Belial
Kurwa,
mało brakowało, a ten mały krwiopijca osuszyłby mnie do końca!
Pewnie i tak by mnie to nie zabiło, ale oczekiwanie na powrót do
życia i tak musiałoby należeć do koszmarów. Z wściekłością
patrzyłem, jak Raven gapi się na mnie tymi swoimi pięknymi,
wielkimi oczami.
– Co,
jeszcze ci mało?! - krzyknąłem gniewnie i lekko się zachwiałem.
– Znajdź sobie innego honorowego krwiodawcę, mnie nie bawi rola
karmiciela! - warknąłem, nieporadnie zzsuwając się z niego.
Więc
to o to mu cały czas chodziło? Zdawałem sobie sprawę z tego, że
Raven ma spore ambicje i pragnie większej mocy, ale wcześniej nawet
przez myśl mi nie przeszło, że mógł zostać moim kochankiem
tylko po to, by zaspokoić swoje pragnienie zdobycia większej
władzy. Teraz też nie byłem o tym do końca przekonany, ale...
Miałem mętlik w głowie. Musiałem się stąd jak najszybciej
wydostać.
– Spierdalam
stąd – wymamrotałem i zacząłem szukać czegoś do ubrania, ale
moje ruchy były tak nieskoordynowane,
że nawet nie byłem w stanie ustać o własnych siłach, a co
dopiero ubrać się. – Jak tak ci zależy na awansach, to Lucyfer
ma chyba mocniejszą krew – dorzuciłem zgryźliwie. Nie wiem, czy
Adam miał coś do powiedzenia, bo rozpaczliwie próbowałem skupić
resztki energii. Męczącą chwilę później (choć równie dobrze
mogły to być godziny, tak bardzo nieświadom upływającego czasu
byłem) w końcu udało mi się teleportować do mojej posiałości
na drugim końcu Piekła; na powrót na Ziemię byłem zbyt słaby.
Zmaterializowałem
się na środku salonu. Źle wymierzyłem (ale co się dziwić?) i
wpadłem na szklaną ławę, która od razu się roztrzaskała pod
ciężarem mojego ciała. Kawałki szkła rozorały mi skórę w tylu
miejscach, że pewnie musiałem wyglądać jak jeden wielki kawał
mięsa. Moje przypuszczenie potwierdził jeszcze spanikowany krzyk
służby. Po chwili poczułem delikatny w zamierzeniu dotyk rąk,
które próbowały mnie podnieść z tego pobojowiska. Chciałem
wrzasnąć, żeby zabrali ze mnie te swoje pokraczne łapska, ale z
mojego gardła nie dobył się żaden dźwięk. Usłyszałem
natomiast szum szeptów, z którego wyłapałem tylko tyle, że chyba
jakiś wyjątkowo wielki kawał szyby wbił mi się w płuco. Cóż,
to by wiele wyjaśniało, czyż nie? Z tą ostatnią myślą
zagłębiłem się w ciemności i zwyczajnie straciłem przytomność.
Ocknąłem
się i od razu poczułem palące pragnienie. Kiedy otworzyłem oczy,
dookoła mnie stał tłum nieznanych mi diablików. Rozglądałem się
zdezorientowany, kiedy jeden z nich podszedł do mnie trzęsącym się
krokiem i przysiadł na skraju łoża.
– Jaśnie
panie, musi pan odzyskać siły. Proszę pić – usłyszałem głos
kamerdynera. Szpakowaty mężczyzna w liberii zaciskał dłonie na
ramionach siedzącego przy mnie diablika i popychał go w moją
stronę. Kiedy pomniejszy demon był wystarczająco blisko, nie
zaprzątając sobie głowy jakimiś duperelami z delikatnością (o
których natomiast zawsze pamiętałem w obecności Ravena) wbiłem
zęby w jego tętnicę szyjną i usłyszałem rozdzierający krzyk,
który obszedł mnie jeszcze mniej, niż zeszłoroczny śnieg. Piłem
do momentu, kiedy mój sługa nie zaczął odciągać ode mnie
diablika. Smak był niemożliwie paskudny, ale za to w pewnym stopniu
łagodził ból gromadzący się w tajdze mojego gardła. Kamerdyner
podsuwał mi coraz to inne piekielne istoty przez bardzo długi czas,
aż wreszcie poczułem, że mam dość i więcej krwi nie zmieszczę.
Osunąłem się na poduszki i od razu zasnąłem, z wdzięcznością
przyjmując chwilę wytchnienia od niepokojących myśli o motywach
kierujących pewnym długowłosym demonem.
Raven
Gwałtowna
reakcja Beliala całkowicie wytrąciła mnie z równowagi.
Spodziewałbym się po nim wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że
zjedzie mnie z góry na dół, a później rozpłynie się w
powietrzu - ot tak, po prostu!
O
co mu właściwie chodziło? Sam przecież bezczelnie mnie opijał.
Dlaczego jemu wolno było coś robić, a mi już nie?
A
ten tekst o Lucyferze?! Jakby ten idiota nie wiedział, że nigdy nie
ośmieliłbym się tknąć krwi mojego jedynego i najwspanialszego
pana!
Przesunąłem
dłonią po twarzy w rozpaczliwym geście i syknąłem ze złości.
Nie dość, że właśnie zrobiono mi awanturę o nic, to jeszcze
byłem uwalany krwią jak jakiś rzeźnik... Wspaniale. Poirytowany
do granic możliwości, podniosłem się gwałtownie na łóżku i
potrząsnąłem dzwonkiem. Po chwili do sypialni wbiegła lekko
zdyszana pokojówka.
-
Panie, co się stało?! - krzyknęła na widok mojej zakrwawionej
twarzy, po czym, zdając sobie poniewczasie sprawę z popełnionego
nietaktu, zakryła usta dłonią i ze strachem cofnęła się o krok.
Zmrużyłem lekko oczy. Czy tak trudno zapamiętać, że nie toleruję
podobnego zachowania ze strony służby?
-
Wybacz mi, panie - wykrztusiła dziewczyna, patrząc na mnie z
przerażeniem. Spojrzałem wymownie w sufit, po czym zacząłem
powoli zlizywać krew z palców.
-
Przygotuj mi kąpiel - powiedziałem cicho po dłuższej chwili,
obserwując bez szczególnego zainteresowania, jak policzki służącej
robią się wściekle czerwone.
-
Tak, panie - wyszeptała z bardzo nieszczęśliwą miną i wybiegła
z pokoju.
Niespiesznie
wstałem z łóżka, nie zawracając sobie głowy ubieraniem koszuli
- i tak była cała we krwi. Za drzwiami czekała na mnie kolejna
pokojówka, której z kolei pozwoliłem poprowadzić się do
łazienki. Widok ogromnej wanny, wypełnionej gorącą wodą i masą
pachnącej piany sprawił, że na mojej twarzy mimowolnie pojawił
się blady uśmiech. Rozebrałem się szybko i zanurzyłem w kąpieli,
a ostrożne dłonie służących zajęły się obmywaniem mojej
zakrwawionej skóry i włosów. Poddając się tym delikatnym,
starannym zabiegom, odetchnąłem głęboko i przymknąłem oczy,
próbując chociaż na chwilę zapomnieć o wydarzeniach mijającego
dnia. Przyznam szczerze, że bardzo opornie mi to szło. Wciąż
tłukły mi się po głowie ostatnie, pogardliwe słowa Beliala.
Belial
Postanowiłem
zostać na jakiś czas w Piekle. Dni spędzałem na nadrabianiu
zaległości w robocie papierkowej – uzupełnianie danych o
przyroście naturalnym w moim kręgu, kto awansował, kogo
zdegradowałem (degradacji ostatnio było znacznie więcej, coś
łatwo można mnie było wyprowadzić z równowagi w tych dniach),
jakie są nadwyżki albo braki w zapasach smoły i siarki... Tego
typu bzdury, które zawsze mnie nudziły i które zawsze wykonywał
za mnie któryś ze skrupulatnych, zaufanych kamerdynerów. Noce zaś
wypełniały moją posiadłość rozdzierającymi krzykami. Podczas
mojej nieobecności napatoczyło się paru szpiegów z Nieba i
sąsiednich kręgów (głównie za sprawą Leviatana) – złapanych
przez moją idealnie i wszechstronnie wyszkoloną służbę –
którzy do tej pory czekali, aż sobie przypomnę o ich istnieniu.
Tak więc przypomniałem sobie. I bardzo sumiennie ich
przesłuchiwałem, długo, powoli i bezlitośnie. Aż w końcu nie
było już kogo przesłuchiwać, a podziemia domostwa obficie
spłynęły gęstą posoką.
Po
kilku tygodniach, kiedy już rzygać mi się chciało na widok
kolejnych papierków, a w perspektywie nie miałem cowieczornych
tortur, otrzymałem list. Siedziałem właśnie w swoim gabinecie,
marząc o jakimś zagubionym szpiegu czy chociaż diabliku z
niepodbitą legitymacją, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Ożywiłem
się.
– Wejść!
– krzyknąłem ochoczo. Wszystko lepsze od wypełniania kolejnych
tabel...
Do
pomieszczenia wszedł lokaj. Złożył głęboki ukłon (wspominałem
już, że łatwo się wkurzałem?) i, wciąż pochylony, wyciągnął
przed siebie czarną kopertę.
– Najjaśniejszy
panie, przed chwilą przyszło to ognistą pocztą – powiedział
cicho.
Ognistą
pocztą? Cudownie. To znaczy, że któremuś z książąt znowu wpadł
piekielnie głupi pomysł do tego durnego łba i trzeba będzie się
stawić na jakimś zebraniu. Chujowo. Na bank strzelę któregoś po
pysku. Albo wszystkich.
– Pokaż
to – mruknąłem niechętnie i sięgnąłem ręką po pismo.
Rozerwałem
czarną jak dupa Szatana kopertę i rozwinąłem papier w tym samym
kolorze. Zacząłem czytać.
– Oż
kurwa – wyrwało mi się gdzieś w połowie. Zaniepokojony
kamerdyner drgnął nieznacznie.
– Przygotuj
moje wyjściowe ubranie – powiedziałem z niesmakiem, gdy już
skończyłem czytać.
– W-w-wyjściowe?
- wyjąkał mężczyzna ze zdziwieniem.
Spojrzałem
na niego. Zabawne, jak odpowiednie spojrzenie może sprawić, że
nadzwyczaj opanowany mężczyzna nagle
zblednie i zacznie się wiercić.
– Przekaż
to zadanie Gregory'emu, będzie wiedział, o co chodzi.
– Tak
jest, jaśnie panie – powiedział demon na wydechu i natychmiast
się ulotnił z mojego gabinetu.
Fantastycznie,
tego mi właśnie było trzeba. Bankietu organizowanego przez
Lucyfera. Wprost nie mogę się doczekać, kiedy zjawię się w jego
pałacu. Przecież tak strasznie się stęskniłem za tymi wszystkimi
sukkubami ze świty Lilith, za tabunami poprzebieranych w sweterki
piesków wielkości mojego kciuka oraz tłumami napalonych demonów,
które przecież "tyle o mnie słyszały"... I jeszcze te
wymagania Lucyfera! Zerknąłem znów na treść zaproszenia, a
raczej dopisek na jego końcu: "Obecność obowiązkowa, stroje
oficjalne. I nie, Belialu, skórzane spodnie plus muszka nie są
strojem oficjalnym, tylko strojem dla striptizerów".
Westchnąłem załamany i sięgnąłem po szklankę. Po chwili
namysłu odłożyłem ją jednak i zacząłem pić whiskey prosto z
gwinta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz