięki. Na mą czarną duszę, mógłbym tego słuchać godzinami. I będę. Przecież nawet jeszcze w tobie dzisiaj nie byłem.

Bleed well the soul you're about to sell for passion deranged
Kiss and tell, baby we're bleeding well
Bleed well the heart you're about to fail for reasons insane
Kill and tell, baby we're bleeding well
In hell

Właśnie kończę wmasowywanie olejku łagodzącego w twój zaczerwieniony tyłek. Ulga musi być ogromna, bo znów od czasu do czasu pomrukujesz. Zerkam na twoją piękną, piękną twarz. Widzę, że jesteś zmęczony. Na twoich zakrwawionych wargach (kiedy zdążyłeś je tak mocno przygryźć?) błąka się delikatny uśmiech i mam wrażenie, że zaraz po prostu zaśniesz.
Kładę się obok ciebie, a ty, mimo zmęczenia, natychmiast obracasz się w moją stronę. Jak kwiat do słońca.
Musimy to czę... — zaczynasz, ale urywasz w połowie. Coś w wyrazie mojej twarzy sprawia, że zaczynasz marszczyć brwi i nie kończysz zdania. Nieważne, i tak wiem, co chciałeś powiedzieć.
Obejmuję cię w pasie i przetaczam na siebie. Lubię, kiedy tak na mnie leżysz, kiedy mogę poczuć na sobie twój słodki ciężar.
Lewą ręką odgarniam swoje włosy z szyi. Twoje szare oczy stają się wielkie jak spodeczki, gdy dociera do ciebie, o co mi chodzi.
Naprawdę mi na to pozwolisz? — pytasz z niedowierzaniem.
A co, nie chcesz?
Pewnie, że chcę. Ale ty nigdy... To znaczy, przecież ty zawsze... — nie możesz znaleźć słów i to sprawia, że uśmiecham się tak szeroko, że zaraz zacznie mnie boleć szczęka.
Pij, nie pierdol — odpowiadam sentencjonalnie i przyciągam cię do siebie za włosy.
Zamykam oczy i czekam, aż mnie ugryziesz, ale ty wolisz najpierw pomęczyć mnie trochę za pomocą języka. Potem z kolei skubiesz moją skórę zębami. Zabawne, myślałem, że jesteś zmęczony.
Mama nie uczyła cię, żeby nie bawić się jedzeniem? — mruczę gdzieś w okolicach twojego ucha. Twoją odpowiedzią jest wbicie we mnie kłów. To jest tak niespodziewane, że aż muszę jęknąć. Przez chwilę czuję pieczenie w miejscu ugryzienia, ale potem jest już tylko przyjemność, w której zanurzam się całkowicie.
Słyszę odgłosy ssania, a całe moje ciało rozpala się płomieniem, gdy ze mnie pijesz. I nagle czuję się, jakbym znów latał w przestworzach. Albo jeszcze lepiej. Pozwalam moim myślom skupić się na świeżych wspomnieniach: na tym, jak jęczysz, krzyczysz, wijesz się. I niejasno dociera do mnie, że sam zaczynam to robić. A potem odlatuję zupełnie, gdy niespodziewanie nabijasz się na mój wzniesiony erekcją członek i wciąż pijąc zaczynasz mnie ujeżdżać. Nie planowałem tego, ale, ach! Moje myśli stają się jeszcze bardziej chaotyczne i urywane, a jedyne, na czym mogę się skupić, to odczuwanie. W tej chwili masz nade mną całkowitą władzę. Każde miejsce, którego dotykasz, staje w płomieniach namiętności. I tak z łowczego zostaję ofiarą. Otaczam cię ramionami, chcę być bliżej, jeszcze bliżej! Moje biodra wysuwają się na spotkanie z tobą, na ścianie i w najbliższym otoczeniu skaczą błękitne cienie, a po chwili zdaję sobie sprawę, że to przecież moje oczy, które sam nie wiem kiedy otworzyłem, to ich blask. Twoje włosy, tak miękkie, tak cudownie miękkie, są kolejnym źródłem rozkoszy, bo rozsypują się po moim ciele i stymulują mnie jeszcze bardziej, w niewiarygodnie przyjemny sposób pieszcząc moją skórę. W końcu odrywasz swoje usta, nasycony przynajmniej w ten jeden sposób, a twoje oczy błyszczą ekstazą i obaj zaczynamy krzyczeć: ja twoje imię, ty moje. Dochodzimy niemal jednocześnie, a kiedy wszystko się kończy, opadasz na mnie i przez bardzo, bardzo długi czas leżymy, nadal złączeni, i próbujemy nauczyć się od nowa trudnej sztuki oddychania.

Oh I see you crawl you can barely walk
And arms wide open you keep on begging for more
I've been there before knocking on the same door

Leżysz na plecach, a ja raz jeszcze próbuję sprawić, byś czuł wobec mnie to samo, co ja czuję do ciebie. Jestem niegodziwcem. Naprawdę pasuje do mnie moje imię. Chcę cię uzależnić od siebie. Chcę, byś nie mógł beze mnie trwać.
Uderzam w twoje czułe punkty: najpierw długo pieszczę twoją szyję na wszystkie możliwe sposoby. Gładzę ją dłońmi, jestem czuły i subtelny. Potem obcałowuję ją. Traktuję ją jak świętość, którą przecież dla mnie jest, bo stanowi część ciebie. Ale czym byłoby sacrum bez profanum? Rozchylam wargi i zataczam koła językiem, a ty cicho pojękujesz. Zasysam cię do środka i zostawiam malinki. Kiedy już każdy centymetr twojej szyi jest nimi pokryty, siadam ci na podbrzuszu.
Prawą rękę zaciskam na jednym z twoich nadgarstków, choć wiem, że i tak mi nie uciekniesz. Nie teraz. Może rankiem, ale póki światem rządzi noc, będziesz tu ze mną. Drugi twój nadgarstek zbliżam powoli do ust, patrząc ci wyzywająco w oczy. Składam delikatny pocałunek we wnętrzu twojej dłoni, potem przesuwam wargami w górę, aż do palca, gdzie całuję opuszek, i z powrotem. Gdy każdy z palców jest ucałowany, wracam do delikatnej skóry na twoim nadgarstku i robię z nią to, co zrobiłem z twoją szyją. Potem zmiana, przecież nie mogę zaniedbać drugiej ręki.
Czuję, jak jesteś rozpalony. Więcej gry wstępnej ci nie potrzeba, bo już od dawna jesteś gotowy do następnego stosunku. Ale jeśli chcę cię opętać, musisz pragnąć każdego mojego dotyku, nie tylko tego najoczywistszego. Palcami i językiem pieszczę cały twój tors, aż twoja skóra i sutki robią sie tak wrażliwe, że wystarczy sam mój oddech, by wyrwać z ciebie jęk. Dopiero wtedy pomagam ci się podnieść i oprzeć o poręcz łóżka. Czy też jesteś świadom tego, jak nasze ciała idealnie pasują do siebie?
Wchodzę w ciebie powoli, lecz nieubłaganie. Prawą dłonią otaczam trzon twojego penisa i zaczynam się ruszać. Uprawiamy seks w zwolnionym tempie, lecz dzięki temu mogę wchodzić głębiej, mogę pieścić dokładniej. Staram się nie przyspieszać, ale niech skonam, jeśli nie jest to trudne, coraz trudniejsze. Z każdym kolejnym ruchem jęczysz coraz głośniej i już mnie nie ponaglasz, nagle doceniwszy wartość tego dokładnego zbliżenia. W pewnej chwili czuję, jak twoja męskość twardnieje jeszcze bardziej. Jeszcze jeden ruch i wydobywa się z ciebie przeciągły jęk, a po mojej dłoni rozlewa się twoje nasienie. Zamykasz oczy i opierasz się o mnie plecami, a ja podsuwam rękę do twoich ust i z zachwytem obserwuję, jak ją oblizujesz.

That shine on you and tame your burning heart
That bury my truth right into your arms
That worship the tomb of our forlorn love

Daję ci chwilę odpocząć, ale nie trwa to długo. Hej, pamiętasz jeszcze, że nie doszedłem razem z tobą? I kiedy półleżąc opierasz się o moje plecy, moje usta same odnajdują twoje ucho, by szeptać ci miłosne zaklęcia. W porządku, może nie do końca miłosne. Wybieram starożytny język, którego nikt poza mną już dzisiaj nie pamięta nawet z nazwy, a który zawsze wydawał mi się najpiękniejszym dialektem we wszystkich wymiarach. Mocno cię trzymam, a palcem wskazującym wolnej ręki wodzę po twoich wargach, chcąc cię odrobinę pobudzić. Opowiadam ci o tym, jak jesteś piękny i co lubię z tobą robić. Mówię ci o rzeczach, których jeszcze nie robiliśmy, ale które na pewno zrobimy. Wreszcie opowiadam ci o tych przymiotach twojej osoby, które cenię najbardziej.
I choć nie rozumiesz słów przeze mnie wypowiadanych, najwyraźniej ich ogólny sens do ciebie dociera, bo nagle odwracasz się do mnie i zarzucasz mi ręce na szyję, a potem całujemy się.
Nie przerywając pocałunku kładę cię na plecach. Na brzuchu czuję twoją erekcję, mocno do mnie przyciśniętą. Nie czekam na inny znak, tylko od razu w ciebie wchodzę i znów się kochamy.

If I should die before I wake
Pray no one my soul to take
If I wake before I die,
Rescue me with your smile

Jest już prawie ranek. Nie zmrużyłem dziś oka ani na chwilę. Ty też niewiele spałeś, mieliśmy lepsze rzeczy do roboty. Uśmiecham się lubieżnie, gdy przypominam sobie każdą z nich. Spoglądam w dół na twoją twarz, opartą o mój tors. Gładzę cię dłonią po policzku, a ty wzdychasz przez sen. Jesteś lekko zarumieniony i masz rozchylone wargi. Ten widok aż krzyczy do mnie, bym wziął cię w ramiona i zaczął całować. Ale nie zrobię tego. Lubię patrzeć, jak śpisz.
To jedyna okazja, gdy mogę zobaczyć cię z kompletnie rozczochranymi włosami.

Hope I live to tell
The secret I have learned
til then
It will burn inside of me

Jestem już taki zmęczony. Tyle eonów życia. Tyle bólu zagłuszanego alkoholem i ulotnymi chwilami przyjemności z coraz to innymi osobami.
Wiesz, byłem pierwszy. Najwyższy stworzył mnie z małego płomienia i nadał mi imię Satanael. Niewiele pamiętam z tego czasu. A po Upadku zaczęto mnie nazywać Beliarem.
Ten, który nie ma pana. Ten, który podnosi bunt. Niegodziwiec świata. I moje ulubione: nic niewart. Jak przewrotnie.
Tak długo cię szukałem. Byłem zakochany w Astarocie, ale on złamał mi serce. Przez ogrom czasu nie umiałem się pozbierać.
Potem był Jean.
Słodki Jean, paryżanin urodzony pod koniec osiemnastego wieku. Fizycznie był bardzo do ciebie podobny. To właśnie Lucyfer mnie z nim poznał, teraz już chyba wiem, dlaczego. Musiał mieć nieziemską uciechę, widząc jak się zakochuję w twoim sobowtórze i jak potem rozpaczam, gdy twoja replika starzeje się, a w końcu umiera. Bo Jean był tylko człowiekiem. Brakowało mu twojej siły. I nie mówię tu tylko o sile fizycznej, typowej dla demona. Fakt, był kruchy i nie mogłem z nim robić wielu rzeczy, które tobie nie sprawiają żadnego kłopotu. Ale ty masz również siłę ducha. Może jeszcze sobie tego nie uświadamiasz, ale taka jest prawda. Wyobrażam sobie, jaki Lucyfer musiał mieć ubaw obserwując mnie. Tak blisko ciebie, ale nie mając pojęcia, że istniejesz.
Czy wiesz, że trzy czwarte demonów odbiera sobie życie po przekroczeniu magicznego progu trzystu lat? Nie wiem, dlaczego akurat tyle. Może to wystarczająco długo, by zdać sobie sprawę, jak bezcelowa jest egzystencja istoty mroku. Rzecz nie tyczy się, oczywiście, upadłych aniołów. Te, które nie miały wystarczająco dużo woli życia, zabiły się zaraz po Upadku, niezdolne do istnienia bez miłości Stwórcy.
I w końcu cię znalazłem. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Jak wstrząsnęło mną to, że tak zwyczajnie mnie zignorowałeś? Nic niewart, krzyczało coś w mojej głowie. A przecież powinieneś być mój, od razu. W pierwszej chwili byłeś dla mnie tym samym Jeanem, w którym się zakochałem. Ale bardzo szybko się okazało, że różnicie się jak dzień i noc. Że jesteś osobą o innych aspiracjach, apetytach, potrzebach. Kimś o zupełnie innej osobowości. I takim cię pokochałem.
Ale nie powiem ci o tym, bo wciąż trudno mi uwierzyć, że to wszystko nie jest snem albo złośliwą sztuczką Lucyfera. Zwłaszcza, że ty przecież tak bardzo go kochasz...

środa, 2 stycznia 2013

Fascination Street

Z urodzinową dedykacją dla mojej ukochanej M. Wszystkiego najlepszego, najdroższa! Jak najwięcej zdrowia, szczęścia, weny twórczej, seksu i oczywiście - yaoizmu! Bądź nadal tak wspaniałą osobą, jaką jesteś teraz, bo właśnie za to Cię uwielbiam ;*
Twoja A.


***

Oh you know that I'd do anything for you
Then curl up by the fire and sleep for awhile
It's the grooviest thing, it's the perfect dream

Są wszędzie. Gdziekolwiek pójdę, łypią na mnie tymi swoimi wielkimi, drwiącymi ślepiami. W łazience, w jadalni, w sypialni, w moim gabinecie. Bezczelnie depczą po służbowych papierach i drapią bezcenne, wiktoriańskie meble. A to futro! Na Lucyfera, nawet dzisiaj znalazłem w swoim śniadaniu długi, rudy włos. Jak on się tam znalazł? Zresztą nieważne, jednak wolę nie wiedzieć. Kładę głowę na biurku w rozpaczliwym geście, gdy nagle wchodzisz do mojego gabinetu – niemal ma jak na zawołanie! – od samego progu obdarzając mnie szerokim, bezczelnym uśmiechem. Ach, jesteś równie irytujący jak ten przeklęty zwierzyniec, który przywlokłeś do mojego domu!
Belial, ty niewydarzony idioto!!!
Mi też miło cię widzieć, Raven.
Nie odwracaj demona ogonem, kretynie! Lepiej zrób coś z tymi swoimi kotami!
Nieładnie tak krzyczeć na swojego gościa, wiesz?
Jakimś cudem powstrzymuję się od wypowiedzenia na głos paru niecenzuralnych (lecz zarazem bardzo szczerych) słów, po czym wzdycham przeciągle, wodząc oczami za czarno–białym dachowcem, który najwyraźniej doszedł do błędnego wniosku, że zabytkowy szezlong w rogu pokoju idealnie nadaje się na drzemkę. Natomiast drugi futrzak, biały norweski leśny, rozkłada się spokojnie na mojej porannej korespondencji, przy okazji potrącając filiżankę z czekoladą. Gorąca ciecz wylewa się na dywan, a ja warczę cicho i niemal automatycznie sięgam za pasek, gdzie zawsze noszę kilka shurikenów. Na szczęście w ostatnim przebłysku świadomości przypominam sobie o twojej obecności i z niemałym trudem hamuję mordercze instynkty. Kłótnie kłótniami, ale jeszcze nie zalazłeś mi za skórę tak, żebym miał zabijać twoich ukochanych pupili. Ale mało do tego brakuje.
Spokojnie, Adamie. Tylko spokojnie.
Proszę, przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego muszę cię znosić we własnym domu. Razem z całym twoim kocim inwentarzem.
Podziękuj za to swojemu umiłowanemu panu, którego głupie pomysły sprawiły, że wszystkie moje domy są doszczętnie zrujnowane. – W twoim głosie nie wyczuwam żadnych silniejszych emocji, ale mam wrażenie, że z rozkoszą zapoznałbyś Lucyfera z przebogatym wyposażeniem swojej sali tortur. Oczywiście, jeśli nadal byś ją miał. – Ale to nie jedyny powód – kontynuujesz po chwili, siadając na krawędzi biurka. – Masz mieć na mnie oko. Tak słyszałem.
Coś takiego. Zapewne po to, żebyś nie robił głupstw?
Otóż to. – Nachylasz się nieznacznie w moim kierunku, a twoje wargi wyginają się w kpiącym uśmieszku. – Dopilnujesz, żebym nie robił głupstw, ptaszyno?
Chyba zdajesz sobie sprawę, że w twoich ustach brzmi to bardzo przewrotnie?
Och, ja nie bywam przewrotny.
I zanim twoje słowa zdążą przebrzmieć w powietrzu, jesteś już przy mnie, z ustami tuż przy moim uchu. Luźny kosmyk twoich ciemnych włosów łaskocze mnie po policzku, a po kręgosłupie przebiega mi delikatny dreszcz.
Przecież znasz mnie nie od dziś. Naprawdę nie bywam przewrotny, czasem tylko... – Suniesz językiem po mojej szyi, a ja nie potrafię powstrzymać cichego jęku. – Nieco... Hmm, Raven, no powiedz mi, jaki bywam?
Wkurwiający – udaje mi się wydyszeć. – Cholernie wkurwiający.
Zaczynasz się śmiać. Przez chwilę patrzę na ciebie spod wpółprzymkniętych powiek, po czym gwałtownie wstaję i przypieram cię do biurka, niespodziewanie dla mnie samego więżąc twoje dłonie w silnym uścisku. Sam właściwie nie wiem, dlaczego tak mocno cię trzymam, bo przecież nie wyglądasz tak, jakbyś chciał się uwolnić spod mojego zaborczego dotyku; wręcz przeciwnie, niemal natychmiast przestajesz się śmiać, a twoje ciało lekko się wypręża, jakby chciało być jeszcze bliżej mojego, zniwelować ostatnie milimetry dzielącego nas dystansu. Pochylam się; nasze usta niemal bezwiednie łączą się w głębokim, namiętnym pocałunku, ale dosyć szybko go przerywam; doprawdy, jestem dzisiaj zbyt niecierpliwy. Zjeżdżam ustami nieco niżej – zatrzymując się na chwilę przy sutkach, liżąc je i skubiąc lekko kłami – ale przy nich także nie wytrzymuję zbyt długo. W końcu padam na kolana; rozpinam niecierpliwie rozporek, zsuwam z twoich bioder spodnie i bez chwili wahania biorę do ust wzniesiony erekcją penis. Mmm, czysta rozkosz, czyż nie? Ssę go i od czasu do czasu delikatnie przygryzam, wsłuchując się jednocześnie w cudownie brzmiące pojękiwania opuszczające twoje gardło. Pozwalam także, by do zabawy przyłączyły się moje palce: jedną dłonią pieszczę twoje jądra, zaś drugą przesuwam po udzie, zatrzymując się ostatecznie na pośladkach. Pieszczę cię tak do momentu, gdy niespodziewanie nasze spojrzenia się ze sobą krzyżują; drżymy lekko, zupełnie jakby przeskoczyła między nami iskra elektryczna.
Ach, nie, już dłużej nie wytrzymam! Wstaję, popycham cię brutalnie na biurko; każda chwila dzieląca mnie od zawładnięcia twoim ciałem stała się teraz wrogiem, którego bezwzględnie muszę pokonać. Ach, nareszcie! Zanurzam się w tobie; tak głęboko, jak tylko można to zrobić bez przygotowania, jednocześnie zaciskając palce na twojej potężnej erekcji. Krzyczysz, a ja kompletnie przestaję nad sobą panować. Cały świat nagle znika, rozpływa się w tym szalonym kalejdoskopie obrazów, zapachów i dźwięków. Jesteśmy tylko ty i ja, dwa pulsujące szaleńczą namiętnością ciała, splecione ze sobą w tak silnym uścisku, że nic, absolutnie nic nie byłoby nas teraz w stanie rozdzielić. Wchodzę w ciebie coraz szybciej, z każdym kolejnym pchnięciem zbliżając nas do finału. I w końcu nadchodzi ten moment – obaj dochodzimy jednocześnie, nasze krzyki mieszają się ze sobą.
A później przychodzi cisza, kiedy – wreszcie zaspokojony – sycę oczy pięknem twojej twarzy i wtulam się w twoje silne, rozpalone ciało. Chyba nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię uwielbiam. Jak patrzę na ciebie, kiedy nie jesteś świadom mojego wzroku.
Leżelibyśmy tak jeszcze długo wśród wszystkich tych listów i raportów, gdyby w polu mojego widzenia nie pojawił się nagle ogromny, czarny kruk stukający dziobem w szybę. Niechętnie zsuwamy się z biurka, a ja muskam myślową macką umysł chowańca. Przez chwilę go słucham, po czym wybucham radosnym śmiechem. Wpatrujesz się we mnie z tak wielkim zaskoczeniem, że mój śmiech jeszcze bardziej przybiera na silę.
Cor... Cor – wskazuję dłonią na kruka, kiedy już jako-tako mogę mówić. – Patrz na Cor! Boi się wlecieć do pokoju, bo jest w nim tyle kotów!
Tak cudownie jest się znowu śmiać. Z tobą to jest takie proste, tak naturalne. Właściwie... z tobą wszystko nabiera znaczenia.

***

Pushing my face in the memory of you again
But I never know if it's real

Przemierzamy wspólnie ulice miasta. Jak ono się nazywało, pamiętasz? Ale czy to ważne? Zagłębiamy się w morze świateł, labirynt eleganckich uliczek, chłonąc ogrom i wspaniałość tego tętniącego życiem miejsca. Widzisz na sklepowej wystawie jakieś frywolne ubranie i zatrzymujesz się, patrząc na nie błyszczącymi oczami.
Chętnie bym cię w tym zobaczył – mruczysz i obejmujesz mnie w pasie, a zaraz po tym wybuchasz radosnym śmiechem.

***

I like you in that like I like you to scream
But if you open your mouth then I can't be responsible
For quite what goes in or to care what comes out

Prawdę mówiąc, dzisiaj mam ochotę na zabawę nieco innego rodzaju i myślę o niej obsesyjnie przez cały dzień. Dzień, który notabene przeszedł w wieczór z całą paradą procentów skumulowanych w moim niezbyt trzeźwym umyśle. Parbleu! Jestem kompletnie pijany; właściwie to obaj jesteśmy, ale czy to jakiś problem? Nawet nie wiesz jak to dobrze, że jesteś tutaj, tuż przy mnie; na twarzy czuję ciepły, czuły nacisk twoich warg. To jest miłe, tak rozkosznie miłe, wiesz? Z moich ust bezwiednie wylewa się bezsensowny potok wyrazów. Śmiejemy się z czegoś; nawet pozwalam ci się rozebrać, wciąż nie mogąc się nadziwić własnej uległości. Korzystając z tego, że trochę przejaśniło mi się przed oczami, rozglądam się wokół siebie; kątem oka zauważam, jak wyjmujesz z dłoni ognisty bicz.
Hmm, Raven, powiedz mi, dlaczego właściwie miałbym cię wybatożyć? Czyżbyś zrobił coś złego?
Och, tak – mruczę i rzucam ci najbardziej prowokacyjne spojrzenie, na jakie mnie stać. – Zrobiłem wiele złych rzeczy, za które teraz musisz mnie koniecznie ukarać, mój książę.
Cóż, skoro tak to wygląda... – Uśmiechasz się szeroko i zupełnie znienacka siadasz na moim podbrzuszu. Jestem już cholernie podniecony, a widok twojego zwinnego języka przesuwającego się po biczu sprawia, ze moja męskość twardnieje jeszcze bardziej, wręcz pulsuje pożądaniem. Musisz to czuć, ale z premedytacją nie robisz nic; przez chwilę jeszcze się bawisz, leniwie przesuwając skórzaną rękojeścią bicza po moim brzuchu, doskonale świadom rosnącej we mnie żądzy. – Powiedz mi tylko jedną rzecz, ptaszyno. Co konkretnie miałbym ci zrobić?
Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak się używa bicza!
Mierzysz mnie surowym spojrzeniem, po czym unosisz bat i strzelasz nim o podłogę. Raz, drugi.
Obawiam się, że się nie zrozumieliśmy. Zadałem ci pytanie.
Pokora jest czymś, czego zawsze mi brakowało, ale bicz w twojej dłoni stanowi zbyt kuszącą perspektywę, by ot tak z niej zrezygnować. Powoli oblizuję usta; mój oddech jest płytki, przerywany.
Bij mnie. Najmocniej, jak tylko potrafisz. Chcę bólu.
Mój słodki masochisto, naprawdę tylko tyle mam ci zrobić?
Przez chwilę udaję, że się zastanawiam.
Masz mnie pieprzyć – rzucam w końcu rozkazującym tonem, patrząc ci prosto w oczy.
Błysk dzikiej uciechy w twoich rozjarzonych błękitem tęczówkach.
Naprawdę tego chcesz? Mam cię rżnąć aż do nieprzytomności? Tak, żebyś nie miał już nawet siły krzyczeć? – Niespodziewanie nachylasz się nade mną i przygryzasz moje ucho; czyżbym tym razem dostrzegł w twoich oczach rozbawienie? – Powiedz to jeszcze raz, a może... dam się przekonać.
Ten głos. Niski, głęboki, dwuznaczny. Tak cudownie nieprzyzwoity. Najbardziej zmysłowy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem. Zagryzam wargi i próbuje powstrzymać jęk, ale czymże jest teraz moja wola? Twoje palce przesuwają się po mojej klatce piersiowej i zatrzymują się na sutkach.
Raven?
Pieprz mnie – udaje mi się wydyszeć. – Teraz!
Zsuwasz się ze mnie i po raz ostatni przesuwasz językiem po biczu. Nie muszę długo czekać na pierwsze smagniecie; moje plecy przecina błyskawica bólu, ale to wciąż jest zbyt delikatne – chcę więcej!
Mocniej! – krzyczę. – Ach, mocniej!
Mmm, uwielbiam, kiedy jesteś taki niewyżyty – mruczysz mi prosto do ucha, ocierając się jednocześnie penisem o moje pośladki. – Powiedz mi to jeszcze raz.
Ukarz mnie mocniej!
Chlast. Przenikliwy krzyk wyrywa się z mojego gardła. I zaraz potem kolejny, jeszcze głośniejszy, kiedy wchodzisz we mnie jednym, płynnym ruchem. Od tego rozdzierającego bólu przez chwilę ciemnieje mi przed oczami, ale przecież tak rozkosznie, tak niewypowiedzianie rozkosznie jest mieć cię w sobie! A kiedy myślę, że więcej wrażeń już nie wytrzymam, twoja dłoń zaciska się na mojej nabrzmiałej męskości. Zabawa zaczęła się na dobre. Taniec przeciwieństw, cudownych kontrastów. Smagniecie i dotyk. Przyjemność i ból. A im więcej bólu mi zadajesz, tym przyjemność staje się większa, pełniejsza, bardziej obezwładniająca.
Szybciej! Aaach, mocniej, mocniej, wejdź we mnie jeszcze głębiej! – Twoja męskość wbija się we mnie z ogromną siłą; niemal bezwiednie odnotowuję, że po moich plecach spływają strużki krwi; w powietrzu unosi się jej zapach, ciężki, kuszący. Nie kontroluję już tego, co robię i tego, co z kolejnymi krzykami rozkoszy opuszcza moje usta; w pewnej chwili zdaję sobie sprawę, że powtarzam bez ustanku twoje imię, prosząc o więcej.
Jesteś cudowny – jęczysz mi prosto w ucho, zupełnie nieświadomie doprowadzając mnie swoim rozkosznym głosem na sam szczyt; moje ciało wypręża się, a ja krzyczę, tak głośno i zapamiętale, jakby od tego zależało moje życie. W tym samym momencie ty także kończysz, wypełniając mnie swoim gorącym nasieniem.
Nabieram głęboko oddechu. Każdy centymetr mojego zakrwawionego ciała płonie bólem, ale paradoksalnie jest mi tak dobrze, że mało brakuje, bym zaczął mruczeć jak kot. Przyciskam cię do siebie, jakby w obawie, czy nie zechcesz odejść, ale nie; jesteś przy mnie. Musisz być przy mnie! Leżymy tak jeszcze długo, od czasu do czasu łącząc usta w czułym pocałunku. Słowa są zbędne. W tej cudownej przyjemności, w złączonym oddechu, w rozkosznym dotyku powiedzieliśmy już sobie wszystko.
Uwielbiam, kiedy to robisz. Bo tylko ty możesz to robić tak, żebym zwariował z pożądania.

***

Sometimes you make me feel
Like I'm living at the edge of the world
"It's just the way I smile" – you said

I oto znowu wylądowaliśmy w jakiejś knajpie, obaj tak radośnie pijani. Śmiejesz się, gdy wypowiadasz moje imię. Zwykłe, pospolite, ludzkie imię, które noszą setki mężczyzn na całym świecie. Nie powiem ci przecież, że zostało mi nadane z przekory.
Spójrz. Oto ja, bez masek, bez gry pozorów. Adam. Czarny płomień uwiązany bezbrzeżnym smutkiem i rozpaczą upadłego anioła. Nieśmiertelność dało mi kilka samotnych łez, które mój pan uronił, gdy obudził się w Otchłani – zbrukany, pozbawiony skrzydeł, ze strzaskaną aureolą u boku, na wieczność odsunięty od Światłości.
Też mam teraz swojego Adama Kadmona, wołał w uniesieniu w kierunku Nieba, łkając i tuląc mnie w ramionach.
Panie mój, o czym ty mówisz? Mój jedyny i najwspanialszy panie...
A później cisza, przerażająca cisza, którą przerywał tylko jego rozpaczliwy płacz.
Belialu, zawsze mówisz, że jestem piękny. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, że ten cudowny, melancholijny smutek, którego tak namiętnie szukasz w moich oczach, to pamiątka Upadku. Bezmyślnie i nieświadomie kochasz mnie za cień tego, co kiedyś czyniło cię czystym światłem.
Nieważne. W tej chwili jestem już tylko Adamem i nikim więcej. Dla ciebie to i tak zawsze będzie zwykłe, pospolite, ludzkie imię, prawda?

***

Oh just one more and I'll walk away
All the everything you win turns to nothing today
So just one more, just one more go, inspire in me the desire in me
To never go home

Kolejny raz tej nocy tonę w zachłannej pieszczocie twoich ust.
Jesteś mój, na zawsze mój.
Na zawsze?
Nigdy, przenigdy nie pozwolę, by ktoś mi cię zabrał.
Bez ciebie to już nie będzie to samo.
Bo bez ciebie przestanę istnieć, rozpadnę się, rozpłynę.
Nawet jeśli to wszystko jest iluzją, nie mam siły, by się z niej wyrwać. I kiedy po raz kolejny osiągam szczyt w twoich zaborczych ramionach, mogę tylko bezsilnie szeptać:
Nevermore. Nigdy więcej.
Chociaż i tak wiem, że to kłamstwo.