Witajcie na blogu poświęconym relacji dwóch demonów: Beliala Arymana oraz Adama "Ravena" Veneux de Bris. Genezę tego opowiadania znajdziecie w linkach na dole, a tymczasem – zapraszamy na yaoi!

czwartek, 13 września 2012

Rozdział VIII

Belial
Kurwa, mało brakowało, a ten mały krwiopijca osuszyłby mnie do końca! Pewnie i tak by mnie to nie zabiło, ale oczekiwanie na powrót do życia i tak musiałoby należeć do koszmarów. Z wściekłością patrzyłem, jak Raven gapi się na mnie tymi swoimi pięknymi, wielkimi oczami.
Co, jeszcze ci mało?! - krzyknąłem gniewnie i lekko się zachwiałem. – Znajdź sobie innego honorowego krwiodawcę, mnie nie bawi rola karmiciela! - warknąłem, nieporadnie zzsuwając się z niego.

Więc to o to mu cały czas chodziło? Zdawałem sobie sprawę z tego, że Raven ma spore ambicje i pragnie większej mocy, ale wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógł zostać moim kochankiem tylko po to, by zaspokoić swoje pragnienie zdobycia większej władzy. Teraz też nie byłem o tym do końca przekonany, ale... Miałem mętlik w głowie. Musiałem się stąd jak najszybciej wydostać.
Spierdalam stąd – wymamrotałem i zacząłem szukać czegoś do ubrania, ale moje ruchy były tak nieskoordynowane, że nawet nie byłem w stanie ustać o własnych siłach, a co dopiero ubrać się. – Jak tak ci zależy na awansach, to Lucyfer ma chyba mocniejszą krew – dorzuciłem zgryźliwie. Nie wiem, czy Adam miał coś do powiedzenia, bo rozpaczliwie próbowałem skupić resztki energii. Męczącą chwilę później (choć równie dobrze mogły to być godziny, tak bardzo nieświadom upływającego czasu byłem) w końcu udało mi się teleportować do mojej posiałości na drugim końcu Piekła; na powrót na Ziemię byłem zbyt słaby.

Zmaterializowałem się na środku salonu. Źle wymierzyłem (ale co się dziwić?) i wpadłem na szklaną ławę, która od razu się roztrzaskała pod ciężarem mojego ciała. Kawałki szkła rozorały mi skórę w tylu miejscach, że pewnie musiałem wyglądać jak jeden wielki kawał mięsa. Moje przypuszczenie potwierdził jeszcze spanikowany krzyk służby. Po chwili poczułem delikatny w zamierzeniu dotyk rąk, które próbowały mnie podnieść z tego pobojowiska. Chciałem wrzasnąć, żeby zabrali ze mnie te swoje pokraczne łapska, ale z mojego gardła nie dobył się żaden dźwięk. Usłyszałem natomiast szum szeptów, z którego wyłapałem tylko tyle, że chyba jakiś wyjątkowo wielki kawał szyby wbił mi się w płuco. Cóż, to by wiele wyjaśniało, czyż nie? Z tą ostatnią myślą zagłębiłem się w ciemności i zwyczajnie straciłem przytomność.

Ocknąłem się i od razu poczułem palące pragnienie. Kiedy otworzyłem oczy, dookoła mnie stał tłum nieznanych mi diablików. Rozglądałem się zdezorientowany, kiedy jeden z nich podszedł do mnie trzęsącym się krokiem i przysiadł na skraju łoża.
Jaśnie panie, musi pan odzyskać siły. Proszę pić – usłyszałem głos kamerdynera. Szpakowaty mężczyzna w liberii zaciskał dłonie na ramionach siedzącego przy mnie diablika i popychał go w moją stronę. Kiedy pomniejszy demon był wystarczająco blisko, nie zaprzątając sobie głowy jakimiś duperelami z delikatnością (o których natomiast zawsze pamiętałem w obecności Ravena) wbiłem zęby w jego tętnicę szyjną i usłyszałem rozdzierający krzyk, który obszedł mnie jeszcze mniej, niż zeszłoroczny śnieg. Piłem do momentu, kiedy mój sługa nie zaczął odciągać ode mnie diablika. Smak był niemożliwie paskudny, ale za to w pewnym stopniu łagodził ból gromadzący się w tajdze mojego gardła. Kamerdyner podsuwał mi coraz to inne piekielne istoty przez bardzo długi czas, aż wreszcie poczułem, że mam dość i więcej krwi nie zmieszczę. Osunąłem się na poduszki i od razu zasnąłem, z wdzięcznością przyjmując chwilę wytchnienia od niepokojących myśli o motywach kierujących pewnym długowłosym demonem.

Raven
Gwałtowna reakcja Beliala całkowicie wytrąciła mnie z równowagi. Spodziewałbym się po nim wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że zjedzie mnie z góry na dół, a później rozpłynie się w powietrzu - ot tak, po prostu!

O co mu właściwie chodziło? Sam przecież bezczelnie mnie opijał. Dlaczego jemu wolno było coś robić, a mi już nie?

A ten tekst o Lucyferze?! Jakby ten idiota nie wiedział, że nigdy nie ośmieliłbym się tknąć krwi mojego jedynego i najwspanialszego pana!

Przesunąłem dłonią po twarzy w rozpaczliwym geście i syknąłem ze złości. Nie dość, że właśnie zrobiono mi awanturę o nic, to jeszcze byłem uwalany krwią jak jakiś rzeźnik... Wspaniale. Poirytowany do granic możliwości, podniosłem się gwałtownie na łóżku i potrząsnąłem dzwonkiem. Po chwili do sypialni wbiegła lekko zdyszana pokojówka.
- Panie, co się stało?! - krzyknęła na widok mojej zakrwawionej twarzy, po czym, zdając sobie poniewczasie sprawę z popełnionego nietaktu, zakryła usta dłonią i ze strachem cofnęła się o krok. Zmrużyłem lekko oczy. Czy tak trudno zapamiętać, że nie toleruję podobnego zachowania ze strony służby?
- Wybacz mi, panie - wykrztusiła dziewczyna, patrząc na mnie z przerażeniem. Spojrzałem wymownie w sufit, po czym zacząłem powoli zlizywać krew z palców.
- Przygotuj mi kąpiel - powiedziałem cicho po dłuższej chwili, obserwując bez szczególnego zainteresowania, jak policzki służącej robią się wściekle czerwone.
- Tak, panie - wyszeptała z bardzo nieszczęśliwą miną i wybiegła z pokoju.

Niespiesznie wstałem z łóżka, nie zawracając sobie głowy ubieraniem koszuli - i tak była cała we krwi. Za drzwiami czekała na mnie kolejna pokojówka, której z kolei pozwoliłem poprowadzić się do łazienki. Widok ogromnej wanny, wypełnionej gorącą wodą i masą pachnącej piany sprawił, że na mojej twarzy mimowolnie pojawił się blady uśmiech. Rozebrałem się szybko i zanurzyłem w kąpieli, a ostrożne dłonie służących zajęły się obmywaniem mojej zakrwawionej skóry i włosów. Poddając się tym delikatnym, starannym zabiegom, odetchnąłem głęboko i przymknąłem oczy, próbując chociaż na chwilę zapomnieć o wydarzeniach mijającego dnia. Przyznam szczerze, że bardzo opornie mi to szło. Wciąż tłukły mi się po głowie ostatnie, pogardliwe słowa Beliala.

Belial
Postanowiłem zostać na jakiś czas w Piekle. Dni spędzałem na nadrabianiu zaległości w robocie papierkowej – uzupełnianie danych o przyroście naturalnym w moim kręgu, kto awansował, kogo zdegradowałem (degradacji ostatnio było znacznie więcej, coś łatwo można mnie było wyprowadzić z równowagi w tych dniach), jakie są nadwyżki albo braki w zapasach smoły i siarki... Tego typu bzdury, które zawsze mnie nudziły i które zawsze wykonywał za mnie któryś ze skrupulatnych, zaufanych kamerdynerów. Noce zaś wypełniały moją posiadłość rozdzierającymi krzykami. Podczas mojej nieobecności napatoczyło się paru szpiegów z Nieba i sąsiednich kręgów (głównie za sprawą Leviatana) – złapanych przez moją idealnie i wszechstronnie wyszkoloną służbę – którzy do tej pory czekali, aż sobie przypomnę o ich istnieniu. Tak więc przypomniałem sobie. I bardzo sumiennie ich przesłuchiwałem, długo, powoli i bezlitośnie. Aż w końcu nie było już kogo przesłuchiwać, a podziemia domostwa obficie spłynęły gęstą posoką.

Po kilku tygodniach, kiedy już rzygać mi się chciało na widok kolejnych papierków, a w perspektywie nie miałem cowieczornych tortur, otrzymałem list. Siedziałem właśnie w swoim gabinecie, marząc o jakimś zagubionym szpiegu czy chociaż diabliku z niepodbitą legitymacją, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Ożywiłem się.
Wejść! – krzyknąłem ochoczo. Wszystko lepsze od wypełniania kolejnych tabel...
Do pomieszczenia wszedł lokaj. Złożył głęboki ukłon (wspominałem już, że łatwo się wkurzałem?) i, wciąż pochylony, wyciągnął przed siebie czarną kopertę.
Najjaśniejszy panie, przed chwilą przyszło to ognistą pocztą – powiedział cicho.
Ognistą pocztą? Cudownie. To znaczy, że któremuś z książąt znowu wpadł piekielnie głupi pomysł do tego durnego łba i trzeba będzie się stawić na jakimś zebraniu. Chujowo. Na bank strzelę któregoś po pysku. Albo wszystkich.
Pokaż to – mruknąłem niechętnie i sięgnąłem ręką po pismo.
Rozerwałem czarną jak dupa Szatana kopertę i rozwinąłem papier w tym samym kolorze. Zacząłem czytać.
Oż kurwa – wyrwało mi się gdzieś w połowie. Zaniepokojony kamerdyner drgnął nieznacznie.
Przygotuj moje wyjściowe ubranie – powiedziałem z niesmakiem, gdy już skończyłem czytać.
W-w-wyjściowe? - wyjąkał mężczyzna ze zdziwieniem.
Spojrzałem na niego. Zabawne, jak odpowiednie spojrzenie może sprawić, że nadzwyczaj opanowany mężczyzna nagle zblednie i zacznie się wiercić.
Przekaż to zadanie Gregory'emu, będzie wiedział, o co chodzi.
Tak jest, jaśnie panie – powiedział demon na wydechu i natychmiast się ulotnił z mojego gabinetu.
Fantastycznie, tego mi właśnie było trzeba. Bankietu organizowanego przez Lucyfera. Wprost nie mogę się doczekać, kiedy zjawię się w jego pałacu. Przecież tak strasznie się stęskniłem za tymi wszystkimi sukkubami ze świty Lilith, za tabunami poprzebieranych w sweterki piesków wielkości mojego kciuka oraz tłumami napalonych demonów, które przecież "tyle o mnie słyszały"... I jeszcze te wymagania Lucyfera! Zerknąłem znów na treść zaproszenia, a raczej dopisek na jego końcu: "Obecność obowiązkowa, stroje oficjalne. I nie, Belialu, skórzane spodnie plus muszka nie są strojem oficjalnym, tylko strojem dla striptizerów". Westchnąłem załamany i sięgnąłem po szklankę. Po chwili namysłu odłożyłem ją jednak i zacząłem pić whiskey prosto z gwinta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz